Nie będę ukrywał, że zaraz po ostatnim biegu spotkania w Lublinie udzieliła mi się euforia. Może nie skakałem ze szczęścia jak kierownictwo gospodarzy i cała korona wypełnionego po brzegi stadionu, ale podobnie jak większość obserwatorów przecierałem oczy ze zdumienia o zbieraniu szczękę z podłogi nie wspominając. Zawodnicy dokonali czegoś za co należą im się brawa przy otwartej kurtynie.
Z tego spotkania najmocniej zapamiętam dwa obrazki. Pierwszy to ten, gdy kamery po czternastym biegu wyłapują skupisko ludzi przed monitorem w parku maszyn. Na środku jak wmurowani i załamani stoją Robertowie: Kościecha i Kempiński, a w okół właśnie rozpoczyna się szalony taniec radości ludzi w bluzach Motoru. Od razu pomyślałem: tak z tego mogłaby być niezła kopalnia memów. Drugą migawkę całkowicie skradł mi Paweł Miesiąc. Co ten facet latał, to jego. I jak tu zestawić sobie powielane jak mantrę zdania, że w pierwszej serii nie da się wyprzedzać, bo tor nie zdążył się odsypać bla, bla, bla itd. No gość swoją postawą zamknął usta szeroko pojętym ekspertom, a podobne teorie wykreślił z zeszytów akcją z inauguracyjnego biegu niedzielnych zawodów.
Czytaj także: Stal - Motor: Kasprzak i juniorzy muszą zmazać plamę
Ale dobra. Tyle. To już było. Trzeba zejść na ziemię i ostudzić głowy. Triumf nad GKM-em absolutnie nie powinien uśpić czujności beniaminka. Na miejscu rozentuzjazmowanych kibiców Motoru, którzy uwierzyli, że teraz pójdzie już górki i wzięli tę wygraną za dobrą monetę, ku przestrodze przypomnę romantyczną historię ich poprzednika Unii Tarnów. Tak na otrzeźwienie, żeby nie było zasady, że ten się cieszy, kto się cieszy ostatni. Przecież Jaskółki podobnie jak Motor zostały odarte złudzeń już przy ogłaszaniu składów, po zamknięciu okna transferowego.
ZOBACZ WIDEO Czy polscy żużlowcy są traktowani po macoszemu?
Unia na sam początek otrzymała wymarzonego rywala - słaby wówczas Falubaz Zielona Góra, w prognozach plasowany tylko przed Tarnowem. Mecz o "cztery punkty" już na dzień dobry. Wygrany 47:43. Im dalej w las okazywało się, że podopieczni Pawła Barana dzielnie stawiali opór u siebie, pokonali nawet mistrza Polski z Leszna, a mimo to spadli, bo najważniejszą, bezpośrednią potyczkę, w ostatniej kolejce z Falubazem przegrali. Gwoździ do trumny było więcej. Po drodze w żadnym ze spotkań nie zdobyli bonusu za lepszy bilans dwumeczu i w delegacjach nie zdołali przekroczyć chociaż raz granicy czterdziestu oczek.
Unię dotknęła degradacja, ale na pocieszenie Jakub Jamróg odebrał na ostatniej gali PGE Ekstraligi statuetkę Szczakiela za Odkrycie sezonu. Zyskał jednak więcej. Szacunek środowiska i udowodnił, że najlepsza liga świata go nie przerosła, co gros osób próbowało nam wmawiać. Jego macierzysty klub (chwilowo?) z niej wypadł, lecz Jamróg w listopadzie otrzymał kto wie, czy nie ważniejszą nagrodę. Dobry kontrakt w aspirującej do największych laurów - Betard Sparcie Wrocław.
Aktualnie jest za wcześnie na rozdawanie wyróżnień, ale taki Paweł Miesiąc ma zadatki żeby podążyć tą samą drogą i nie ostać się tylko przy sympatycznej zbitce dwóch słów nawiązujących do jego nazwiska. Po meczu ochrzczono go bowiem mianem "człowieka miesiąca". Przykład Jamroga niech będzie drogowskazem, że w teoretycznie słabszej ekipie także da się wypromować, bez względu na wiek.
Absolutnie nie życzę "lubelakom" (tak zwykli się nazywać) powyższego scenariusza. Z tym, że nikt nie zagwarantuje, że życie uraczy nas podobnym jak w przypadku Tarnowa. Rolą sztabu szkoleniowego jest, aby mówiąc brzydko przytrzymać cały zespół za "za mordę" i oszukać przeznaczenie. W końcu już raz pokazali, że dla nich niemożliwe nie istnieje. Sam użyłem stwierdzenia, że pokazali cojones tak wielkie jak strusie jaja. I nawet gdyby nie wygrali już nic do końca sezonu, swojego zdania nie zmienię w myśl zasady pierwsze słowo do dziennika, drugie wiadomo gdzie... Akurat na czasie przy strajku nauczycieli.
Czytaj także: Mikkel Michelsen: Nie mogłem odrzucić oferty z Lublina
Swój optymizm zawsze staram się opierać na ludziach pracujących przy drużynie. A tam jest talizman, człowiek od zadań specjalnych. Ktoś kto zjadł zęby na tym sporcie i widział praktycznie wszystko. Dwa słowa. Jacek Ziółkowski. On zna się na robocie jak mało kto i co najważniejsze jest oddany w pełni temu co robi. Z kim nie rozmawiam, opinie są tylko pozytywne, a pochwał nie ma końca. W miejsce odchodzącego do Wrocławia Dariusza Śledzia dokooptowano mu do pary jeszcze do niedawna czynnego rajdera - Macieja Kuciapę. Tak coś podskórnie czuję, że z nimi Motorowi nie stanie się krzywda. Oni nie pozwolą na żadne rozprężenie.
PS. Swoją drogą, nie dalej jak w czwartek usłyszałem od mojego serdecznego kolegi redakcyjnego Kuby Czosnyki dość zabawne, ale na tę chwilę idealnie obrazujące położenie GKM-u zdanie. Nie wiem, czy sam je wymyślił, czy gdzieś przeczytał i podał dalej, ale ponoć "na świecie są pewne trzy rzeczy. Śmierć, podatki i brak wygranej Grudziądza na wyjeździe". Trudno nie przyznać racji wypominając klubowi dwadzieścia jeden lat bez wygranej w delegacji w najwyższej, polskiej klasie rozgrywkowej.