[b]
PLUSY[/b]
Za wygraną nad MRGARDEN GKM-em Grudziądz nie wyróżnimy pojedynczych zawodników. Na słowa wielkiego uznania zasłużyła cała drużyna. Poznając kadrę lublinian na sezon 2019 łapaliśmy się za głowy. Z czym do PGE Ekstraligi? Ta drużyna miałaby kłopot z bezpośrednim awansem z Nice 1 LŻ. Przecież nawet w pełnym składzie, ze zdrowym Grzegorzem Zengotą i Grigorijem Łagutą od pierwszej kolejki, zespół w takim kształcie nie dostawał wielkich szans na ugranie czegokolwiek.
Mało tego. Już na początku inauguracyjnego meczu stracili Andreasa Jonssona. Szwed nie przejechał nawet pełnego okrążenia. W czwartym biegu wpakował się na koło Wiktora Lamparta i groźnie upadł. Po tym karambolu, uskarżającemu się na ból ręki Szwedowi lekarz zabronił kontynuowania zawodów. Wysnujemy więc tezę, że Motor przystąpił do spotkania bez trzech liderów. Ten fakt nie stanowił żadnej przeszkody w odwróceniu losów potyczki i ostatecznym zbiciu na kwaśne jabłko zapowiadających po raz enty play-offowe aspiracje grudziądzan.
Czytaj także: Dwójka z Motoru w Siódemce wspaniałych
Szczerze gratulujemy i kłaniamy się nisko w pas całemu zespołowi Speed Car Motoru. Brakuje słów uznania, aby opisać ich postawę. Nie ma wątpliwości, że zaimponowali całemu środowisku. Wiele osób jeszcze długo po zakończeniu zawodów zbierało szczękę z podłogi, podziwiając hart ducha, ambicję, charakter i wielkie jak strusie jaja cojones ekipy prowadzonej przez Macieja Kuciapę. Przecież to nie miało prawa się udać, zwłaszcza po tym jak okazało się, że w obliczu niedyspozycji kapitana odpowiedzialność na swoje barki muszą przejąć młodzieżowcy. Mimo to nie załamali się, nie spuścili nosów na kwintę. Wręcz przeciwnie. Wstąpiła w nich dodatkowa energia, a wypełniony po same brzegi stadion poniósł do pięknej historii. Uwierzono, iż dla nich nie ma rzeczy niemożliwych.
ZOBACZ WIDEO Przemysław Pawlicki nie będzie dzwonił do trenera i prosił o dziką kartę
Paweł Miesiąc przechodził samego siebie zadając kłam teorii, że bez dobrych wyjść spod taśmy nie da się w PGE Ekstralidze osiągać dobrych wyników. Zasłużył na miano żużlowego Alberta Tomby. Nie wygrywał startów, ale albo świetnie rozgrywał pierwszy łuk, albo jak włoski maestro z alpejskich tras mijał swoich przeciwników niczym slalomowe tyczki. Jego występ w ostatnim biegu, dla najlepszych zawodników dnia w parze z Dawidem Lampartem, podchodzi pod zbadanie przez Archiwum X.
Największy plus przyznany, rozdamy więc jeszcze kilka drobniejszych, ale nie mniej ważnych wyróżnień. Pierwsza kolejka PGE Ekstraligi i druga Nice 1.LŻ. należała do Rosjan i Duńczyków. Emil Sajfutdinow poprowadził obrońców tytułu z Leszna do wygranej nad Betard Spartą z kosmicznym Taiem Woffindenem. Brytyjczyk pozbawił go kompletu, odgryzając się za porażkę z pierwszej gonitwy. Ten po raz pierwszy na polskich torach padł łupem Wiktora Kułakowa. Ojciec nieoczekiwanego zwycięstwa Jaskółek w Gdańsku skopiował wyczyn Timo Lahtiego sprzed tygodnia. Fury od Ryszarda Kowalskiego znów w natarciu.
Błysnęło trzech muszkieterów z Danii. Nicki Pedersen pchnął Stelmet Falubaz do solidnej zaliczki nad Get Well Toruń. Leon Madsen w ostatnim biegu zapewnił forBET Włókniarzowi minimalny triumf nad truly.work Stalą Gorzów, którą natomiast bez przerwy przy życiu utrzymywał rewelacyjny debiutant Anders Thomsen. Czwartego do brydża znaleźliśmy w Grudziądzu. Szczęście w nieszczęściu, że w ich szeregach ukazał się świetnie usposobiony Kenneth Bjerre. Kompromitacja GKM-u jest odrobinę mniejsza. Bez niego przyjezdni nie uciułaliby nawet 40 "oczek".
MINUSY
Tutaj kandydaci prześcigali się w zgłoszeniach. Klątwy rzucono na Toruń. Na pierwszy ogień poszli bracia Holderowie. Za chwilę dołączył do nich Adrian Miedziński. Na koniec drużynę rozczarowań weekendu uzupełnił Przemysław Pawlicki. W optymalnej formie każdy z nich dzierży potencjał na czołową postać w swoim zespole.
Wskazaliśmy kilku konkretnych zawodników, to oberwie się jeszcze klubom ogólnie. W Grudziądzu, Toruniu, Gdańsku i Gnieźnie zamiast kolektywu, zastaliśmy dżem. W większości menedżerowie tych zespołów nie mieli z czego lepić. Trafienie z rezerwą taktyczną zachodziło pod zadanie z cyklu chybił-trafił. I zazwyczaj wychodziło to pierwsze.
W Częstochowie chcieli zaskoczyć innowacyjnym przygotowaniem toru. Nowinka wycelowana w zawodników Stanisława Chomskiego najbardziej uprzykrzyła życie samym gospodarzom. Miejscowi co prawda wygrali, ale zwycięstwo rodziło się w potwornych bólach i męczarniach. Pojawiły się nawet opinie, że nawierzchnia nosiła znamiona gorzowskiej. Marek Cieślak pozamykał ścieżki pod bandą i zamiast efektownych mijanek, z jakich słynie SGP Arena, oglądaliśmy jedno z nudniejszych widowisk w ostatnich latach na tym stadionie. Można przypuszczać, że tym jednym wybrykiem wszelkie kombinacje torowe gospodarze wybili sobie z głowy. Nie od dziś wiadomo, że lepsze jest wrogiem dobrego.
Czytaj także: Lublin oszalał ze szczęścia. Show Pawła Miesiąca
Upomnienie z tendencją do ostrzeżenia dla sędziego meczu Fogo Unia - Betard Sparta Artura Kuśmierza. Arbiter z Częstochowy nie zdecydował się przerwać biegu młodzieżowego po ostrym ataku Dominika Kubery na Maksyma Drabika. Nie zrobił tego, ponieważ prowadzący reprezentant gości jakimś cudem utrzymał się na motocyklu. Zaczynamy powoli ocierać się o absurd, ponieważ sędziowie wciąż zapominają, że aby wykluczyć zawodnika nie musi dojść do upadku. Wystarczy przycisnąć w odpowiednim momencie guzik uruchamiający czerwone światło, zastopować bieg i wyrzucić z niego delikwenta.
Dbajmy o kości zawodników i temperujmy ich jeszcze w trakcie wyścigu. Konsekwencją braku reakcji ze strony Kuśmierza była wygrana Kubery. Wybity z rytmu Drabik spadł na koniec stawki i dotoczył się do mety na ostatnim miejscu. Zamiast remisu biegowego, po dwóch odsłonach Fogo Unia prowadziła 10:2. Junior mistrzów Polski otrzymał zaledwie ostrzeżenie, choć bez wątpienia zasłużył na surowszą karę.
Można. Przyjemnie się oglądało. Jak dojdzie Zengota i dojda punkty Jonsona...drżyjcie "spasione koty".
Tak trzymać LUBLIN !