Hit kolejki nie zawiódł. Choć mecz wrocławian z zielonogórzanami zaczął się od mocnego uderzenia gospodarzy, to jednak goście nie oddali pola bez walki. Drużyny szły cios za cios, jak w dobrym pięściarskim pojedynku. Najlepiej obrazuje to bieg 11., po którym mieliśmy kilka minut przerwy. Wszystko dlatego, że... trudno było rozstrzygnąć kolejność na mecie.
Para Stelmet Falubazu, którą w tej odsłonie reprezentowali Martin Vaculik i Michael Jepsen Jensen, najlepiej wyjechała ze startu i starała się kontrolować przebieg wyścigu. Za wygraną nie dawał jednak Maciej Janowski. Dwoił się i troił, aby choćby przedzielić duet rywali. Wszakże w tak zaciętym starciu każdy punkt może być na wagę zwycięstwa. Wrocławianin był bardzo bliski zrealizowania celu.
Zobacz również: Kuriozalny defekt Jasona Doyle'a. Potężny błąd mechaników!
Gdy już wydawało się, że możemy wypełniać programy i wpisać pięć punktów na korzyść przyjezdnych, Janowski wcisnął się tuż obok Jepsena Jensena. Obaj niemalże równo wjechali na metę i pierwsze wrażenie było takie, że zawodnik gospodarzy dopiął swego. Spory ból głowy miał Krzysztof Meyze, arbiter spotkania, który musiał posiłkować się telewizyjnymi powtórkami przy podejmowaniu decyzji. Są one nieodzownym elementem meczów żużlowych, jednak czasami nawet na ich podstawie trudno ferować wyroki. Tak było tym razem. Zanim sędzia rozstrzygnął kto był drugi, minęło dobre kilka minut.
Ostatecznie, słusznie zresztą, Krzysztof Meyze przyznał dwa "oczka" Jepsenowi Jensenowi, co oczywiście nie spodobało się lokalnej, wrocławskiej publiczności. W dobie rozwijającej się technologii wydaje się jednak, że sytuacji, które trzeba rozstrzygać "na oko", można uniknąć. Najprostsze nasuwające się rozwiązanie to obowiązkowe fotokomórki, których dokładność jest nie do podważenia.
Czytaj także: Get Well - Fogo Unia: show Doyle'a i Kołodzieja. Brutalny pokaz siły leszczynian
ZOBACZ WIDEO Czy polscy żużlowcy są traktowani po macoszemu?