KOMENTARZ. Oglądając z przyjemnością w niedzielny wieczór wyśmienitą jazdę Taia Woffindena przyszło mi do głowy, że śmiało można go porównać z jego rodakiem, pięciokrotnym mistrzem Formuły 1, Lewisem Hamiltonem, bo na końcu i tak to oni triumfują. Obaj posiadają naturalny talent, który poparty pracą oraz sprzętowym zapleczem daje nam taki obraz, jak podczas rywalizacji Betard Sparty z Falubazem. Obaj też czasami różnie spisują się podczas przygotowań do zawodów, ale gdy już trzeba dać z siebie wszystko, z reguły są na czołowych pozycjach. Hamilton nie zawsze bryluje na treningach, ba, zdarza mu się nie złożyć rewelacyjnego okrążenia w trakcie kwalifikacji. W wyścigu jest już jednak bezwzględny, jak ostatnio w Chinach.
A Woffinden? Przecież przed sezonem tyle testował, że momentami trudno było oszacować jego rzeczywistą formę. W ramy swoich maszyn wkładał silniki GTR od Marcela Gerharda i ogrywali go słabsi zawodnicy. Gdy jednak zaczęło się poważne ściganie, wyciągnął z warsztatu to co najlepsze. Efekt? 16 punktów w Lesznie, teraz komplet przeciwko Falubazowi. I to w jakim stylu! Wybornie się oglądało jego akcje.
Czytaj także: Siedmiu wspaniałych: Woffinden jak rakieta! Polacy w przewadze
Dobrze się też stało, że swoje szanse otrzymywał Jakub Jamróg. Widać, że to jeszcze nie jest forma sprzed roku, ale bez regularnej jazdy tarnowianin do niej nie dojdzie. A, jak można zaobserwować, wrocławianie będą go potrzebować, bo na razie do tyłu jedzie Vaclav Milik, nie zachwyca też Max Fricke.
ZOBACZ WIDEO Czy polscy żużlowcy są traktowani po macoszemu?
BOHATER. Były prezes częstochowskiego Włókniarza, a obecnie jeden z naszych ekspertów, Marian Maślanka, zaprosił młodziutkiego wówczas Taia Woffindena na treningi przy Olsztyńskiej w 2007 roku. Chłopak stawił się z rodzicami i bez trudu szusował po dopiero co poznanym owalu. Obserwatorzy drapali się po głowach, cóż to za "wynalazek", a Marian Maślanka mówił: "to jest przyszły mistrz świata". Od tego czasu minęło prawie 12 lat, a Tai na swoim koncie ma już trzy tytuły. Do tego jeździ tak, że dla wrocławskiej drużyny jest po prostu bezcenny. Nikt z Falubazu nie był w stanie mu uprzykrzyć występu.
KONTROWERSJA. Mecz był raczej "czysty", a zawodnicy nie prokurowali sytuacji, po których arbiter musiałby kilka razy oglądać powtórki żeby rozstrzygnąć, kto zawinił. Dużo czasu poświęcił natomiast na to, aby zadecydować czy Maciej Janowski uporał się z Michaelem Jepsenem Jensenem w 11. biegu. Trwało to bardzo długo, a przecież można tego uniknąć wprowadzając przepis o fotokomórkach na linii start/meta. Z obowiązku dodajmy, że Duńczyk obronił się przed kapitanem Sparty.
AKCJA MECZU. Tu wyróżnić należałoby wszystkie biegi z udziałem Taia Woffindena, bo to co wyprawiał na torze i z jaką łatwością wyprzedzał przeciwników zwyczajnie wzbudzało zachwyt. Szczególnie dał się we znaki Nickiemu Pedersenowi. Również trzykrotny czempion globu mógł tylko bezradnie kiwać głową widząc przemykającego obok niego Brytyjczyka.
CYTAT. - Na treningach wszystko pasowało, a w meczu nie wychodzi - mówił wyraźnie bezradny Vaclav Milik przed telewizyjnymi kamerami. Czech dostał od trenera Dariusza Śledzia dwie szanse, w których wypadł na tle pozostałych bardzo blado. Wygląda to tak, jakby Milik potrzebował przełomowego momentu, wygrania wyścigu w dobrym stylu, przywiezienia za sobą "solidnego nazwiska". Potrzebuje też tego Sparta, bo przyjdą mecze, które z tak jadącym Czechem wygrać się nie będzie dało.
LICZBA: 10. Aż dziesięć wyścigów z jedenastu, w których do tej pory brał udział, zakończyło się zwycięstwami Taia Woffindena, co przełożyło się na wyśmienitą średnią biegową na poziomie 2,818. Na razie nikt z tym rezultatem nie może się równać. Mistrz jest w mistrzowskiej formie.