Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jak czuje się bohater Get Well Toruń?
Norbert Kościuch, żużlowiec Get Well Toruń: Szczerze? Nie wiem. Nie miałem jeszcze czasu nad tym wszystkim się zastanowić. Ostatnio mamy w teamie naprawdę dużo pracy. W piątek był mecz, a później pracowałem nad sprzętem, bo za chwilę wyjeżdżam na spotkanie ligi szwedzkiej. W tygodniu czeka mnie też rywalizacja w IMP. Ciągle coś się dzieje, więc nie ma za bardzo miejsca na refleksję.
Ale kamień chyba spadł panu z serca?
To na pewno. Bardzo cieszy mnie, że spotkanie ze Stalą Gorzów potoczyło się w ten sposób, ale to już historia. Nie lubię wracać do tego, co było. Zdecydowanie ważniejsze jest to, co mam teraz do zrobienia.
Do tej pory jeździł pan niewiele. Klub odsunął pana od spotkania w Lublinie. Pojawiła się złość, która spowodowała dodatkową mobilizację?
Nie jestem takim typem człowieka. Nigdy nie miałem w zwyczaju, żeby mobilizować się w taki sposób. Cały czas wiedziałem, na co mnie stać i podchodziłem do tematu bardzo spokojnie. Zapewniam, że nie jest łatwo mnie wyprowadzić z równowagi. Ktoś musiałby się mocno postarać, żeby to zrobić. Poza tym ja naprawdę nie miałem ostatnio czasu na rozmyślanie. Jeździłem w różnych zakątkach świata. Mnóstwo czasu poświęciłem na podróże. Jedyne, o czym myślałem, to silniki. Chciałem dobrać te najlepsze na mecz w Toruniu i to się udało.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Smektała skupia się na zawodach młodzieżowych, ale o Grand Prix też powalczy
Adam Krużyński mówił, że taki był plan. Do rywalizacji z truly.work Stalą rzeczywiście miał pan wkroczyć od połowy spotkania?
Zgadza się. W piątek wylądowałem w Gdańsku i byłem w Toruniu od samego rana. Spotkałem się z Adamem Krużyńskim i wypracowaliśmy takie rozwiązanie.
Zobacz także: Marek Cieślak tęskni za Vaculikiem, Rune Holta nieprzygotowany do sezonu
I wejście do gry dopiero w połowie spotkania panu pasowało?
W pewnym sensie była to moja decyzja. Nie chodzi o to, że podjąłem ją samodzielnie, ale wszystko odbyło się za moją wyraźną aprobatą. Spotkaliśmy się, porozmawialiśmy w cztery oczy, wypiliśmy kawę i rozpisaliśmy różne warianty. Mogę zdradzić jedynie tyle, że w tym pierwszym moja rola miała wyglądać nieco inaczej. Ostatecznie wybrałem taką opcję, która została wcielona w piątek w życie. Zrobiłem to, bo myślałem nie tylko o sobie. Chciałem także dobrze dla zespołu. To nie jest tak, że wszystko musi być po mojemu. Sukces mamy wtedy, kiedy układa się zarówno drużynie, jak i zawodnikowi. Cieszę się, że nasz plan wypalił. Teraz fajnie się o tym opowiada, ale kiedy siedzieliśmy przy stole, to nikt nie miał pewności, że trafimy w dziesiątkę.
Wyjechał pan na tor i na "dzień dobry" zaliczył upadek. Dzięki temu można było skorzystać z drugiego motocykla, który okazał się lepszy.
Pan Bóg czuwał nade mną przez całe trzy dni. Zmagałem się po drodze z wieloma trudnościami. Gdybym zaczął o tym teraz opowiadać, to nasza rozmowa pewnie dotyczyłaby tylko tego, bo na więcej nie starczyłoby czasu. Sytuacja z motocyklem to jeden z wielu "szczęśliwych" przypadków. Mogę tylko być wdzięczny niebiosom. Inna sprawa, że ten upadek nie był dla mnie niczym przyjemnym. Przewróciłem się na lewą stronę, która jest już mocno poturbowana. Najważniejsze, że później było już z górki.
Zobacz także: Stal Gorzów jak śpiąca królewna. Grzech Włókniarza może kosztować ich bonus i play-offy
Obejrzał pan później na spokojnie wyścig czternasty? Nie ma pan refleksji, że z atakiem na Andersa Thomsena należało jeszcze chwilę zaczekać?
Gdybym miał odjechać ten bieg jeszcze raz, to na pewno nie czekałbym z atakiem. Przeprowadziłbym go jednak trochę inaczej. To nie było zresztą tak, że przestawiłem rywala. Zostawiłem sporo miejsca, ale podjechałem trochę za blisko. Można było to rozegrać inaczej i następnym razem moja akcja będzie tak czysta, że nikt nie będzie mieć co do tego żadnych wątpliwości.
Do piątku jeździł pan niewiele, ale wzbudzał bardzo wiele emocji. Eksperci, a przede wszystkim kibice z całej Polski nie mogli zrozumieć, dlaczego Norbert Kościuch nie dostaje od Get Well szansy. Wsparcie środowiska było odczuwalne?
Nie wiem, co mam powiedzieć, bo nie czytam nic na swój temat. To, co dzieje się na portalach internetowych i w mediach w ogóle, nie za bardzo do mnie dociera. Jestem totalnie wyłączony. Tak nie jest zresztą od momentu, kiedy znalazłem się w PGE Ekstralidze. Mam tak od dawna, od czterech, może pięciu lat. Jeśli jednak były jakieś pozytywne komentarze, to dziękuję za wiarę w moje możliwości. Tylko tyle mogę powiedzieć.
Brał pan pod uwagę opcję wypożyczenia do innego klubu? Były rozmowy z szefostwem Get Well?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie nasuwały mi się różne rozwiązania. Odebrałem też wiele różnych telefonów w sprawie mojej przyszłości. Cały czas chciałem jednak spróbować swoich sił w PGE Ekstralidze. Potrzebowałem tylko prawdziwej szansy. Nie było mi lekko, ale nie zamierzałem się poddawać w połowie drogi. Miałem chwile zwątpienia i może miałbym je nadal, gdyby mi znowu nie poszło. Na szczęście wszystko ułożyło się dobrze.
Pojawiły się u pana ligi zagraniczne. Rosja i Szwecja były reakcją na to, co działo się w Polsce?
Jedno nie ma z drugim nic wspólnego. O Rosji powiedzieliśmy dopiero niedawno, ale ten temat był dogadany zimą. Finalizacja i przelanie tego na papier nastąpiło później. Wiedziałem, że tam pojadę już w lutym. Bardzo się cieszę także ze Szwecji, bo długo mnie tam nie było. Przez pięć lat miałem tak wysoki KSM, że zostałem ukarany za dobrą jazdę. Nie mogłem dopasować się do żadnego zespołu. Minęło sporo czasu i KSM wrócił do normalnego poziomu. Było mi łatwiej i znalazłem klub. Szwecja była celem od dawna, ale udało się teraz. Get Well i PGE Ekstraliga nie mają z tym żadnego związku.
Są zmiany w sztabie Get Well Toruń. Jak dogaduje się pan z Adamem Krużyńskim?
Mamy ze sobą kontakt od samego początku. Wszystkie tematy szły przez Adama. To bardzo konkretny gość. Jest taki jak ja. Lubi szczere rozmowy i grę w otwarte karty. Między nami jest wszystko w porządku.
Czy Get Well utrzyma się w PGE Ekstralidze?
Piłka jest nadal w grze, więc wszystko możliwe. Wygraliśmy ze Stalą, ale musimy pamiętać, że nasza sytuacja nie jest nadal kolorowa. Najważniejsze, że ciągle mamy nadzieję. Musimy walczyć.