Adam Lyczmański kibicom piłki znany jest jako sędzia. Był nim od 1999 do 2017 roku. 7 lat gwizdał w Ekstraklasie, ostatni raz w 2015 roku. Zawodowym arbitrem nigdy nie był, ale nie żałuje. Mówi, że praca zawodowa (jest nauczycielem WF-u) zawsze była dla niego bardzo ważna. Sukcesy? 3 lata z rzędu wygrał plebiscyt na najlepszego sędziego pierwszej ligi. Wybierali piłkarze, więc tym bardziej jest z tego dumny. Po trzecim zwycięstwie powiedział pas. - Chciałem zakończyć w dobrym momencie, będąc na szczycie, a nie rozmieniać się na drobne - przyznaje.
O zbędnych kilogramach, scysji z Korzymem i pożegnaniu Lewandowskiego
W futbolu nadal funkcjonuje, ale już jako obserwator. - Na początku ciągnęło mnie na boisko, brakowało mi tej adrenaliny - mówi, choć z drugiej strony mógł się cieszyć, bo część stresów odeszła. Nie musiał już czytać publikacji, że sędzia z nadwagą wraca do Ekstraklasy. - Dziś się z tego śmieję, ale wtedy było mi przykro - przyznaje. - To był sezon 2011/12. Przed obozem sędziów w Turcji miałem faktycznie trzy kilogramy nadwagi, ale te trzy zbędne zgubiłem w trakcie treningów. Wtedy miałem jeszcze kontuzję, po której ważyłem 85. Przed obozem miałem już 82, a po nim 79. Przy 180 centymetrach wzrostu źle nie wyglądałem, na pewno nie byłem pączkiem.
Czytaj także: Milionerzy. W jeden dzień zarabiają nawet tysiąc euro
Lyczmański z przymrużeniem oka wspomina dziś także opisywane kiedyś szeroko przez bulwarową prasę jego spięcie z Maciejem Korzymem. Miał nazwać zawodnika "pierdxxxxx gwiazdą". - Tyle że ja takich słów nie używam, bo swoją kulturę mam. W odróżnieniu od tych, co kopią piłkę. Zawodnik chyba faktycznie skarżył się wówczas przed kamerami, ale jego drużyna przegrała, więc tłumaczę to sobie tak, że szukał kozła ofiarnego. W tamtej sprawie nie mam sobie jednak nic do zarzucenia. Dodam, że w ramach samooceny oglądałem prowadzone przez siebie mecze i nie raz się za głowę łapałem, ale nie wtedy - kwituje Lyczmański.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Smektała skupia się na zawodach młodzieżowych, ale o Grand Prix też powalczy
Sławomir Stempniewski, ekspert sędziowski z Canal Plus, zawsze powtarzał, że Lyczmański ma potencjał. Był obserwatorem pierwszego meczu arbitra i po jego zakończeniu wszedł do szatni i dwa razy do podrzucił. Dał mu też bardzo dobrą notę. Wielkim przeżyciem było też dla Lyczmańskiego prowadzenie towarzyskiego meczu Lech Poznań - Borussia Dortmund. To było pożegnanie Roberta Lewandowskiego rozgrywane w obecności 43 tysięcy widzów.
O tym, że trenowani przez niego zawodnicy nie idą do gipsu
Jak trafił do żużla? - Od lat pracuję w szkołach ponadgimnazjalnych jako nauczyciel wychowania fizycznego - mówi. - Wielu zawodników uczyłem. Damiana Adamczaka, Szymona Grobelskiego, Patryka Sitarka i świętej pamięci Bartosza Bietrackiego. Kiedyś w klubie o tym usłyszano i od czterech lat, wspólnie z Marcinem Stawlukiem prowadzimy z zajęcia ogólnorozwojowe w zimie dla zawodników Polonii Bydgoszcz. Od tamtego czasu, mimo wielu upadków, żaden z naszych nie poszedł do gipsu. Dla mnie i Marcina ta praca oznacza, że przez kilka zimowych miesięcy jesteśmy gośćmi w domu, ale efekty są.
Piłka nożna jest dla niego numerem 1 już od prawie 20 lat. Żużel jest jednak pasją, czymś, co robi dodatkowo. Pomaga w Polonii tyle, ile może. W klubie jest praktycznie codziennie. Przygotowuje się do egzaminu na instruktora-żużlowego. Czeka na informację o tym, kiedy się odbędzie. Na motocyklu żużlowym już jeździł. - Jednak powolutku, choć mówią, że nawet niedźwiedzia można tego nauczyć - żartuje.
Na wyjazdowych meczach ZOOleszcz Polonii Bydgoszcz pełni funkcję kierownika drużyny. Wielkich taktycznych roszad nie musiał jeszcze robić. - Wszystkim dowodzi prezes Jerzy Kanclerz, jest też trener Ryszard Franczyszyn, ale oczywiście rozmawiamy na bieżąco o sytuacji w meczu, konsultujemy. A zmian nie robimy, bo drużyna ostatnio dobrze jedzie, wszystko wygrywa, więc nie ma sensu mieszać - zauważa.
O tym, że nie chciałby zamienić boiska na wieżyczkę sędziowską w żużlu
Polonia jest teraz najbardziej piłkarskim z żużlowych klubów. Zbigniew Boniek, prezes PZPN, jest dobrym duchem w klubie. Poza tym są Lyczmański i reprezentant Polski Dawid Kownacki, który jest kolegą i nieformalnym menedżerem Kamila Brzozowskiego. Czasami pomaga mu w trakcie spotkań, pełniąc funkcję mechanika.
Lyczmański w żużlu łatwo się odnalazł, choć jak przyznaje, ten sport mocno różni się od piłki. Nawet praca sędziego. - Kiedyś miałem przyjemność stać obok sędziego w wieżyczce - opowiada nam Lyczmański. - I powiem, że oni mają dwa razy trudniej. Nie myślę o aspekcie fizycznym, bo biegać nie muszą. Jednak psychikę muszą mieć mocniejszą. Koncentracja też musi być u nich większa.
Czytaj także: Ostafiński o mechaniku, który wypożycza silniki
- Jednak nasi żużlowi sędziowie to najwyższa półka. Nie pamiętam, żeby po meczach Polonii były jakieś większe pretensje do nich. Zresztą ja zawsze powtarzam, że sędzia ma prawo do błędu, bo jest tylko człowiekiem. Staram się innym o tym przypominać, kiedy niepotrzebnie tracą nerwy. Z piłki mam dużą odporność na stres. To pomaga mi w pracy w parku maszyn. Pozwala studzić emocje - kończy.