Żużel. Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Kiedy kwaśne mleko jest lepsze od Dom Perignon (felieton)

Historie w życiu lubią się powtarzać. We Wrocławiu Bartek Zmarzlik przypomniał wielkie chwile Tomasza Golloba sprzed dwudziestu lat i wygrał turniej Grand Prix w stylu swojego mentora.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Bartosz Zmarzlik w kasku żółtym, Leon Madsen w białym WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik w kasku żółtym, Leon Madsen w białym

Lotem Drozda, to cykl felietonów Grzegorza Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.

***

Bartek Zmarzlik o dziesiątej rano w sobotę obiecał Tomaszowi Gollobowi, że postara się powtórzyć jego legendarne akcje na wrocławskim torze, ale zaznaczył, że nie będzie się odbijał od bandy. Jak powiedział, tak zrobił. Od co najmniej roku Zmarzlik prezentuje wyższy level od Golloba za jego młodych czasów. Ma właśnie swój styl zmarzlikowy, a nie gollobowy tzn. lepszy. Bardziej techniczny, ale nie mniej swobodny i ofensywny. Ja wiem, że Tomek to świętość. Zwłaszcza po tej tragedii, która mu się stała. Ale przecież w związku z tym nie przestanę oceniać jego kariery i tego jakim był zawodnikiem. Chyba, że znów mi ktoś zabroni, jak to było w przypadku "pozwolenia" na posiadanie własnego zdania kiedy Tomek powinien dać sobie spokój z żużlem.

Bartek jest wybitny i nie dziwię się, że jego klasa sportowa może irytować kolegów z toru. Podobnie było z Gollobem. Mają wiele wspólnego. Podobnie jak w przypadku Tomka o Bartku mówi się, że nie wytrzymuje kluczowych biegów, kombinuje za dużo z wyborem pól startowych, ma rodzinę w boksie z bratem żużlowcem na czele, nie kocha rozmów z dziennikarzami, nie spieszno mu do ligi angielskiej i nie grzeszy płynną angielszczyzną, a nawet podobnie łysieje. Jest jednak kilka różnic. Bartek nie potrafi tak dobrze jeździć zespołowo jak Gollob, ma pozostającego w cieniu ojca, wreszcie Tomek mówił mi na ty, a Bartek na pan. Wniosek? Czas płynie i dla mnie, a wszystko się zmienia.

Wszystko staje się marketingowym produktem, wyliczone jest na sekundy i dla przykładu konferansjer musi trzymać się kartki. Tu nie ma miejsca na improwizację. Ledwie zdążyłem wpisać emocjonalnego tweeta po biegu finałowym, podniosłem głowę, a Bartek oblewał się już szampanem na podium. To nie to co kiedyś, gdy Andrzej Rusko jeszcze na torze podrzucił Tomkowi flagę Polski, z którą dokonywał triumfalnych przejazdów i dzielił się z nami radością. Później na podium odśpiewywaliśmy dla niego Sto lat! Dziś nie ma miejsca i czasu na tak romantyczne i spontaniczne "ekscesy". Emocje na trybunach też już z innej kategorii. Dziś po zwycięstwie Polaka - nawet tak spektakularnym - nie popadamy w euforię. Zwycięstwa się oklepały. Wygrał Polak? OK. Jest fajnie, ale żadna to nowina - pomyślał w sobotę niejeden z nas.

ZOBACZ WIDEO Kolejka po Jasona Doyle'a. Motor zapowiada, że też złoży mu ofertę

Przeczytaj także: Max Fricke po raz piąty. Australijczyk pojedzie w Malilli

Zwycięstwa naszych to codzienność, dlatego tym bardziej zabolały mnie słowa po SoN w Toglatti, że mamy Zmarzlika, a później długo, długo nic. To bardzo krzywdzące i przede wszystkim nieprawdziwe określenie w stosunku do Macieja Janowskiego i Patryka Dudka. Ciągle im się ubliża i poniża ich sportową wartość. Słyszę, że gdyby przenieść ich ze 20 lat wstecz, to nie odgrywaliby czołowych ról w światowym speedwayu, a ich pozycja jest wynikiem głównie słabego obecnie poziomu. Autorzy podobnych słów mają słaby poziom orientacji w historii żużla. Janowski z Dudkiem, a także Kołodziej w formie z ostatnich tygodni, nie mieliby problemu z rozstawieniem po kątach mało profesjonalnych gwiazd z nadwagą z lat 90. Jeżdżą wspaniale technicznie, ostro i twardo. Poza torem są profesjonalistami i na pełen wymiar poświęcają swoje życie żużlowi.

Dobrze doinwestowani posiadają znakomite zaplecze sprzętowe i ogromne wsparcie rodzin. Tomek Gollob nie dopadłby ani Dudka ani Janowskiego 20 lat temu, jak to zrobił z Jimmym Nilsenem, który z powodu braków kondycyjnych słabł z okrążenia na okrążenie i zwalniał z braku sił właśnie przed wejściem w wiraże. W Togliatti kolegom Bartka nie wyszło, ale proszę zwracajmy uwagę na niuanse. W Togliatti od początku były ogromne dysproporcje na polach startowych. Były to zawody drużynowe, w których zawodnicy mogli zamieniać się polami startowymi. Tak też czyniła każda ekipa nieustanie ustawiając swojego lidera na lepszym polu startowym. Stąd ogromne różnice w punktacji pomiędzy "jedynkami" a "dwójkami" w poszczególnych drużynach. Brylowali tam również najgroźniejsi rywale Barka Zmarzlika do złotego medalu w Grand Prix, tj. Emil Sajfutdinow i Leon Madsen.

Polski żużel to nie tylko Zmarzlik. Mamy czterech wojowników w cyklu i każdego stać na największe rzeczy. To bardzo komfortowa sytuacja dla... każdego z nich. Presja, sympatie i oczekiwania rozkładają się na kilku, a nie cała uwaga skupiona jest wyłącznie na jednym żużlowcu. Tak działo się w przypadku Golloba. Wiadomym było, że z chwilą odpadnięcia Tomka z zawodów, kończą się również emocje na trybunach, bo na resztę nie było co liczyć. W 2000 roku we Wrocławiu Tomek dzielił i rządził. W półfinale ponownie wiózł zwycięstwo do mety. Olimpijski szalał, a ja traciłem głos. Gollob nagle zdefektował, a trybunom jakby ktoś wyłączył wtyczkę z prądu i w jednej chwili zapadła grobowa cisza. A dziś? A dziś w półfinale mieliśmy trzech naszych i mogliśmy spokojnie odetchnąć, że jednego, to już w finale mamy.

Jesteśmy rozpieszczeni. Od kilku lat notorycznie słyszę narzekania fanów czarnego sportu także na jakość widowisk. Kibice w licznych rozmowach ze mną narzekają, że zawody, które właśnie obejrzeli były słabe i nie obfitowały w tzw. mijanki. Obecne czasy nawet wylansowały powiedzenie na dobry żużel - fajne ściganie. Hasło nadające wypowiadającemu cechy znawcy-luzaka, a po mojemu tandetne, oklepane i słabe językowo. Nie cierpię tego określenia, podobnie jak kilku innych: korekta, ścieżki, czy pójść w dobrą stronę. Ja zostanę przy swoim określeniu dobrego żużla, brzmi ono - dobry żużel. A więc ciągle narzekamy na brak dobrego żużla podkreślając przy tym często, że kiedyś było lepiej. Moim zdaniem, na podstawie obejrzenia setek zawodów żużlowych odbytych na przestrzeni ostatnich 50 lat, z dobrym żużlem wcale nie było lepiej, a gorzej.

Jesteśmy po prostu rozpuszczeni oglądaniem najlepszego żużla na co dzień. Nigdy wcześniej nie było sytuacji jak obecna, tzn. mamy trzy dobre ligi i mistrzowskie cykle. Zawodnicy mogą i jeżdżą wszędzie. Zespoły są naszpikowane gwiazdami do oporu. Codziennie oglądamy najlepszych na żywo bądź za pośrednictwem telewizji i internetu. Jeszcze kilkanaście lat temu mieliśmy jeden mecz na żywo z najlepszej ligi w Polsce, a w zespołach jeździł jeden obcokrajowiec. Wszyscy wszystko wiedzą i wszystko widzieli. Dziś trudno znaleźć ciekawego zawodnika na rynku, który zaskoczyłby formą. Żużel nie zmienił się w swojej atrakcyjności, a na pewno nie jest gorszy. Przed laty gdy rozgrywał się turniej Grand Prix bądź mistrzostwa świata, sam fakt rangi i nazwisk wywoływał wśród nas gęsią skórkę i emocjonowaliśmy się rozstrzygnięciami. Widowisko było bonusem. Nie pamiętam takiej lawiny narzekań jaka jest obecnie. Gdybyśmy codziennie jedli kawior, marcepany i popijali Dom Perignon, doszlibyśmy w końcu do wniosku, że jajko sadzone z kwaśnym mlekiem to jest dopiero smakołyk. Człowiek już taką ma naturę.

Przeczytaj także: Grand Prix. Zobacz, jak Bartosz Zmarzlik wygrał turniej we Wrocławiu! (wideo)

Wielka impreza to też znakomita okazja do wielu spotkań i rozmów z ludźmi z całego środowiska. Sami swoi. Wokół stadionu panowała atmosfera żużlowego święta, a zarazem przyjemnego pikniku. Z kumplami 20 lat temu nad Odrą za Olimpijskim na kilka godzin przed Grand Prix też urządziliśmy sobie niezły piknik. Rozpaliliśmy grilla, piliśmy piwo i słuchaliśmy głośnej muzyki. Na masce samochodu kończyliśmy koszulki własnego projektu z napisem Dark Warrior, bo taką ksywę na angielskich torach miał Tomasz Gollob, który często uchodził za czarny charakter światowego żużla. Od soboty już wiem, że nasz piknik był po sąsiedzku z miejscem, gdzie Sylwester Chęciński nagrywał najsłynniejsze polskie komedie o losach Kargula i Pawlaka.

Gdy Zmarzlik gawędził przez telefon z Gollobem,  ja gawędziłem z właścicielami domostwa, gdzie nagrywane były m.in. słynne sceny przy płocie. W izbie pamięci, która mieści się na terenie posesji zachowało się wszystko co trzeba: sierp, samograj, beczka na samogon, niedzielne ubranie Kargulowej i rower. Fantastyczne przeżycia. Nigdy bym nie przypuścił, że żużel zagoni mnie pod Kargulowy dom. Czas pokazał, że był to dopiero początek atrakcji tego dnia, bowiem zawody ukontentowały najbardziej wybrednych. To był wieczór marzeń. Ale nie będzie to codzienność. Dwa warunki muszą być spełnione aby zawody był dobre: wyrównana i dobra stawka zawodników oraz dobry tor. Tor zaś, to nie tylko sposób przygotowania nawierzchni. To także jego geometria. Na nic idealna nawierzchnia w Gdańsku, Rzeszowie, Krsko, Togliatti, Teterowie, Pradze i wielu innych miejscach, gdy kształt toru, czy brak nachylenia łuków wykluczają atrakcyjne wyścigi.

Ciąg dalszy felietonu na drugiej stronie.

Kto zostanie w tym roku mistrzem świata?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×