[b]
KOMENTARZ. [/b]Los pokarał Unię Tarnów za kombinacje z ostatniego meczu fazy zasadniczej w Daugavpils. Na Łotwę nie pojechał Peter Ljung, a Mateusz Cierniak i Przemysław Konieczny zastępowali seniorów. Jednym słowem - wszystko po to, by przegrać z tamtejszym Lokomotivem. I wpaść na PGG ROW Rybnik w fazie play-off.
- Taka była wola drużyny - przekonywali tarnowianie, a po niedzielnym meczu można się z tego jedynie śmiać. Gdyby "Jaskółki" nie kombinowały, być może właśnie miałyby za sobą wygraną z drużyną z Ostrowa czy Gniezna i byłyby bliżej jazdy w finale Nice 1.LŻ.
Czytaj także: Mikkel Michelsen skomentował upadek Patryka Dudka
Fani tłumaczą "wybór" Unii tym, że zespół miał znacznie bliżej do Rybnika, a to oznaczało mniejsze koszty wyprawy na spotkanie półfinałowe. Budżet klubu sięga jednak kilku milionów złotych, a nie kilkuset złotych, więc takie argumenty możemy włożyć między bajki.
ZOBACZ WIDEO Zbudował potęgę, musiał odejść. Robert Dowhan rozlicza się z Falubazem
Inna kwestia, że play-offy pokazują, kto naprawdę chce jechać w PGE Ekstralidze. Tarnowianie doskonale wiedzą, że nie mają budżetu i stadionu na miarę najlepszej ligi świata. Dlatego pchanie się do finału Nice 1. LŻ na siłę nie miało dla nich sensu. Bez wątpienia tacy zawodnicy jak Artur Czaja, Artur Mroczka czy Daniel Kaczmarek mieli to z tyłu głowy podczas sobotniego meczu.
BOHATER. Kacper Woryna. Przed meczem użądliła go pszczoła i najwidoczniej nakręciło go to do lepszej jazdy. Już w pierwszym spotkaniu w fazie zasadniczej był liderem PGG ROW-u. Wtedy zdobył w Tarnowie 14 punktów w sześciu startach. W sobotę dorzucił do tego klasyczny komplet, a sposobu na jego pokonanie nie znaleźli Wiktor Kułakow czy Peter Ljung. Nic dziwnego, że po zakończeniu zawodów z sektoru gości dało się słyszeć gromkie "kapitan, kapitan". Z tak jeżdżącym Woryną rybniczanie nie mają prawa nie awansować do PGE Ekstraligi.
KONTROWERSJA. Zdarzenie z czwartej gonitwy, gdy Woryna nie zostawił miejsca pod bandą Kułakowowi. Sędzia długo analizował powtórki, wertował kartki regulaminu, ale ostatecznie rybniczanin nie otrzymał nawet żółtej kartki. Wydaje się, że arbiter podął słuszną decyzję. W późniejszym Grand Prix Skandynawii oglądaliśmy podobne zdarzenie między Mikkelem Michelsenem a Patrykiem Dudkiem i w tej sytuacji również obyło się bez wykluczenia dla zawodnika jadącego z przodu.
Czytaj także: Worynie upiekła się ostra jazda
AKCJA MECZU. Siergiej Łogaczow za sposób w jaki wyprzedził Wiktora Kułakowa w biegu szóstym. Zawodnik PGG ROW-u napędził się pod bandą na przeciwległej prostej i przecisnął się przez minimalną lukę, jaką zostawił mu tam jego rodak. Kluczowe w tej sytuacji było zachowanie Łogaczowa na motocyklu, który potrafił umiejętnie zmienić ułożenie i sylwetkę na maszynie. Gdyby nie to, mielibyśmy poważną kraksę.
CYTAT. - Wykonaliśmy dopiero 25 proc. zadania - mówił Krzysztof Mrozek po zakończeniu meczu (czytaj więcej o tym TUTAJ). Wprawdzie drobnej uszczypliwości względem tarnowian nie zabrakło, ale widać, że prezes PGG ROW-u wyciągnął wnioski po doświadczeniach sprzed roku. Wtedy w finale Nice 1. LŻ "Rekiny" wygrały w pierwszym meczu z drużyną z Lublina 51:39 i wydawało się, że są w PGE Ekstralidze. Sam Mrozek szalał wtedy na quadzie i świętował wygraną. Teraz było znacznie spokojniej.
LICZBA. 16+2. Tyle punktów zdobyli w Tarnowie łącznie Daniel Bewley i Siergiej Łogaczow, czyli zawodnicy, których zabrakło w fazie zasadniczej. Brytyjczyk walczył o powrót do formy po fatalnej kontuzji, a Rosjanin leczył uraz płuc. Ponieważ Linus Sundstroem i Nick Morris ostatnio nie zachwycali, to trener Piotr Żyto zaryzykował i dał szansę Bewleyowi i Łogaczowowi. Okazało się to słuszna decyzją. Morris i Sundstroem zdobyli w pierwszym meczu w Tarnowie tylko 5 punktów i 2 bonusy. Dlatego pewnie Bewley i Łogaczow dokończą sezon w PGG ROW-ie.