Napisał do nas kibic Arged Malesa TŻ Ostrovii mający wiele zastrzeżeń do tego, jak wyglądał pobyt sympatyków drużyny prowadzonej przez Mariusza Staszewskiego w Gnieźnie (1 runda play-off). W korespondencji czytamy, że polewaczka, zamiast toru, lała sektor gości. Już w trakcie meczu strasznie się kurzyło i fani przyjezdnych mieli piach w ustach. Był też problem z widocznością.
- Faktycznie mieliśmy delikatne problemy, ale zapewniam, że nie było w tym celowego działania, ani żadnej samowolki - mówi nam rzecznik Car Gwarant Startu Gniezno Radosław Majewski. - Tor był przygotowany na twardo, a kurzyło się, dlatego, że szybko przesychał. Nad wszystkim trzymał jednak pieczę komisarz i osoby odpowiedzialne za tor wykonywały wszystkie jego polecenia. Na początku były małe problemy komunikacyjne, bo etatowy kierowca polewaczki był na urlopie i ktoś inny go zastępował.
Zastępca kierowcy polewaczki miał być nie do końca zorientowany w sprawie. Po pierwszej serii komisarz ponownie zawezwał polewaczkę na tor, by poprawiła pierwotne roszenie (więcej przeczytasz o tym TUTAJ). Rzecznik zapewnia jednak, że nikt nikogo nie chciał oszukać, a wszelkie błędy wzięły się z braku doświadczenia kierowcy polewaczki w kosmetyce toru.
ZOBACZ WIDEO Paniom jest ciężko w męskim świecie. Z Klaudii Szmaj zrobiono maskotkę
Kibice z Ostrovii skarżą się nie tylko na to, co działo się w trakcie meczu, ale i też po jego zakończeniu. W tym przypadku czytamy, że byli nazbyt długo przetrzymywani, choć chuliganami nie są. - Było małe zamieszanie poza trybunami stadionu. Służby bezpieczeństwa musiały wpierw opanować sytuację, bo chodziło o drogę, którą mieli przejść kibice Ostrovii. Stąd ich dłuższe oczekiwanie - wyjaśnia Majewski.
Wypada tylko mieć nadzieję, że w meczu rewanżowym Ostrovii ze Startem skupimy się już tylko i wyłącznie na emocjach czysto sportowych.
Czytaj także: Staszewski bije się w pierś: Nie zrealizowaliśmy celu na pierwszy mecz