Żużel. Lista wstydu Apatora Toruń. Takiej serii transferowych błędów nie zaliczył żaden klub

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Martin Vaculik
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Martin Vaculik

Kiedy innym trafiało się coś jak ślepej kurze ziarno, oni trafiali kulą w płot. Apator Toruń podejmował w ostatnich latach wiele błędnych decyzji transferowych, które doprowadziły do spadku z Ekstraligi. Tak długiej listy wstydu nie ma żaden klub.

Największym transferowym błędem ekipy z Motoareny było doprowadzenie do odejścia Martina Vaculika. Słowak opuścił Toruń po sezonie 2016, w którym klub wywalczył wicemistrzostwo Polski. Później jeździł w Gorzowie, a teraz jest liderem Stelmet Falubazu. - Pretensje w tym przypadku nie do mnie. To nie ja prowadziłem rozmowy z Martinem i nie ja doprowadziłem do tego, że te relacje się posypały - mówi nam Jacek Gajewski, który był wtedy menedżerem torunian.

Vaculik nie czuł się w Toruniu dobrze. Po słabszych meczach, które były wynikiem problemów sprzętowych, właściciel klubu Przemysław Termiński rugał go w mediach i wysyłał do pierwszej ligi. Z czasem wydawało się, że konflikt został zażegnany, ale kiedy Słowak chciał rozmawiać jeszcze w trakcie rozgrywek o nowej umowie, to działacze zwlekali. Efekt był taki, że w Toruniu stracili bardzo ważne ogniwo. Od tej pory klub zaczął pikować w tabeli.

Zobacz także: Nie ma cię w reprezentacji, nie jedziesz w Grand Prix. PZM wyciąga wnioski z L-4 kadrowiczów

Drugi "wielbłąd" miał miejsce przed sezonem 2018, kiedy w Toruniu woleli Chrisa Holdera od Grega Hancocka. Za takim rozwiązaniem miała przemawiać kontuzja, której Amerykanin nabawił się w trakcie poprzednich rozgrywek. Australijczyk dostał kolejną szansę, ale zawodził. Nie istniał zwłaszcza na wyjazdach. W sumie to można powiedzieć, że mieliśmy wtedy do czynienia z podwójnym błędem, bo z Motoareny do Falubazu odszedł również Michael Jepsen Jensen. Duńczyk także spisywał się lepiej od starszego z braci Holderów.

ZOBACZ WIDEO Grzegorz Zengota zszokował kibiców. "Lekarz w Polsce widząc moją nogę zbladł"

Apator spadł z PGE Ekstraligi, choć miał duże pieniądze. Kasa szła jednak na zawodników, którzy mieli być gwiazdami, a w Toruniu nigdy nimi nie zostali. Co gorsza, działacze nie sięgali głębiej do kieszeni, kiedy mieli szansę na zatrzymanie u siebie żużlowców, którzy od dawna robią w lidze różnicę. Po sezonie 2014 klub pozwolił na odejście Emila Sajfutdinowa. Wprawdzie na stole leżała bardzo dobra oferta z Unii Leszno, ale torunianie zbyt łatwo przegrali walkę o usługi Rosjanina, który nigdy nie schodził poniżej pewnego poziomu. To była kolejna wtopa.

Zobacz także: Dariusz Ostafiński. Bez Hamulców 2.0: Drabik bez dzikusa na Wrocław? Ciekawe (felieton)

Następną gwiazdą, która odeszła z Torunia był Darcy Ward. W tym przypadku trudno jednak mówić o gapiostwie działaczy, bo młody Australijczyk nie chciał posadzić na ławce swojego przyjaciela Chrisa Holdera. Z tego powodu wybrał przeprowadzkę do Zielonej Góry. Apator nie poznał się jednak na innym młodym Australijczyku. W sezonie 2015 torunianie wypożyczyli do ROW-u Rybnik Maxa Fricke, a ten rozwinął tam swoje skrzydła i rok później był już wartościowym ogniwem zespołu w PGE Ekstralidze. W Toruniu nikt w niego nie wierzył.

Warto również dodać, że w niedalekiej przeszłości kontrakty z toruńskim klubem podpisywali Siergiej Łogaczow i Wiktor Kułakow. Pierwszy ma być w tym roku objawieniem PGE Ekstraligi, a drugi właśnie wrócił do Apatora jako gwiazda pierwszej ligi. W tych przypadkach klub z Motoareny jest jednak rozgrzeszony. Kiedy podopieczny Grigorija Łaguty wiązał się z Toruniem, nie był w ogóle gotowy na jazdę w polskiej lidze. Z kolei talent Kułakowa rozwijał się bardzo powoli. Eksplozja nastąpiła dopiero po kilku latach w Unii Tarnów.

Źródło artykułu: