Żużel. Czy Apator awansuje, jeśli nie wygra ligi? Termiński musi obawiać się przede wszystkim Zdunka

WP SportoweFakty / Wiesław Wardaliński / Na zdjęciu: Tadeusz Zdunek
WP SportoweFakty / Wiesław Wardaliński / Na zdjęciu: Tadeusz Zdunek

Może zdarzyć się tak, że Apator nie wygra pierwszej ligi, ale wywalczy awans. W większości ośrodków, z różnych względów, wszyscy mówią o PGE Ekstralidze bardzo asekuracyjnie. Wyjątkek to Tadeusz Zdunek. To z nim musi liczyć się Przemysław Termiński.

Scenariusz, który zakłada awans eWinner Apatora, nawet jeśli drużynie z Torunia powinie się noga, jest bardzo prawdopodobny, ale nie należy go traktować jako pewnik. Jeśli spadkowicz z PGE Ekstraligi spotka się w finale ze Zdunek Wybrzeżem i przegra, to najprawdopodobniej ziści się czarny scenariusz. Wtedy ekipa z Motoareny może zostać w pierwszej lidze na dłużej.

Szef gdańskiego klubu jako jedyny z pierwszoligowego towarzystwa otwarcie deklaruje, że będzie gotowy na podjęcie ekstraligowa wyzwania. - Jesteśmy jak najbardziej zainteresowani Ekstraligą - komentuje Tadeusz Zdunek. - Przede wszystkim klaruje nam się sytuacja ze stadionem. To zdecydowanie najważniejsza kwestia - podkreśla.

- W tej chwili wszyscy mówią, że potrzeba około ośmiu milionów złotych. Jako klub mamy niskie koszty własne, bo nie mamy rozbudowanej biurokracji. Pełnię funkcję prezesa za darmo, wiceprezesi także działają społecznie. Stadion znajduje się pięć minut od mojego domu i miejsca pracy. To wszystko powoduje wygodę, ale i spore oszczędności - wyjaśnia Zdunek. - Na ten moment planujemy budżet na 3,5 do 4 milionów złotych. Po awansie doszłyby pieniądze z Ekstraligi i wtedy zostanie dziura na poziomie 1,5 miliona złotych, którą bylibyśmy w stanie zasypać dzięki sponsorom, wsparciu miasta i wpływom z biletów - dodaje prezes Wybrzeża.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Bartosz Zmarzlik o sukcesie, drodze do złota i marzeniach, które się spełniają

Zobacz także: Żużlowi menedżerowie. Ludzie od wszystkiego. Spowiednicy, mechanicy, drugie połówki

W innych ośrodkach takim optymizmem już nie wieje. Arged Malesa TŻ Ostrovia, która była w tym sezonie rewelacją rozgrywek i wjechała do finału Nice 1.LŻ, nadal nie znalazła św. Mikołaja. - Pojedziemy do końca, będziemy walczyć i czekać. Może w końcu ktoś taki do nas przyjdzie - mówi prezes Radosław Strzelczyk, który cały czas szuka sponsorów. Idzie mu to całkiem nieźle, ale do zbudowania budżetu na ekstraligowym poziomie jeszcze daleka droga.

Pod względem sportowym największe szanse na pokrzyżowanie planów Apatora daje się drużynie z Gniezna, która wzmocniła się Timo Lahtim i jest mocno podrażniona po tegorocznej porażce w półfinale pierwszej ligi. Menedżer Rafael Wojciechowski o PGE Ekstralidze chce rozmawiać w marcu. Wtedy rozpocznie się budowa spółki akcyjnej. Na ten moment klubowi brakuje w granicach trzech, czterech milionów złotych.

Jeśli chodzi o Unię Tarnów, to również nie ma jednoznacznych deklaracji. - Nie odpowiem na to pytanie teraz. Play-offy odbędą się za niecały rok. W tym czasie wiele może się wydarzyć - tłumaczy Łukasz Sady. - Budżet musi być większy, ale to jest do zrealizowania. Bardzo dużo zależy też od właścicieli klubu. To oni podejmują  kluczowe decyzje. To właściciele, głównie ze względu na brak stadionu postanowili, że warto odpocząć w pierwszej lidze. Nie robić niczego na siłę i generować kosztów - podkreśla.

- Jesteśmy w stałym kontakcie z urzędnikami miejskimi i panem prezydentem miasta Tarnowa. Na jesieni przyszłego roku jest szansa na rozpoczęcie prac. Z początkiem przyszłego roku miałby zostać ogłoszony przetarg. Pan prezydent twierdzi już dłuższy czas, że dysponuje środkami, które gwarantują realizację pierwszego lub dwóch pierwszych etapów modernizacji obiektu. Wycena opiewa na około 20 milionów złotych za etap. Trzeba to jeszcze wpisać za sprawą radnych do budżetu. Ufam, że tym razem obietnica, którą słyszymy od lat, zostanie dotrzymana, bo w mieście została dokończona duża inwestycja pod nazwą Arena Jaskółka Tarnów. Czas wreszcie na stadion, który jest miejscem zmagań w dyscyplinie kultowej dla tarnowian - podsumowuje Sady.

Wiadomo, że w grę o PGE Ekstralidze nie będzie liczyć się Lokomotiv Daugavpils. Raz, że Łotyszom nikt nie pozwoli na jazdę w elicie, a dwa, że skład, który zbudowali, nie daje na to wielkich szans. Pod względem finansowym bardzo solidnie wygląda Orzeł Łódź, ale po ostatnich chudych latach nowa prezes klubu podchodzi do tematu bardzo ostrożnie i zakłada walkę o wyższą lokatę niż w sezonie 2019.

Jednoznacznych deklaracji nie ma również w Bydgoszczy. - Chciałbym, żebyśmy jeździli w Ekstralidze, ale na dziś mogę powiedzieć, że nas na to nie stać. Celem jest pierwsza czwórka. Jeśli ten pociąg się rozpędzi i zacznie jechać dalej, to na pewno nie będę zaciągać hamulca. Nie odpowiem jednak, czy pojedziemy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Brakuje nam 120 proc. tego, co w tej chwili mamy i nie będziemy robić nic na siłę, bo nie interesuje mnie krótkoterminowy sukces. Wolę stawiać na solidne fundamenty - podsumowuje prezes Jerzy Kanclerz.

Źródło artykułu: