Rok temu na łamach niemieckiego tygodnika "Speed Week" ukazał się wywiad z Armando Castagną, w którym pada między innymi zaskakujące stwierdzenie, że żużlowa liga mistrzów wróci do kalendarza światowych rozgrywek. Rozgrywki nazywane przez Castagne World Speedway League (Światowa Liga Żużla) miały być nie tylko dla najlepszych klubów Europy, ale także miały brać pod uwagę ośrodki z Czech, Niemiec czy Rosji.
Pomysł z międzynarodowymi rozgrywkami klubowymi na żużlu nie jest nowy. W latach 1997 – 2011 odbywał się Klubowy Puchar Europy pod szyldem Europejskiej Unii Motocyklowej. Inicjatywa ciekawa, ale nie była pozbawiona mankamentów. Idea przetrwała kilkanaście lat, ale nigdy nie wzbudziła chęci rywalizacji u drużyn z Danii, Szwecji czy Wielkiej Brytanii.
Dla odmiany w 2012 kluby tylko z tych trzech krajów zgłosiły się do FIM Club Championship. Polskie kluby się nie stawiły. Nie brakowało głosów, że to w powodów finansowych Polaków zabrakło na starcie. Dla niektórych względy promocji dyscypliny są mniej istotne, niż czysty zysk. W latach 2014-2015 w województwie lubuskim rozgrywano World Speedway League. Wtedy pojawił się promotor i podpisał 10-letnią umowę. W jaki sposób promował dyscyplinę? Plany miał ambitne. Impreza w 2016 roku w Berlinie miała być ostatnią rozgrywaną w Europie na przestrzeni następnych lat. Padały nazwy takich miejsc jak Katar czy Malezja. Turniej w stolicy Niemiec odwołano, a słuch po imprezie i promotorach zaginął. Firma, która pozyskała prawa do pokazywania tych rozgrywek to Team Player Management.
ZOBACZ WIDEO #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
- Wierzymy w perspektywicznie rozwinięcie tej imprezy w przyszłości. Poprzez wsparcie dużych firm, jak Unibax czy Borygo pana Romana Karkosika, pani Marty Półtorak, czy pana Leszka Bacia ze SPAR Polska, jesteśmy w stanie zorganizować coś, co może mieć naprawdę duży efekt finalny - mówił w 2015 roku WP SportowymFaktom szef TPM, Sławomir Gębka.
Czytaj także: Żużel. Senator milioner. Budował sukcesy Falubazu, a dziś jest w klubie persona non grata
Dlaczego hasło międzynarodowych rozgrywek padło rok temu z ust Armando Castagni? Chyba opinia społeczna nigdy się nie dowie. Czy międzynarodowe rozgrywki klubowe są potrzebne? Tak. Zawsze były. Kluczem do realizacji takiego projektu to zaplecze finansowe i organizacyjne. Taki turniej musiałby być dobrze przemyślany pod kątem regulaminowym i atrakcyjny dla uczestników pod względem finansowym. Optymalna forma to czwór -, bądź trójmecze. Zespoły nie musiałyby wtedy zestawiać zbyt licznych składów.
Takie rozgrywki mają dodatkową zaletę. Poratowałyby kluby w krajach, gdzie nawet najlepsze ekipy nie mają szansy na dużą liczbę spotkań w roku. Większa liczba startów to większa szansa na rozwój w Niemczech, Czechach czy na Węgrzech. Naczelnym argumentem, że nie da się przeprowadzić takich rozgrywek jest kwestia przynależności klubowych. Tak naprawdę nikt na poważnie nie sprawdzał tego pomysłu w praktyce. Można wprowadzić klucz ekonomiczny (kto da więcej tam jadę); klucz geograficzny (jestem Duńczykiem, więc w pierwszej kolejności muszę reprezentować klub z Danii). Jeśli zawodnik nie ma ligi w swoim kraju (patrz Australijczycy) może wybierać swobodnie lub ma narzucany np. klub z Anglii. W tym przypadku decyduje klucz językowo - kulturowy.
Atrakcyjne nagrody spowodowałyby, chęć jazdy o coś więcej niż np. bycie za Unią Leszno. Migracja takich zawodów poza Europę byłaby jak najbardziej wskazana. Trudno mówić, że koncepcja międzynarodowych zawodów klubowych jest nietrafna, ponieważ nikt tak naprawdę nie zrealizował jej na poważnie.
CZYTAJ TAKŻE: Możliwy powrót KSM więc prezesi ruszyli na łowy