Żużel. Szczera spowiedź Hansa Andersena. Śmierć bliskich złamała go mentalnie

WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Hans Andersen
WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Hans Andersen

Rok 2019 nie był łatwy dla Hansa Andersena. Duńczyk zanotował znaczący spadek formy, kilkukrotnie zmagał się z kontuzjami. Jak się okazało, również w życiu osobistym nie było najlepiej. Zmarło bowiem kilka bliskich osób z otoczenia Andersena.

Jeszcze kilkanaście tygodni temu Hans Andersen zastanawiał się nad tym, czy sezon 2019 nie powinien być dla niego ostatnim w karierze. Ostatecznie doświadczony Duńczyk postanowił kontynuować starty na żużlu. Podpisał kontrakt nie tylko w Orłe Łódź, ale również w brytyjskim Peterborough Panthers.

39-latka do refleksji skłoniły przeżycia z ostatnich miesięcy. Szereg upadków przyczynił się do tego, że Andersen znacząco obniżył loty. Do tego żużlowiec stracił kilka najbliższych osób, czego większość kibiców nie była świadoma.

Czytaj także: Sezon weryfikacji Mikkela Michelsena 

- To był najtrudniejszy rok w moim życiu. Nawet nie chodzi o żużel, ale to co działo się poza torem. Zaczęło się od tego, że musiałem pochować mojego ojca. Był ostatnim z żyjących rodziców. Trudno było mi zaakceptować to, że zostałem sam - wyjawił Andersen w szczerej rozmowie ze "Speedway Star".

ZOBACZ WIDEO #MagazynBezHamulców: Gorąca linia Ostafińskiego z Kryjomem. Co ma Pawlicki do Zmarzlika

To właśnie ojciec namówił Andersena do uprawiania żużla, zabierał go na pierwsze treningi i finansował jego starty. - Razem z nim odeszła część mojej pasji do tego sportu. To nie jest tak, że nie chciałem się już ścigać, ale w jakiś sposób straciłem zainteresowanie tym sporem na kilka miesięcy. Nie byłem mentalnie gotowy na start sezonu 2019 - dodał Duńczyk.

Ojciec Svend nie był jedyną osobą z bliskiego otoczenia Andersena, który odszedł z tego świata w ostatnich miesiącach. - Nagle zmarł jeden z moich sponsorów w Polsce, Mario z firmy Gloss, która sponsoruje mnie i Krzysztofa Kasprzaka od wielu lat. Mój warsztat w Polsce mieści się w siedzibie tej firmy. Spędzałem z Mario wiele godzin, często u niego nocowałem. Był moim dobrym przyjacielem - stwierdził zawodnik z Danii.

Gdy Andersen poradził sobie z utratą przyjaciela, nadszedł kolejny cios. - Jeden z najlepszych przyjaciół mojego ojca zmarł na raka. Nie był ważniejszy niż on, ale widywaliśmy się niemal codziennie. Dlatego jego śmierć mnie zabolała - stwierdził.

Po uporaniu się z kolejną śmiercią bliskiej osoby, Andersen doznał skomplikowanej kontuzji po wypadku na torze w Peterborough. - Nagle dostałem telefon, że Joanna Tomlin znajduje się w złym stanie. Była moim sponsorem i przyjaciółką przez ostatnich 18 lat. Zdążyłem się z nią zobaczyć w szpitalu, ale tydzień później zmarła. Jej firma, Meridian Lifts, była dla mnie kimś więcej niż sponsorem - wyjawił Andersen.

Trudno nie dziwić się temu, że po takich przeżyciach Andersen miał dość żużla i to wszystko odbiło się na jego wynikach na torze. - Wiem, że ludzie umierają i musimy się z tym pogodzić. Jest gorzej, gdy nagle tracisz tak wiele osób, które znasz. Straciłem czterech bardzo bliskich ludzi. Do tego doszły dwie poważne kontuzje. To mnie złamało mentalnie. Wróciłem do startów w momencie, gdy nie byłem na to gotowy - podsumował Andersen.

Czytaj także: Zmarzlik nie powinien mieć sentymentów 

Duński żużlowiec postanowił kontynuować karierę i pozostaje trzymać kciuki za to, aby sezon 2020 był dla niego bardziej udany. Trudno bowiem sobie wyobrazić sytuację, aby ten rok był dla niego równie trudny. Wydaje się, że Andersen wyczerpał limit pecha.

- Gdy ludzie mają normalną pracę, to prawdopodobnie jest im łatwiej. Mogą sięgnąć po telefon i powiedzieć, że są chorzy, że chcą chwili wolnego. Gdy jesteś żużlowcem, nie masz chwili wytchnienia. Nie masz wolnego, by uporać się ze stresem. Możesz mieć najlepszy sprzęt, mechaników i być najlepszym żużlowcem na świecie. Gdy jednak przeżywasz jakieś problemy mentalne, przełoży się to na twoje wyniki - skomentował Andersen.

Źródło artykułu: