Żużel. Ciekawy przypadek Jana Krzystyniaka. Oszukiwał trenerów i przywoził do domu tabletki, które brała jego babcia

WP SportoweFakty / Mariusz Krupa / Jan Krzystyniak to były zawodnik i trener Unii
WP SportoweFakty / Mariusz Krupa / Jan Krzystyniak to były zawodnik i trener Unii

Jan Krzystyniak w czasach swojej kariery wyznawał tylko jeden, dodajmy dozwolony, środek dopingujący. Była nim kawa, którą wypijał kilka godzin przed zawodami. Unikał nawet przepisywanych przez specjalistów tabletek. Te zjadała... jego babcia.

W tym artykule dowiesz się o:

Jan Krzystyniak słynie z tego, że w odniesieniu do dopingowych spraw ma bardzo radykalne poglądy. Sporym echem odbił się np. jego niedawny felieton, w którym nawoływał do bezwzględnego ukarania Maksyma Drabika za przewinienie związane ze złamaniem procedur dopingowych.

Według niego zawodnik powinien dostać od POLADA surową karę, najlepiej maksymalną jaka widnieje w taryfikatorze. Czyli w skrócie, być potraktowany na równi ze świadomymi swoich czynów sportowcami lub tymi, w których organizmie wykryto niedozwolone wspomaganie.

CZYTAJ TAKŻE: Zostawmy złoty medal IMŚJ Drabikowi

Były znakomity żużlowiec twierdzi, że aplikowanie kroplówek jest coraz powszechniejsze i nie wierzy, iż Drabik jest wyjątkowym przypadkiem, a takie zachowania trzeba ostro sankcjonować i ukracać.

ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a

- Proszę zwrócić uwagę jak ci zawodnicy teraz wyglądają. Patrzy się na nich i zamiast atlety widzi się monstra. Ruchy, dziwne gesty, błędne oczy, nienaturalne pobudzenie. Takie są moje obserwacje. Może to gwiazdorstwo i chęć szybkiego zarobku uderza do głowy. Umówmy się, obecnie przez dwadzieścia lat można odłożyć naprawdę niezłą kasę poprzez jazdę na żużlu - mówi. - W moich czasach była kawa, wypijałem ją godzinę przed meczem i wystarczyło. To była dla mnie najlepsza forma dopingu - dodaje kręcąc głową.

Felietonista naszego portalu podaje też ciekawy przykład, który doskonale obrazuje, iż nawet trzydzieści lat temu, będąc w okresie swojej kariery, próbowano zawodnikom poza torem dodatkowo "pomagać".

- Dawano nam witaminy w proszku. Bałem się ich brać, dlatego oszukiwałem trenerów, że je zażywam, a tak naprawdę przywoziłem do domu i wyrzucałem do kosza. Tabletki znalazła moja babcia. Przeczytała etykietę i wzięła na próbę. Powiedziała mi potem: Janek, załatw mi coś takiego, bo się super po nich czuję. Choć nie było takich narzędzi do wykrywania nieprzepisowych środków, ja i tak nie wierzyłem nawet specjalistom, którzy przepisywali mi lekarstwa. Chyba nie wyszedłem na tym źle, skoro udało mi się dojść do niezłego poziomu - wyjaśnia.

CZYTAJ TAKŻE: Zagar nie mógł lepiej wybrać. Tor w Lublinie jak Krsko

Źródło artykułu: