Żużel. Półtora okrążenia: Ostatnim klubem Grega w lidze polskiej była Stal pana Nawrockiego. To budzi niesmak (felieton)

Instagram / Na zdjęciu: Greg i Jennie Hancockowie
Instagram / Na zdjęciu: Greg i Jennie Hancockowie

Greg Hancock, 4-krotny mistrz świata jazdę w polskiej lidze zakończył na ostatnim froncie w tak fatalnie prowadzonym klubie jak ten Ireneusza Nawrockiego. Chyba samemu 50-latkowi nie o to chodziło - pisze w swoim felietonie Marta Półtorak.

W tym artykule dowiesz się o:

"Półtora okrążenia" to cykl felietonów Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.

***
Wraz z odejściem na emeryturę Grega Hancocka kończy się pewna epoka w światowym żużlu. Miało się wrażenie, że on był od zawsze, a wraz z upływem lat Amerykanin jest niczym wino, im starszy tym lepszy. Zaprzeczał metryce, oszukiwał przeznaczenie. Co nie zmieniało faktu, że kalendarz mu uciekał, czas leciał nieubłaganie i należało liczyć się z tym, że wkrótce może go zabraknąć na międzynarodowych arenach.

Ale jestem zdziwiona, że stało się to teraz, dość nagle, gdy podpisał kontrakt w Rybniku, nieważne, czy warszawski, czy normalny. Wlał nadzieję tamtejszym kibicom, że pomoże ROW-owi w PGE Ekstralidze. Myślę, że zawodnik takiego formatu powinien odejść w glorii chwały, po zorganizowaniu turnieju pożegnalnego, kiedy koledzy z toru oddają mu wszelkie honory i podziękowania za wspaniałą karierę. Wtedy poniekąd i my przyzwyczajamy się, że ze sceny schodzi ktoś wyjątkowy. A tutaj, w jednej chwili Greg zgasił światło i powiedział definitywne "do widzenia".

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Urszula Radwańska zakończyła wakacje. Wypoczywała w Tajlandii

Trochę szkoda, że Hancock nie odjechał jeszcze tego jednego sezonu, osiągając np. wysoką średnią, pokazując, że do samego należał do ścisłego grona żużlowców, którzy nigdy nie zeszli poniżej określonego poziomu.

Nie umniejszając zasług Grega, podkreślając, że jest to jednostka wybitna, czterokrotny mistrz świata i z całą pewnością człowiek spełniony, u mnie osobiście pozostawił drobny niesmak, że jazdę w polskiej lidze finiszował na ostatnim froncie w tak fatalnie prowadzonym klubie jak ten Ireneusza Nawrockiego. Chyba samemu 50-latkowi nie o to chodziło i czuje z tym związane rozczarowanie. Ale to wyłącznie moje "kanapowe" wrażenie i szanuję jego wybór.

Optyka nieco się zmienia, gdy weźmiemy pod uwagę problemy w życiu prywatnym Grega, a konkretnie chorobę jego żony. Odłożył swoje ambicje na bok i na szali wyżej położył opiekę nad kobietą swojego życia, a nie dalszą jazdę na motocyklu. Wie, że bardziej jest teraz potrzebny w domu. W tym samym domu, w którym tak rzadko w trakcie sezonu się pojawiał. Bez dwóch zdań zachował się jak prawdziwy i kochający mężczyzna. Stąd m.in. brakuje mi tej kropki nad "i" i fajerwerków przy zwieszeniu kewlaru na kołku. Oswojenia kibiców z decyzją.

Poznałam go osobiście i zapamiętam Grega jako człowieka wiecznie uśmiechniętego, życzliwego, z typowym amerykańskim luzem. Na torze prawdziwy mister elegancji, zawsze przepuszczający przy płocie przeciwnika, który się napędzał i był od niego szybszy.

Marta Półtorak
CZYTAJ TAKŻE:

Greg Hancock. Mistrz ze skazą
CZYTAJ TAKŻE: Nazwisko Hancock nie zniknie z mapy

Źródło artykułu: