Ostatnio Linus Sundstroem nie miał dobrej passy. W lidze wiodło mu się różnie. Dwudziesta czwarta średnia pewnie nie spełniła jego oczekiwań, a trafił do klubu gdzie te były olbrzymie. PGG ROW Rybnik walczył o awans do PGE Ekstraligi i Szwed był z reguły pod prądem. Każdy słabszy występ mógł oznaczać niepewność i nerwowe spoglądanie w kierunku trybun, głównie, gdy do zdrowia wrócił Nick Morris.
Na domiar złego 29-latek w końcówce sezonu doznał groźnej kontuzji na torze w Gdańsku. Pierwsze rokowania nie były optymistyczne. Największy problem stanowiły złamane udo i bark.
Choć zawodnik wykuruje się na początek nowych rozgrywek jego forma będzie jednym wielkim znakiem zapytania. Stąd w okresie transferowym kluby nie zabijały się o żużlowca, który jeszcze parę tygodni wcześniej znajdował się stanie krytycznym i nie wiadomo było, kiedy w ogóle rozpocznie rehabilitację, a co dopiero wróci do czynnego uprawiania sportu.
ZOBACZ WIDEO Przepis na sukces Wiktora Lamparta. Junior Motoru przeszedł na wegetarianizm
Omijanie szerokim łukiem żużlowca i traktowanie go na zasadach kota w worku było więc zrozumiałe dla teamu zawodnika i nikt nie zamierza robić z tego tytułu tragedii. - Mało kto brał Linusa pod uwagę zważywszy na jego perypetie zdrowotne. Praktycznie wszędzie składy były już pozamykane - wyjaśnia mechanik i menedżer żużlowca Szymon Bałabuch.
Lokomotiv Daugavpils był właściwie jedynym pierwszoligowym klubem, który wyraził zainteresowanie usługami Sundstroema. - Spodobała nam się determinacja działaczy Lokomotivu, a nam też zależało żeby znaleźć drużynę, w której chłopak będzie miał święty spokój - podkreśla.
Później rozmowy z Łotyszami przebiegły ekspresowo o czym przed parafowaniem umowy najlepiej świadczy wymiana ledwie trzech maili. - Dogadaliśmy się błyskawicznie. Myślę, że zadowolone są obie strony - dodaje.
Wydaje się, że przeprowadzka do Daugavpils może być dla Szweda po przejściach strzałem w dziesiątkę. To raj na ziemi dla kogoś kto szuka stabilizacji, albo próbuje się odbudować. Na zawodnikach nie wywiera się tam przesadnej presji, głównie z tego powodu, że klub i tak nie posiada praw do awansu wyżej.
Tam nie ma zabijania się na treningach o miejsce w składzie. Sprzyja temu wąska kadra, a trener Nikołaj Kokin dał się już wielokrotnie poznać jako trener, który lubi obdarzać swoich podopiecznych sporym kredytem zaufania.
Szkoleniowiec nie wykonuje nerwowych ruchów w trakcie zawodów, żużlowcy nie są odsuwani po dwóch nieudanych wyścigach, co udowodnił w ubiegłym roku status Wadima Tarasienko. Rosjanin nie mógł się pochwalić wybitnym rokiem, notorycznie zawodził, zwłaszcza na spotkaniach domowych, a mimo to, jechał praktycznie wszystko od dechy do dechy.
Czytaj także:
Gollob policzył na ile stać Crumpa
Zimowy żywot żużlowego mechanika