Żużel. Kiedyś na koniu przyjechał do sklepu po wódkę. Teraz alkohol sprowadził na niego nieszczęście

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Rafał Szombierski kontra Krzysztof Kasprzak
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Rafał Szombierski kontra Krzysztof Kasprzak

- Jedni się wieszają, ja wolę się napić - mówił nam Rafał Sz. w wywiadzie, którego udzielił 3 lata temu. Nigdy nie krył, że pijąc, odreagowuje stresy. 24 marca, przez alkohol, doprowadził do karambolu na drodze. Jedna osoba jest w stanie ciężkim.

- Alkohol pozwala odreagować, ale mam nad nim kontrolę - opowiadał Rafał Sz. w rozmowie z rybnik.com.pl. - Jak człowiek ma doła, to musi coś zrobić. Ja akurat muszę się napić. U mnie to jest zwykle taki konkretny jednodniowy reset. Mam na działce taki drewniany domek. Jak dół, to biorę rower i tam jadę.

We wtorek kierował samochodem i czołowo zderzył się z innym pojazdem. Kierująca tym drugim wozem kobieta trafiła do szpitala w stanie krytycznym. Rafał Sz. uciekł z miejsca wypadku. Policja jednak szybko go złapała. - Wyglądał na pijanego - powiedziała nam rzecznik prasowy rybnickiej policji, a nam przyszło do głowy, że być może zawodnik złapał doła. Tyle że tym razem nie wsiadł na rower i nie zaszył się w lesie, ale wyjechał na drogę.

Działacze mieli do niego słabość, właściciel Włókniarza kupił mu mieszkanie

Patrząc na życiowe wybory Rafała Sz., można dojść do wniosku, że to musiało się tak skończyć. Kiedy miał naście lat, już był królem życia. W klubie nikt go nie dyscyplinował. Wręcz przeciwnie. Zdarzało mu się z działaczami pić wódkę. Był zdolnym juniorem, porównywanym do Jarosława Hampela, mógł praktycznie wszystko. Nic dziwnego, że kiedy nie dostał powołania na mecz, przyszedł na konferencję i powiedział, że "trener Korbel liże działaczom i jest miękkim robiony".

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Szalenie trudna sytuacja w światowym sporcie. "Nie ma rozgrywek, nie ma kibiców, nie ma pieniędzy"

Specyficzne podejście do życia miał od zawsze. Jak był młody, nie trenował. Twierdził, że nie jest mu to do niczego potrzebne. Kiedy po latach wyszło, że rozmienił swój talent na drobne, niczego nie żałował. Zaczynał w tym samym czasie, co Hampel. Miał od niego większy talent. Jednak to Hampel zdobył 3 medale w Grand Prix. - Wybrałem inną drogę. Jestem sobą, ludzie mnie bardziej lubią - mówił, bo dla niego uwielbienie kibiców zawsze było ważniejsze niż medale. Kiedy widział tłumy, tak się nakręcał, że potrafił sponiewierać na torze największe gwiazdy.

Przede wszystkim był jednak leniem. - Bardzo dużym leniem - przyznaje, a nam nie tylko nie pozostaje się nie zgodzić, ale i dodać, że miał destrukcyjny wpływ na zespół. Okoliczności jednak często mu sprzyjały, więc jego kariera trwała. We  Włókniarzu Częstochowa miał swego czasu abonament na jazdę, bo obowiązywał KSM, a on miał odpowiednią średnią. Wiedział, że trener go nie odstawi, więc wymyślał, z kim pojedzie w parze i tylko pytał, czy kibice już kochają go mocniej niż Drabika. Kiedy trener Grzegorz Dzikowski go rugał, biegł do żony właściciela, całował ją po rękach, a ta prosiła męża, by stawiał szkoleniowca do pionu.

Nieżyjący już były właściciel Włókniarza Artur Sukiennik miał do Sz. słabość. Kupił mu mieszkanie w szeregowej zabudowie za 250 tysięcy. To była inwestycja na poczet kontraktu. Rafał miał tylko jeździć tak, jak w pierwszym sezonie po powrocie z Niemiec, gdzie wyjechał po przerwaniu kariery. Sz. się nie odwdzięczył. Jego czerwona kartka w meczu z Unibaxem Toruń przesądziła o tym, że Włókniarz nie wszedł do finału. Wtedy się przewrócił, chcąc wymusić przerwanie biegu. Problem w tym, że zamiast leżeć i udawać do końca, podniósł się szybko z toru i z uśmiechem na ustach zszedł do parku maszyn. Sędzia już wiedział, że symuluje i dał mu czerwoną kartkę. Włókniarz do końca jechał z dziurą w składzie.

Gdy w latach 2014-17 jeździł w ROW-ie Rybnik, potrafił przepaść bez wieści, ale na meczu zawsze był zdyscyplinowany. Często był brany przez sędziów do kontroli na obecność alkoholu, ale zawsze był czysty. W klubie mówili, że nieco dojrzał, zmienił się. Kiedy ROW robił wspólną akcję z policjantami z drogówki, to jeden z nich miał stwierdzić, że dawno Sz. nie widzieli. Dziwił się nawet, bo wspomniał, że kiedyś było inaczej.

Sz. jeszcze nie tak dawno przekonywał, że już nie jest tak rozrywkowy jak kiedyś, że nie pije, bo potem długo choruje. Można by pomyśleć, że tego Rafała, który kiedyś w nocy potrafił podjechać na koniu na stację benzynową, bo brakło alkoholu na imprezie, już nie ma. Jednak gen szaleństwa odzywał się w nim co jakiś czas.

Pił, kiedy miał stres

Jeszcze dwa tygodnie temu wyzywał w mediach społecznościowych działaczy ROW-u. To nie pierwszy raz. Dwa lata temu publicznie oskarżał prezesa klubu Krzysztofa Mrozka, że kupuje działki za pieniądze z miejskich dotacji. Później się kajał i przepraszał, a wpisy usunął. Swego czasu zapewniał, że kontroluje, to co robi. Widać jednak, że nie zawsze mu się to udawało. Potrafił nawet zrobić świństwo sponsorowi, który wyciągnął do niego pomocną dłoń.

Sz. miał zawsze osobliwe teorie na temat tego, czemu mu nie wyszło. Kiedyś opowiadał nam, że środowisko w Rybniku jest specyficzne, że potrafi wbić nóż w plecy. Prawda jednak była taka, że on nie miał charakteru do sportu i ciężkiej pracy. Nie miał też obok siebie nikogo, kto mógłby mu doradzić. Kręcili się przy nim koledzy od kieliszka i tacy, co chcieli się ogrzać w cieple sławy lokalnej gwiazdy. Dla Sz. nie wynikało jednak z tego nic dobrego.

Nigdy nie żałował, przynajmniej tak mówił, tego, jak potoczyło się jego życie. - Zawsze podchodziłem do wszystkiego na luzie - mówił. - Dla mnie liczyli się głównie kibice. Chciałem, żeby przychodzili na stadion i zastanawiali się, co ten "Szumina" (tak go nazywali kibice - dop. red.) tym razem wykręci i czy pokaże plecy mistrzowi świata. To mnie kręci.

Szczery był zawsze. - Jaki to problem, że miałem reklamę domu publicznego na kevlarze. Płacili, a praca jak każda inna, tyle że najstarsza na świecie - mówił, kiedy na początku kariery jeździł z logo agencji towarzyskiej na stroju. - Z każdym pogadam i się napiję. Nawet z tym żulem spod budki - wyjaśniał, chcąc pokazać, że nie jest gwiazdą, co zadziera nosa. - Snusy mnie nie kręcą, a tym, co je biorą, potem wargi wiszą. Wolę cygarety - opowiadał pytany przez nas o szwedzką używkę modną wśród żużlowców, którą wkłada się pod wargę. - Jedni się wieszają, a ja wolę się napić. Nie jestem takim kozakiem, co to się nie boi, kiedy ściga się na żużlowym torze - wyjaśniał.

24 marca Rafał Sz. znalazł się na zakręcie, na jakim jeszcze w swoim życiu nie był. Tym razem jednak na wsparcie kibiców nie może liczyć. Poszkodowana w wypadku osoba walczy o życie. Wszystko przez to, że żużlowiec siadł za kółko, choć absolutnie nie powinien był tego robić.

Czytaj także:
Ostafiński z Cegielskim biorą się za łby: Kłótnia o trening Pawlickich i renegocjację kontraktów
BSI chce oskubać Apatora z kasy. Wojna o sponsora

Źródło artykułu: