Krzysztof Kasprzak podkreśla, że w kadrze panuje znakomita atmosfera. - W trakcie tego tygodnia jesteśmy taką małą rodziną. Wszystko jest w porządku. Jeden pomaga drugiemu. Nawet podczas czwartkowego treningu wymienialiśmy się motocyklami. Sprawdzaliśmy, testowaliśmy. Dzieliliśmy się swoimi spostrzeżeniami z kolegami, tak by w sobotę nasze motocykle były jak najszybsze - tłumaczy.
Zapytany o prognozy na sobotni finał, Krzysztof Kasprzak wypowiada się bardzo ostrożnie. - W finale emocje będą ogromne. Tam już nie ma słabeuszy. Nie uważam wcale, że Australia to jest najgroźniejszy rywal. Wszyscy są groźni, każdego trzeba szanować. Nawet Rosjanie, czy Szwedzi będą również niebezpieczni. Nikogo nie można lekceważyć. Reprezentacja Trzech Koron ma bardzo wyrównany skład. Praktycznie każdy z finalistów ma szanse wygrać - ocenia Kasprzak.
Ćwierć wieku temu jego ojciec startował w reprezentacji Polski podczas finał DMŚ również na leszczyńskim "Smoczyku", kiedy to biało-czerwoni ponieśli sromotną porażkę. Syn Zenona Kasprzaka, niechętnie wraca do przeszłości. - To, co było 25 lat temu w Lesznie podczas finału DMŚ z 1984 roku to już historia. Wówczas reprezentacji z moim tatą w składzie się nie udało. To było dawno. Ja się przecież dopiero urodziłem w tym roku. Akurat tak się złożyło, że w najbliższą sobotę mam 25 urodziny. Jest więc dodatkowa motywacja, by zrobić dobry wynik - mówi. - Będę się starał pojechać na 110 procent możliwości - dodaje.
Krzysztof Kasprzak pojedzie na domowym torze przed własną publicznością. - Presja jest wtedy większa, ale gdy wszystko wychodzi, doping kompletu publiczności, uskrzydla. Na swoim torze jedzie się wbrew pozorom trudniej - zaznacza Krzysztof, który już przed dwoma laty był bohaterem polskiej reprezentacji podczas finału w Lesznie.
- W 2007 roku cieszyłem się wraz z kolegami ze złotego medalu. Jest to radość, której nie da się opisać słowami. Tym bardziej, że dwa lata temu triumfowałem także przed własną publicznością, będąc na dodatek najlepszym zawodnikiem finału. Teraz nie muszę być najlepszy, ważne, żeby Puchar Świata pozostał w Polsce - podkreśla Kasprzak.
25-letni żużlowiec cieszy się, że obecnie kadra Polski ma sponsorów, a i medialnie jest szerzej promowana niż w przeszłości. Leszczynianin deklaruje komu zadedykują Polacy ewentualny sukces, a także prosi kibiców o wsparcie.
- Mamy teraz dwóch sponsorów kadry narodowej. Pojedziemy walczyć o złoto na pewno także dla sponsorów, dla ludzi, którzy postanowili swoje pieniądze zainwestować w żużlową reprezentację Polski. Będziemy także walczyć dla naszych indywidualnych sponsorów, a przede wszystkim dla tysięcy polskich kibiców. Trzymajcie za nas kciuki w sobotę, żeby dopisało nam szczęście. Ono jest nam naprawdę potrzebne. Czasami przy wyrównanych zawodach łut szczęścia decyduje o sukcesie. Oby ono w sobotni wieczór było przy Polakach, a ja mogę tylko obiecać, że cała drużyna da z siebie wszystko - kończy Krzysztof Kasprzak.