[tag=40486]
Max Ruml[/tag], 23-letni zawodnik z Kalifornii, w przeszłości ścigał się już w Edinburgh Monarchs (Premier League). Obecnie jeździ w swoim kraju, gdzie należy do ścisłej czołówki. Opowiada, jak koronawirus zmienił jego życie.
Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Kiedy wyjedziecie w Kalifornii na tor?
Max Ruml, żużlowiec z Kalifornii: Dobre pytanie. Myślę, że będziemy ścigać się w tym roku, aczkolwiek teraz nie ma na to żadnych szans. Na niektórych torach pojawimy się na pewno znacznie później, niż planowaliśmy. Wprawdzie terminarze są już przygotowane, ale dopóki nie zostaną zniesione wszystkie obostrzenia, myślenie o żużlu nie ma za bardzo sensu.
Gdzie dokładnie pan mieszka i jaka jest tam sytuacja?
Mieszkam w Orange. To południowa Kalifornia, obrzeża Los Angeles. A sytuacja? Na koronawirusa zachorowało 931 osób, z czego 15 zmarło. W samej Kalifornii mamy obecnie około 15 tysięcy przypadków.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump
Te liczby robią ogromne wrażenie. Czy w USA problem koronawirusa został zlekceważony?
To nie do końca tak. Nie można oceniać wszystkiego tylko przez pryzmat liczb. Przecież my jesteśmy ogromnym państwem, w którym żyje mnóstwo ludzi. Porównują nas do Hiszpanii czy Włoch, ale sam Teksas jest większy od Hiszpanii, a liczba ludności w tym stanie stanowi ponad 50 proc. wszystkich ludzi w Hiszpanii.
Sama Kalifornia jest większa od Polski, zamieszkuje ją więcej osób, a stanów jest łącznie 50. Wiem, do czego pan zmierza...
Jak już powiedziałem, jesteśmy wielkim państwem. Zachowanie właściwej skali jest w tej dyskusji naprawdę istotne.
Z drugiej strony Donald Trump mówił jeszcze niedawno, że koronawirus to mistyfikacja. Nie ma pan wrażenia, że wasz prezydent był zbyt pewny siebie i trochę zlekceważył problem?
Wtedy naprawdę nie było u nas jeszcze dużego problemu, ale Trump i tak działał. Dość szybko postanowił zamknąć granice. Podejmował wiele działań, żeby wszystkiemu zapobiec. Starał się, żeby choroba nie rozlała się po USA. A demokraci i tak próbowali go oskarżać. Moim zdaniem od początku podchodziliśmy do wszystkiego z dużą troską, a kiedy problem się pogłębiał, to pojawiały się kolejne ograniczenia.
Czyli Amerykanie nie mają pretensji do Trumpa?
To zależy. Społeczeństwo jest w tym przypadku mocno podzielone. Jeśli chodzi o mnie, to nie widzę w tym wszystkim jego winy. Uważam, że zrobił wszystko, by nas ochronić. Ludzie muszą zrozumieć, że mamy do czynienia z pandemią. Wirus rozlał się po całym świecie. Nie ma teraz bezpiecznych miejsc na ziemi. Warto o tym pamiętać.
Jak wygląda teraz życie w Kalifornii?
Nie mamy żadnych skomplikowanych zasad. Jeśli pracujesz w branży, która jest niezbędna do zaspokajania codziennych potrzeb ludzi, to idziesz normalnie do pracy, a zaraz po jej zakończeniu wracasz od razu do domu.
Jak jest w pana przypadku?
Współpracuję z firmą budowlaną, która jest uważana za niezbędną branżę, więc wstaję codziennie rano i idę robić swoje. Nie ukrywam jednak, że we własnym zakresie podejmuję dodatkowe środki ostrożności.
Jakie?
Nie spotykam się z przyjaciółmi. Widuję tylko najbliższą rodzinę. Wychodzę z domu, kiedy jest to absolutnie konieczne, czyli po to, żeby zrobić zakupy. W pracy trzymam się od innych jak najdalej. Po powrocie od razu biorę prysznic. Czyszczę odzież roboczą. To w sumie chyba tyle.
A co z tymi, którzy nie zaliczają się do tych "niezbędnych branż"?
Wszyscy są zachęcani do pozostania w domach. Nie odwiedzamy sąsiadów ani znajomych. Jeśli już wychodzimy, to ograniczamy się do absolutnego minimum, którym najczęściej jest robienie zakupów. Poza tym trzymamy od siebie dystans i nosimy maski.
Co robi policja, gdy nie przestrzegacie tych reguł?
Jeśli zostaniesz przyłapany na tym, że nie trzymasz dystansu z innymi ludźmi lub na gromadzeniu się w większych grupach, to zaczyna się od ostrzeżenia. Pada prosta komenda, że mamy się rozejść. Jeśli ktoś tego nie zrobi, to płaci grzywnę. Ludzie się do tego stosują, ale to nie znaczy jednak, że zatrzymasz wszystkich w domach. Kalifornia ma 39 milionów mieszkańców. Jesteśmy najbardziej zaludnionym stanem. Nie jest łatwo zapanować nad każdym.
Możecie się swobodnie przemieszczać pomiędzy miastami?
Tak, to żaden problem. Podróżowanie nie jest w żaden sposób zabronione, ale nam to odradzają. Na każdym kroku słyszymy, że najważniejsze jest trzymanie odpowiedniego dystansu.
Jak radzą sobie szpitale?
Różnie. W niektórych regionach jest już problem, ale nigdzie sytuacja nie stała się jeszcze szczególnie dramatyczna. Tragedii nie ma, ale mam też wrażenie, że USA dopiero przygotowuje się na najgorsze. To dopiero przed nami i to już niedługo.
Jak długo będziecie żyć z ograniczeniami?
Na pewno do 30 kwietnia musimy trzymać się od siebie jak najdalej. Prognozy są takie, że w ciągu dwóch najbliższych tygodni będzie u nas szczyt zachorowań. Później przypadków ma być coraz mniej, więc zobaczymy.