Żużel. Jak oni to zrobili. Nowozelandzkie jaja Martina Smolinskiego. W Auckland wyważył drzwi z napisem "Grand Prix"

W drodze do Nowej Zelandii podpadł polskim mechanikom, w trakcie zawodów "skasował" Darcy'ego Warda, w finale długo jechał ostatni, ale na koniec to on cieszył się z wygranej. W 2014 roku w Auckland Martin Smolinski okazał się wielką sensacją.

W tym artykule dowiesz się o:

Komentujący zawody dla jednej z zagranicznych stacji Jason Crump był w szoku, gdy w finale reprezentant Niemiec minął linię mety jako pierwszy. - Żartujesz sobie?! - zapytał retorycznie, a siedzący w innej kabinie Marian Maślanka był zszokowany niemniej i gdy stało się jasne, że Martin Smolinski właśnie wygrał Grand Prix Nowej Zelandii, były prezes klubu z Częstochowy wypalił słynne już: "ale jaja!". Zdziwienie obu panów nie było na wyrost. Na początku kwietnia 2014 roku naprawdę byliśmy świadkami nie lada sensacji.

Ale po kolei. Już sam awans Smolinskiego do piętnastki stałych uczestników cyklu przed sześcioma laty był czymś niespodziewanym. Żużlowiec z Bawarii wywalczył go sobie jednak na torze, choć należy pamiętać, że z pomocą Nielsa Kristiana Iversena. W 2013 roku Duńczyk wygrał GP Challenge w Poole, Smolinski był czwarty. Iversen startował już w elicie na pełnych prawach i do tego radził sobie znakomicie (zdobył brąz - przyp. red.), a w takiej sytuacji przepustkę wywalczał kolejny jeździec z finału eliminacji. I był to właśnie Niemiec.

Do tamtego momentu przygoda Smolinskiego z GP ograniczała się do zdobycia "mistrzostwa olimpijskiego" w 2008 roku. Nie, nie mówimy o występie na Igrzyskach w Pekinie, ale o przywiezieniu pięciu zer w GP FIM Final w Bydgoszczy, która zastąpiła rundę w Niemczech (w Gelsenkirchen zawiedli organizatorzy). Przez kolejne sezony nie pojawił się w żadnym innym turnieju. Przed wspomnianą edycją słusznie był więc typowany do roli outsidera. Jego akcje stały najniżej i porównywano do najsłabszych pełnoprawnych zawodników w historii.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams

W Auckland sprzyjało mu wszystko, choć zanim dokonał rzeczy wielkiej, był "bohaterem" innych zdarzeń. Zaczęło się od wywiadu udzielonego niemieckiemu dziennikarzowi, w którym opisał lot z Londynu do Singapuru. W jego trakcie obecni na pokładzie polscy mechanicy mieli zachowywać się zbyt głośno i hulaszczo. Smolinskiemu się to nie spodobało, a po dotarciu do Nowej Zelandii wielu miało na niego krzywo patrzeć za to, co opowiedział mediom.

W trakcie samych zawodów też podpadł, bo w czwartej serii na ostatnim łuku z własnej winy doprowadził do kraksy swojej i Darcy'ego Warda. Australijczyk fatalnie przekoziołkował, poważnie się poobijał i doznał złamania kciuka. Smolinskiemu nie stało się nic, a wykluczenie ostatecznie szkody mu nie narobiło, ponieważ w fazie zasadniczej zdobył w sumie 10 punktów i pewnie awansował do półfinału. Wygrał dwa biegi, dwa razy był drugi.

Wykorzystując doświadczenie z jazdy na długim torze, czuł się na nowozelandzkim "hipodromie" (owal mierzył aż 413 metrów) jak ryba w wodzie. Do tego stopnia, że awansował do decydującego wyścigu wieczoru. Tam za rywali miał Krzysztofa Kasprzaka, Nickiego Pedersena i Fredrika Lindgrena. Oni tasowali się między sobą przez trzy kółka, mieli podzielić główne łupy, a Smolinski jechał na końcu. Na początku czwartego okrążenia bardzo umiejętnie przejechał jednak pierwszy wiraż i przy samym krawężniku... minął wszystkich.

Pedersen na ostatnich metrach starał się jeszcze odpowiedzieć tym samym, lecz Niemiec przypilnował "kredy" i dojechał do kreski jako pierwszy. Konsternacja, szok, a w eterze wspomniane już na wstępie słowa Crumpa i Maślanki. Finał w Auckland wciąż się wspomina. Nie ma co ukrywać, bo jest to z pewnością jedna z większych niespodzianek w historii GP. Słowem uzupełnienia w 2014 Smolinski zajął 12. miejsce na koniec mistrzostw.

Już po turnieju środowisko zainteresowało się też przyciskiem regulacji zapłonu (tzw. cyfrowego), z którego wówczas w swoich motocyklach próbował korzystać Smolinski. Na Western Springs Stadium - jak sam zresztą przyznawał - za bardzo mu to nie pomogło w osiągnięciu sukcesu, choć burzy o ten właśnie techniczny element, którego krótko potem zakazano używać, Niemiec nie rozumiał. Korzystać miał z niego (i nie tylko on) już w 2013 roku.

Po sześciu latach żużlowiec kojarzony z ośrodkiem w bawarskim Landshut ponownie znalazł się na liście startowej IMŚ - w miejsce Grega Hancocka, który zakończył karierę. Urodzony w 1984 roku zawodnik z pewnością postara się raz jeszcze sprawić sensację podobną do tej z Nowej Zelandii. Tak, by obserwatorzy ponownie mogli krzyknąć: "ale jaja!".

Martin Smolinski w cyklu Grand Prix:

SezonyTurniejePunktyBiegi (wygrane)
2008, 2014, 2016-nadal 22 116 114 (13)

CZYTAJ WIĘCEJ:
Płacono 500 do 1, a on wyskoczył jak diabeł z pudełka i został mistrzem świata
Jak Bydgoszcz uratowała BSI, a Gollob zrobił to po raz siódmy. "Cierpliwość jest cnotą"

Komentarze (4)
avatar
STAL-Bosman
17.04.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
komentarz usunięty 
avatar
Franz Jozefowski
16.04.2020
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Nikt nie wygra bo SGP nie będzie 
avatar
KACPER.UL.
16.04.2020
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Dokładnie.Te wszystkie jaja jeszcze nie zebrane i nie wypowiedziane jeszcze przed nim.I,kto wie.Być może kontrakt życia w Apatorze?W normalności?Nie ma żartów nie ma z czego hihihihi tak tak.Sz Czytaj całość
avatar
darek pe
16.04.2020
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
#komentarzusunięty