Bez Hamulców 2.0, to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora prowadzącego dział żużel na WP SportoweFakty.
***
W żużlu jest tak, że gospodarz zawsze ma pokusę zrobienia toru pod siebie, tak żeby mieć atut. Co to znaczy? Ano to, że miejscowi zawodnicy od początku wiedzą jak jechać, a goście potrzebują czasu na to, by się połapać. Zanim to zrobią, przeleci pół meczu, a straty punktowe są już wtedy tak duże, że przyjezdni nie są w stanie ich odrobić.
Właśnie z tego powodu powołano instytucję komisarza toru, który miał gospodarzom patrzeć na ręce. Oczywiście nie brakowało wpadek, niemniej w ostatnich latach ich liczba była ograniczona. Ukrócono proceder wygrywania spotkań torem. W tym roku, w związku z koronawirusem, poluzowano jednak przepisy dotyczące komisarzy. Pojawiają się nie 8, lecz 6 godzin przed meczem. Gdy spotkanie jest zagrożone, to nie przyjeżdżają dzień przed, lecz w dniu zawodów. Raz, że rygor sanitarny, a dwa, że PGE Ekstraliga nie chce narażać klubów na koszty.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Kędziora do Ostafińskiego: Chce pan, żebym powiedział, że jesteśmy słabi
Nie wiem, może to przypadek (a może efekt uboczny przygotowania toru tak, by w razie opadów nadawał się do jazdy), ale w 1. kolejce Betard Sparta Wrocław zafundowała nam jazdę przy krawężniku (z tego kiedyś "słynęła"). Liczył się start, a potem trzeba było dokleić się do linii oddzielającej tor od murawy i można było dopisać sobie 3 punkty. W przeszłości Sparta lubiła narzekać, że jak jest komisarz to psuje szybki tor, że jakby oni dostali szansę zrobienia toru po swojemu, to dostalibyśmy takie widowisko, że palce lizać.
Problem w tym, że na tych meczach, na których był komisarz i patrzył na ręce, to tor we Wrocławiu był jednym z najbardziej widowiskowych w Polsce. W miniony piątek taki jednak nie był. Może nie ma jeszcze co bić na alarm, bo nawierzchnia była bezpieczna. Na pewno jednak nie nadawała się do wyprzedzania na całej szerokości. To należałoby zmienić i liczę na to, że Sparta to zrobi. W innym przypadku pomyślę sobie, że opowieści o tym, jaki to cudowny tor byśmy zrobili, gdyby nie było komisarzy, będzie można między bajki włożyć.
Inny problem mieliśmy w Rybniku, gdzie dwa pola, w różnej fazie meczu, zdecydowanie odstawały od pozostałych. To akurat nie działało na korzyść miejscowych, ale niewątpliwie nie dawało równych szans, sprawiło, że zawody były loteryjne. Wygrywał ten, który miał lepsze pole, bo na trasie niewiele dało się zrobić.
Swoją drogą, to sprawa toru nie pozwala nam miarodajnie ocenić Sparty. Wyglądała na inaugurację na bardzo mocną, ale pytanie, w jakim stopniu pomógł tor i fakt, że rywale byli na nim kompletnie pogubieni. Cóż, ile warta jest wrocławska drużyna, zobaczymy w piątkowym hicie w Lesznie.
Tak jak w piątek wszystkie oczy będą skierowane na stadion Fogo Unii, tak w niedzielę będziemy z wypiekami na twarzy oglądali Motor Lublin w starciu z Moje Bermudy Stalą Gorzów. Motor zmontował dream-team, ale na Sparcie przegrał 35:55. Lublinianie ewidentnie pogubili się z przełożeniami, ale i też nie pokazali determinacji na odpowiednim poziomie. I można sobie zadawać pytanie dlaczego?
Trochę może lubelskich kibiców niepokoić fakt, iż Motor zupełnie nie przypominał tamtej drużyny z sezonu 2019. Wtedy lublinianie byli kadrowo słabsi, ale pełni zapału i entuzjazmu, który ich niósł. Uratowali wtedy ligę, choć niewielu dawało im na to szansę. Teraz miała być drużyna na czwórkę, nawet na finał, ale we Wrocławiu oglądaliśmy zespół spasionych kotów. Ktoś już nawet zauważył, że z zawodnikami Motoru jest chyba tak, że im lepiej, tym gorzej. No bo przecież tej drużynie, to tylko ptasiego mleka brakuje.
Czytaj także:
W kopalni złota zapłacą mu więcej. Rzuci żużel?
Astmatycy i alergicy muszą chodzić w maskach. Nie ma zmiłuj się