Testy Adriana Miedzińskiego i jego teamu na COVID-19 dały wynik negatywny. Informację podano w sobotę przed południem. Gdyby wynik był inny, trzeba by odwołać całą 2. kolejkę eWinner 1. Ligi (cztery mecze). Nie będzie przesadą stwierdzenie, że zanim prezes PGE Ekstraligi Wojciech Stępniewski wytłumaczył opinii publicznej, jak działają sanitarne przepisy, kibice zastanawiali się, czy przez Miedzińskiego nie stanie cały żużel w Polsce.
W piątek Miedziński, nominalnie zawodnik 1-ligowego eWinner Apatora Toruń, jechał jako "gość" w ekstraligowym PGG ROW-ie Rybnik. Następnego dnia startował już w swoim podstawowym klubie, w meczu z Car Gwarant Kapi Meble Budex Startem Gniezno. Zawodnicy Apatora i Startu w poniedziałek jechali w IM 1. Ligi, gdzie występowali żużlowcy wielu ekip. Jakby tego było mało Jack Holder, kolega Miedzińskiego z Torunia, w niedzielę startował w derbach RM Solar Falubaz Zielona Góra - Moje Bermudy Stal Gorzów, a trener Apatora Tomasz Bajerski był tego dnia gościem w studio nSport+.
Bano się efektu domina, ale wtedy prezes Stępniewski wyjaśnił, że po to są maski i zabezpieczenia, by nie trzeba było odwoływać wszystkiego. Przełożono mecze PGG ROW-u i Fogo Unii Leszno (zawodników poddano izolacji), która rywalizowała z rybniczanami w tamtym feralnym spotkaniu. Odwołano TAURON SEC oraz finał MPPK, gdzie mieli jechać żużlowcy ROW-u i Unii. W przypadku eWinner 1. Ligi i łańcuszka Miedzińskiego podjęto decyzję - robimy badania, a ligę odwołujemy tylko w przypadku pozytywnego wyniku. Na szczęście był inny.
Upadł, wstał, ale chwiał się na nogach
Miedziński to jeden z najbardziej szalonych żużlowców w Polsce. Jego jazda często mrozi krew w żyłach kibiców, ale przede wszystkim rywali. Eksperci już nie raz mówili, że ten zawodnik potrafi być niebezpieczny. Toruńscy fani go jednak uwielbiają. Przede wszystkim za ambicję. Sławomir Kryjom powiedział swego czasu, że gdyby w Apatorze wszyscy mieli tyle ambicji co Miedziński, to ten zespół nigdy nie spadłby z PGE Ekstraligi.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Kasprzak się obrazi? Stal nie potrzebuje takiego Kasprzaka
Ta ambicja pakowała Miedzińskiego w dziwne sytuacje. Pamiętamy, jak w Grand Prix w Bydgoszczy w 2014 roku wykręcił pirueta na wirażu, a potem upadł na twardy tor. Wstał, ale słaniał się na nogach. Wyglądał jak bokser po nokaucie. On sam twierdził: "Poślizgnąłem się, bo za szybko próbowałem wstać". Piotr Stencel, lekarz na tamtych zawodach, mówił jednak, że zawodnik przed nimi uciekał, a tak naprawdę nie wiedział, co się z nim dzieje. Były żużlowiec Krzysztof Cegielski wspominał kiedyś, że miał podobną sytuację. Po pierwszym upadku mówił, że wszystko w porządku, a w kolejnym rozwalił bandę. Miedziński tamten turniej dojechał do końca. Nie zrobił już punktu, ale i też nie upadł.
Wychowanek Apatora jest zawodnikiem, dla którego nie ma straconych pozycji. Często pakuje się przez to w wielkie kłopoty. Największe miał po ataku na Mateja Kusa w towarzyskim meczu Czechy - Polska w Pradze. Miedziński zaspał na starcie, ale nie dał za wygraną. Minął jednego rywala i na prostej przeciwległej do startu chciał wyprzedzić drugiego. Nadział się jednak na tylne koło jego motocykla i z impetem uderzył w bandę i tor. Stracił przytomność. Niektórzy twierdzą, że na pół godziny, inni, że bardzo szybko zaczął rozmawiać z lekarzami. Przywołany przez nas wcześniej doktor Stencel powiedział nam kiedyś, że tamten wypadek odcisnął na nim piętno, był powodem tego, że żużlowiec pakował się w problematyczne sytuacje na torze w kolejnych latach.
Czasem powinien zamknąć gaz
Na YouTube można zobaczyć wiele biegów z udziałem Miedzińskiego, które kończą się tym, że zawodnik upada na tor, a wokół niego fruwają motocykle. W ostatnich latach nie ma sezonu, który Miedziński kończyłby bez upadku i wykluczenia. Nigdy nie odpuszcza. - Adrian powinien czasem zamknąć gaz i być bardziej sprytnym - mówił Chris Holder po kraksie kolegi z drużyny z Jasonem Doylem.
To był sezon 2017. W tamtym meczu z Falubazem cały toruński zespół jechał agresywnie, potrzebne były punkty. Miedziński w 14. biegu jechał szeroko na prostej, chciał zamknąć Doyle'a na wejściu w łuk. Australijczyk udaremnił atak, Miedziński wjechał mu na plecy i momentalnie spadł z motocykla. Doyle dojechał do mety, a w parku maszyn osunął się z maszyny.
Miedziński opowiadał po tamtym spotkaniu w Magazynie nSport+, że nie czuje się winny, że to była walka o punkty. - Spotkaliśmy się z Jasonem w szpitalu, nie było żadnych pretensji - opowiadał, dodając, że nie czuje się najbrutalniej jeżdżącym zawodnikiem w lidze. - Jeżdżę ofensywnie, to prokuruje błędy. Jeżdżę dla Torunia i zostawiam serce na torze. Może czasami człowiek za bardzo chce i tak wychodzi - skwitował.
Odszedł, zyskał spokój. Wrócił odmieniony
Z czasem zaczęły się pojawiać głosy, że Miedziński powinien odejść z Apatora dla własnego dobra. Żużlowiec wsłuchał się w głosy ekspertów i na 2 lata (2018-19) zamienił Toruń na Częstochowę. Nie przełożyło się to na jakiś spektakularny wynik. Dla Eltrox Włókniarza nie zdobywał więcej punktów niż dla Apatora. Zyskał jednak spokój. Wciąż przytrafiały mu się nieprzemyślane ataki, ale nie było ich aż tak wiele, nie rzucały się w oczy. Lekarze i eksperci już nie wysyłali go, jak wcześniej, na badania. Zwracano uwagę, że odżył.
Miedziński odchodząc usłyszał w Apatorze, że drzwi w tym klubie są dla niego zawsze otwarte. W listopadzie 2019 postanowił z tej furtki skorzystać. Wrócił do klubu, z którym był wcześniej związany przez 16 lat, licząc czas od ligowego debiutu do rozstania po sezonie 2017.
W tym roku Miedziński jeździ na dwa fronty. Przede wszystkim dla Apatora, ale i też jako "gość" dla PGG ROW-u. To ostatnie budzi kontrowersje, bo przepis o gościu pojawił się, by ekstraligowcy mogli łatać dziury w razie zakażeń i kontuzji. Goście stali się jednak sposobem na zastępowanie słabiej dysponowanych zawodników. ROW wybrał Miedzińskiego, bo nie chciał płacić setek tysięcy choćby za kontrakt Jarosława Hampela. Niewiele brakowało, by wędrujący między klubami Miedziński zatrzymał w ten weekend cały polski żużel.
Czytaj także:
Podłoga Kasprzaka sufitem u Jamroga
W obronie prezesa Stali. Kij czy marchewka?