Żużel. Wojna oponiarska nigdy dobrze się nie kończy. W Formule 1 i MotoGP to wiedzą

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Maciej Janowski
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Maciej Janowski

Anlas czy Mitas? Od zakończenia żużlowego Grand Prix we Wrocławiu toczy się dyskusja na temat opon. W Formule 1 i MotoGP już od dawna wiedzą, że wojna oponiarska nie jest niczym dobrym. Może w żużlowym Grand Prix powinni pójść tą samą drogą?

W tym artykule dowiesz się o:

Początek zmagań w tegorocznym cyklu Speedway Grand Prix został zdominowany przez dyskusję o oponach. Wszystko za sprawą tego, że ogumienie tureckiej firmy Anlas ma być niezgodne z regulaminem - pojawiają się głosy, że jest ono zbyt miękkie, a to zapewnia żużlowcom lepszą przyczepność. Skarżą się na to zawodnicy korzystający z produktów konkurencyjnej firmy Mitas z Czech.

Jak słusznie zauważył Maciej Janowski podczas wywiadu w Canal+, zawodnicy mają wolny wybór i nikt nie bronił sięgnąć po ogumienie oferowane przez Turków. Większość zawodników postawiła na Mitasy, bo żużel nie lubi zmian. Wygrało przyzwyczajenie i znajomość produktu. Zwłaszcza że Anlas serwuje opony bezdętkowe, w przeciwieństwie do swojego rywala z Czech.

Pytanie, czy jako żużel jesteśmy skazani na dyskusję na temat tego, czy zawodnik wygraną w turnieju Grand Prix zawdzięcza oponom, a nie własnym umiejętnościom? Dobitnym przykładem dla Speedway Grand Prix mogą być Formuła 1 i MotoGP. Tam dawno zrazili się na wojnach oponiarskich i od lat wybierany jest jeden, oficjalny dostawca ogumienia dla całej serii wyścigowej. Wszyscy dostają takie same produkty, z tych samych mieszanek i mają równe warunki.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Miłości między Stalą i Apatorem nie ma. Sprawa Jacka Holdera to umocni

F1 i MotoGP doszły do wniosku, że postawienie na jednego dostawcę opon to tańsze rozwiązanie. Dochodziło bowiem do prywatnych testów, w trakcie których ekipy pracowały nad konkretnym ogumieniem i wydawały na to miliony dolarów. W MotoGP niektórzy kolejne zwycięstwa Valentino Rossiego tłumaczyli tym, że Włoch dostaje lepsze gumy niż inni. Wybór jednej firmy zakończył wszelkie dyskusje tego typu.

Efekt jest taki, że w F1 najpierw jako oficjalny dostawca opon wybrany był japoński Bridgestone, a od roku 2011 ogumienie królowej motorsportu dostarcza włoskie Pirelli. W MotoGP również początkowo ogumienie dostarczali Japończycy z Bridgestone, a po ich wycofaniu z motocyklowych mistrzostw świata kontrakt przejęli Francuzi z Michelina.

- W obecnej chwili dostarczamy ten sam produkt wszystkim zespołom, więc są one traktowane w taki sam sposób. Jeśli otworzymy rynek, to doprowadzimy do zwiększenia kosztów, bo trzeba będzie testować nowe produkty. Lepsze zespoły będą mieć na to pieniądze, więc będą dostawać lepszy produkt w porównaniu do ekip prywatnych. Sytuacja, w której każdy otrzyma towar tej samej jakości nie będzie już możliwa - mówił w roku 2018 Mario Isola z firmy Pirelli, gdy był pytany o powrót wojny oponiarskiej w F1.

Czy w żużlu da się wprowadzić podobne rozwiązanie? Oczywiście, że tak. Wystarczy, by promotor Grand Prix ogłosił przetarg i wyłonił oficjalnego dostawcę ogumienia dla całych mistrzostw. Taka firma byłaby zobowiązana dostarczyć określoną pulę opon na każdy turniej. Koszty może pokryć promotor, można je też przerzucić na zawodników - skoro obecnie w ich gestii leży zapewnienie sobie ogumienia.

Pewnie niektórzy zawodnicy kręciliby nosami, skoro teraz mają np. kontrakty sponsorskie z Mitasem, ale przynajmniej byłoby sprawiedliwie i nie mielibyśmy dyskusji, że ktoś wygrał, bo korzystał z nieregulaminowych gum. Do tego, że metanol w trakcie zawodów zapewnia organizator wszyscy przywykli. Nie widzimy przecież mechaników biegających po parku maszyn z własnymi kanistrami. Może warto pomyśleć, aby podobnie było z oponami.

Czytaj także:
Skandale w żużlu. Jak nie nitro, to opony
Cieślak otwiera drzwi Janowskiemu do kadry

Źródło artykułu: