Będziemy walczyć o ten najcenniejszy medal - rozmowa z Grzegorzem Dzikowskim, trenerem Włókniarza Częstochowa

Grzegorz Dzikowski w obecnym sezonie objął funkcję trenera Włókniarza Częstochowa, zmieniając na tej pozycji Piotra Żyto. W niecały rok "Dziku" zyskał sympatię kibiców, głównie swoimi pewnymi decyzjami odnośnie prowadzenia zespołu.

Paweł Zeller: Runda zasadnicza Speedway Ekstraligi dobiega końca. Pan jest trenerem w Częstochowie pierwszy rok, jak więc może pan ocenić dotychczasową postawę swoich zawodników?

Grzegorz Dzikowski: Zostały nam jeszcze dwie kolejki. Dzisiejszy zaległy mecz z Atlasem Wrocław i w ostatniej kolejce spotkanie z Falubazem Zielona Góra. Bez względu na wyniki tych spotkań mogę powiedzieć, że cel, jaki sobie założyliśmy wspólnie z drużyną, z zawodnikami, z zarządem na rundę zasadniczą został zrealizowany. Teraz wiadomo, poprzeczka idzie w górę, to są play-offy. Zwycięzca zostaje w grze, przegrany odpada. My nie zakładamy porażki, chcemy walczyć. Jest tylko kwestia z kim, ale to właśnie pokaże ta ostatnia kolejka, tak że wstrzymajmy się jeszcze te cztery dni, wszystko będzie wiadomo.

Czy ma pan może takiego przeciwnika na pierwszą rundę play-off, może nie najłatwiejszego, ale najwygodniejszego, z którym chciałby się pan zmierzyć?

- Nie, naprawdę w tym wypadku kalkulowanie nic nie daje, bo jest jeszcze jedna runda i to ona najprawdopodobniej wskaże kto z kim i kiedy się spotka. Można sobie pogdybać, ale na kogo byśmy nie trafili i się nie powiedzie, to zawsze będzie jakieś ale, dlatego ja nie kalkuluję. Tylko tak jak powiedziałem w jednym z wywiadów, chciałbym mieć w fazie play-off pełny skład, bez żadnych osłabień.

Mimo wszystko wiele wskazuje na to, że Włókniarz trafi w pierwszej rundzie play-off na Unię Leszno. Jak pan ocenia tego przeciwnika?

- W dwumeczu okazaliśmy się lepsi. Bez żadnego stresu przystąpimy do tego pojedynku. Chociaż patrząc na poprzednie lata, mieliśmy z nimi trochę pecha, rok temu przegraliśmy w półfinale, we znaki dały się kontuzje zawodników.

Dzisiaj mecz z Atlasem Wrocław, w niedzielę z Falubazem Zielona Góra. Dla wielu kibiców postawa tych dwóch drużyn jest zaskakująca. Atlasu na minus, Falubazu na plus. Czy podziela pan tę opinię?

- No na pewno się zgadzam. Atlas Wrocław, patrząc przynajmniej na skład, na papierze jest silną drużyną. Mają dwóch zawodników z Grand Prix – Scott Nicholls i Jason Crump, przecież to przyszły mistrz świata. Jest Maciek Janowski, jest bardzo silna para Jędrzejak-Jeleniewski. Czyli niestety coś nie zagrało tak, jak miało być. Wiadomo, cały czas jakieś problemy z Nichollsem, z Wattem, którzy jadą słabo. No i taki jest wynik a nie inny. Chociaż mając najlepszego trenera na świecie i selekcjonera kadry narodowej – Marka Cieślaka, powinni spodziewać się nieco lepszego wyniku sportowego. A tu nawet Cieślak nie pomaga.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że plan na rundę zasadniczą został zrealizowany i teraz trzeba sobie postawić nowy cel na rundę play-off. Jaki to będzie cel?

- Na pewno nie będziemy odbiegać od innych, jest to walka o medal. Jaki? Zobaczymy.

Jak z perspektywy czasu ocenia pan przyjście do Częstochowy? Jest pan zadowolony z tego kontraktu?

- Oczywiście! Wiadomo, że z wieloma zawodnikami z tej drużyny pracowałem już wcześniej, dlatego reasumując to wszystko jestem bardzo zadowolony. Fajnie by było zakończyć ten okres tutaj w Częstochowie medalem. Dołożę do tego wszelkich starań. Jakiego to będzie medal koloru, zobaczymy. Oby to był ten, o którego walczą wszyscy i o którym wszyscy marzą.

Kibice powoli zastanawiają się, czy Grzegorz Dzikowski zostanie na przyszły rok na stanowisku trenera we Włókniarzu. Rozmyślał pan już nad przyszłością?

- (śmiech) Szczerze mówiąc, nie. Ja jestem typem człowieka, który najpierw wykonuje swoją robotę, a dopiero patrzy w przyszłość. Na pewno atmosfera w Częstochowie jest bardzo dobra, bo powiem szczerze, że nie miałem takiego luksusu w Gdańsku jeśli chodzi o szkółkę, zabezpieczenie i praca, jaką tu wkłada stowarzyszenie, jest godna naśladowania. Dlatego na efekty poczekajmy jeszcze z dwa, trzy lata a one na pewno będą. Bo okres szkolenia tych młodych chłopaków jest dłuższy. To nie jest tak, że po zdaniu licencji on musi robić punkty. Tutaj w Częstochowie zauważyłem, że to wszystko idzie w dobrym kierunku, tak jak powinno być. Są młodzi zawodnicy, ja nie będę wymieniał nazwisk, na pewno kibice częstochowscy znają te nazwiska. To są chłopcy, którzy mają szansę w przyszłości zostać czołowymi zawodnikami w Polsce.

Wśród wielu kibiców pojawiła się informacja, że brak Nickiego Pedersena wychodzi Włókniarzowi na dobre, ponieważ panuje wtedy dobra atmosfera w drużynie. Może to także znajdować odzwierciedlenie w wynikach, jak choćby wygrana w Lesznie.

- Nie, nie. Ja nie wiem kto wymyśla takie rzeczy. Nie zgadzam się z takimi poglądami, bo czy Pedersen jest w składzie, czy go nie ma, to atmosfera w drużynie jest taka sama.

A czy uważa pan, że gdy Pedersen wróci do składu Włókniarza, to będzie stać tę drużynę na złoty medal?

- Oczywiście. Ja skupiam się na tym co mam, na tych zawodnikach, którymi dysponuję. Aktualnie forma naszych żużlowców jest wysoka, jeśli dojdzie do tego Nicki Pedersen, to możemy powalczyć o ten najcenniejszy medal. Jeśli natomiast jeden z zawodników wyskoczy przez kontuzję, to trzeba będzie kimś tę lukę załatać. Mam taki komfort, że na każdej pozycji mam możliwość zmiany w razie kontuzji. Wiadomo że żużel jest taką dyscypliną, w której kontuzja może dopaść w każdej chwili.

Jeden z gdańskich juniorów, Damian Sperz, po Lidze Juniorów powiedział, że w Gdańsku nie ma warunków do szkolenia młodzieży...

- Nie chcę wypowiadać się na ten temat. Jestem w Częstochowie a nie w Gdańsku. Nie interesują mnie problemy innych klubów.

W meczu z Wrocławiem w składzie zadebiutuje Marcin Piekarski. Do tej pory więcej szans miał Borys Miturski. Czego pan spodziewa się po Piekarskim?

- Ja teraz nie ukrywam tego, że Borys jest dla mnie pewniejszy jeśli chodzi o rozgrywki ligowe. A skąd to się wzięło u Marcina? Niech on sam sobie na to pytanie odpowie i wyciągnie wnioski. Ja powiedziałem, jeśli zawodnik spóźnia się miesiąc w przygotowaniach i w jeździe to tego czasu tak szybko nie nadrobi. Dlatego tak późno wszedł do składu. Aktualnie Borys jest zawodnikiem pewniejszym i najlepszym jeśli chodzi o pozycję polskiego juniora. Marcin dużo mu nie odbiega, ale ja powiedziałem, to wszystko są skutki tego, że gdy Borys już miesiąc czasu jeździł, zaliczał zawody, to Marcin siedział w domu i nic nie robił i to jest tylko ten problem tych zawodników. A pozostałe sprawy, takie jak sprzęt, to zanim wypowiedzą się na ten temat, niech spojrzą na siebie i poszukają błędów, a dopiero później szukają przyczyn wszędzie indziej, także w sprzęcie. Zmierzam do tego, by zawodnicy nieco szerzej patrzyli na te sprawy. I to nie jest problem tylko zawodników Włókniarza, to jest ogólny problem. Z każdej strony się słyszy, że tylko sprzęt, sprzęt, sprzęt. Wczoraj w Częstochowie odbyły się zawody młodzieżowe, których i tak jest za mało. To właśnie w takich turniejach juniorzy zdobywają doświadczenie i się objeżdżają.

Pozostając w temacie juniorskim. Polonia Bydgoszcz nieco z przymusu do składu wystawia młodziutkiego Szymona Woźniaka. Chłopak ten robi stałe postępy. Czy nie uważa pan, że warto stawiać na takich młodych chłopaków, którzy choćby po tym jednym biegu w meczu mogą zebrać cenne doświadczenie na przyszłość?

- Nie, nie uważam tak. Nie zgadzam się z takimi stwierdzeniami. W lidze ma jechać najlepszy i obojętnie czy on ma 21 lat, czy 16, to musi w lidze występować najlepszy zawodnik. A liga nie jest miejscem, gdzie 16-latek czy 17-latek ma się uczyć. Oczywiście są takie wyskoki, jak Janowski, Pawlicki czy Dudek, jednak ci chłopcy atmosferę żużlową wynoszą z domu, ich ojcowie jeździli, prowadzą ich. Praca z młodzieżą powinna być nie tylko na torze, ale także poza nim.

W tym roku jedną z rewelacji jest także junior, Tai Woffinden. Jak pan myśli, co ma Woffinden, czego nie ma Miturski czy Piekarski. Wiadomo, że Tai jeździ jeszcze w Anglii i Szwecji, ale przykład młodego Janowskiego pokazuje, że polscy zawodnicy także mogą tam jeździć. Wydaje się, że tylko od naszych juniorów zależy, że nie prezentują choćby zbliżonego poziomu do Woffindena.

- Dokładnie, zgadzam się z tym. Wszystko zależy od zawodnika, od jego podejścia, od mentalności. Przede wszystkim też trzeba mieć trochę cierpliwości. Każdy od razu by chciał być Crumpem, Pedersenem, a to nie jest tak. W sporcie, aby dojść do wyniku trzeba troszeczkę się poświęcić. A patrząc z boku na niektórych zawodników, chcieliby to osiągnąć, ale tanim kosztem nie da rady.

Mamy w Częstochowie dwóch równych zagranicznych juniorów – Taia Woffindena i Lewisa Bridgera. Obaj są sporymi talentami, ale o ile Tai jest ułożony, o tyle z Lewisem są ciągłe problemy. Jak należy się temu przeciwstawić?

- Ja na pewno sobie z tym poradzę. Nie mam póki co z Bridgerem wielkich problemów. A że nie jedzie, no to tak jak zauważyłeś, jest on trochę źle poukładany i zorganizowany, inaczej też do tego wszystkiego podchodzi. Tai jest spokojny, przygotowany i to właśnie był czynnik, który zaważył na tym, że jest on teraz podstawowym juniorem Włókniarza. Od początku sezonu na niego postawiłem i wydaje mi się, że uczyniłem dobry krok. Chociaż trzeba dodać, że obaj startowali z równymi szansami i ja Lewisa nie skreślam.

Rozmawiali: Paweł Zeller i Adrian Heluszka. Rozmowę przeprowadzono przed czwartkowym meczem z Atlasem.

Grzegorz Dzikowski jest zadowolony z pracy w Częstochowie

Komentarze (0)