Przypomnijmy, że rozgrywki w najlepszej żużlowej lidze świata rozpoczęły się 12 czerwca. Wcześniej, bo 25 maja, w ośmiu żużlowych miastach odbyły się testy na COVID-19. Laboratorium INVICTA przebadało około 500 osób. Koszt badań wyniósł około 200 tysięcy złotych. Wtedy pokryła go w całości PGE Ekstraliga.
Rozgrywki bardzo długo toczyły się bez żadnych zakłóceń. Pierwszy problem pojawił się 14 lipca, kiedy koronawirusa zdiagnozowano u jednej z osób, która przebywała w parku maszyn podczas meczu PGG ROW-u Rybnik z Fogo Unią Leszno.
Organ zarządzający od razu wprowadził procedury kryzysowe, a kilka dni później zaostrzył reżim sanitarny. Od tamtej pory testy na COVID-19 były przeprowadzane co dwa tygodnie, a w fazie play-off organizowano je dla przedstawicieli klubów raz w tygodniu.
Dmuchanie na zimne przyniosło pozytywne skutki, bo dzięki temu rozgrywki dojechały do końca bez większych zakłóceń. Cena za spokój była ogromna, ale nikt nie ma wątpliwości, że takie pieniądze należało wydać. Dodajmy, że oficjalnie mówimy o wydatku na poziomie półtora miliona złotych i 4500 badań, ale tak naprawdę realne koszty były jeszcze większe. Rzecz w tym, że trudno je dokładnie oszacować.
- W podanej kwocie nie ma między innymi testów, które wykonywali przedstawiciele telewizji transmitujących spotkania - mówi nam Przemysław Szymkowiak z PGE Ekstraligi. A to nie wszystko, bo dodatkowe badania musieli na własny koszt przechodzić także żużlowcy, którzy zgłaszali wyjazdy zagraniczne lub startowali poza terenem Polski w innych zawodach.
ZOBACZ WIDEO Unia miała skorzystać z przepisu U24, a będzie mieć ubytki, bo rynek się rozszalał