Koronawirus mocno zmienił życie żużlowców. Jednak gdy ubiegłej zimy COVID-19 rozprzestrzeniał się po Chinach, polscy zawodnicy mogli spokojnie szlifować formę na siłowniach, nie będąc świadomymi nadchodzącej pandemii. Groźna choroba wpłynęła na nich dopiero w marcu, gdy wprowadzono lockdown, przesunięto sezon, a prezesi ruszyli z cięciami kontraktowymi.
Teraz Polska stoi u progu drugiego lockdownu. Premier Mateusz Morawiecki ponad dwa tygodnie temu podjął decyzję o zamknięciu siłowni i basenów. W ostatnich dniach dodatkowo zalecono, by nie wychodzić z domów i wprowadzono pracę zdalną. Jak w takich realiach żużlowcy mają się szykować do sezonu 2021?
Lockdown. Treningi i tak ruszają w grudniu
Fakt, że obecnie rząd pozwolił na korzystanie z siłowni sportowcom szykującym się do zawodów, nie rozwiązuje problemu. Wprawdzie wiele klubów zaczęło tworzyć niemal fikcyjne turnieje, tak aby każdy klubowicz mógł się do nich zapisać i tym samym korzystać z siłowni. Jednak popularne sieciówki, w obawie o kary finansowe, nie poszły tą drogą. To właśnie z takich klubów często korzystają żużlowcy.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Domagała, Sikora, Pawlicki, Frątczak i Kryjom gośćmi Galewskiego!
Zawodnikom, w przeciwieństwie do wiosny 2020 roku, trudno też o treningi na zewnątrz, bo zimą notujemy w Polsce temperatury bliskie zeru. Nie każdy z nich ma też możliwość, by zakupić sprzęt i urządzić sobie siłownię w domowych warunkach.
- Zacznijmy od tego, że zawodnicy powinni sobie odpocząć po sezonie, bo był krótki, ale za to bardzo intensywny. Myślę, że zobaczymy się z moimi podopiecznymi jak co roku, na początku grudnia - mówi Mateusz Musiolik, trener personalny z Rybnika, który współpracuje m.in. z Kacprem Woryną i Robertem Chmielem.
Być może w grudniu siłownie zostaną otwarte - tak zapowiada rząd, który liczy na spadki zachorowań na koronawirusa i stopniowe odchodzenie od lockdownu. Biorąc jednak pod uwagę sytuację i rozwój pandemii w Polsce, jest to mało prawdopodobne.
Musiolik jest jednak gotowy na taką ewentualność. Jak podkreśla, trener, jest w o tyle komfortowej sytuacji, że podczas zajęć może spokojnie stosować się do zasady dystansu społecznego i zminimalizować ryzyko zakażenia.
- Trener przygotowania fizycznego nie musi stać cały czas obok zawodnika. Tutaj akurat mamy fajny układ, gdzie można nadzorować pracę z określonej przez rząd odległości i sportowcy nic na tym nie stracą - dodaje trener z Rybnika.
Instruktor zwraca też uwagę, że już przy okazji pierwszej fali koronawirusa udało się przetestować z żużlowcami pewne schematy. - Przesiedli się na rowery szosowe i zaczęli więcej biegać w terenie, aby uniknąć kontaktu z innymi osobami i zakażenia. Później, w trakcie rozgrywek, ze względu na intensywność meczów, było podobnie. Na dodatek wielu zawodników, biorąc pod uwagę wydarzenia, powiększyło sobie swoje domowe mini-siłownie o dodatkowe sprzęty - zdradza Mateusz Musiolik.
Zamknięte siłownie. "Strzał w kolano"
Zamknięte siłownie zeszły na dalszy plan, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń i wyroku Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji, który wywołał masowe protesty w całym kraju. Nie oznacza to jednak, że branża pogodziła się z zamknięciem swoich klubów.
- Ta cała sytuacja sprawiła, że branża mocno się zjednoczyła. Wszyscy dobrze wiemy, jak sterylnie jest w klubach fitness. Dezynfekcja sprzętu przed użyciem maszyny, następnie ręcznik na ławkę i znów dezynfekcja po skorzystaniu ze sprzętu. Taka jest kolejność zdarzeń i ludzie chcący trenować bez problemów zaakceptowali takie zasady - komentuje Mateusz Musiolik.
Trener z Rybnika nie ukrywa, że obawia się o przyszłość wielu siłowni, które nie poradzą sobie z kolejnym lockdownem. Za przykład podaje sytuację, w której w mieście zamknięto najdłużej działający klub fitness. - Zamykanie klubów w okresie, gdy po wakacjach wiele osób zaczęło wracać do regularnych i systematycznych treningów, to strzał w kolano. W Rybniku już po pierwszym lockdownie zamknęła się najstarsza, 27-letnia siłownia. Co będzie dalej? Strach pomyśleć - dodaje.
Musiolik po otwarciu siłowni w czerwcu wrócił do pracy z podopiecznymi i to mimo ryzyka związanego z koronawirusem. Pojawiły się nawet przypadki, że część jego zawodników zachorowała na COVID-19. - To było nieuniknione, bo pod opieką mam ponad 50 osób. Jednak każda z tych osób zarażała się w swoim zakładzie pracy - mówi.
- Bardzo ważne jest, aby głośno o tym mówić, że ciągle nie ma w Polsce ani jednego przypadku zarażenia się wirusem COVID-19 na siłowni. Zawdzięczamy to wprowadzonym procedurom, których trzymamy się i przynosi to efekty - podsumowuje Mateusz Musiolik.
Czytaj także:
Stal Gorzów podgrzewa transferowe emocje
Marcin Gortat komentuje swoją rolę w żużlu