Carlos Villar nie potrafi żyć bez podmuchu adrenaliny. Prędkość, niewiadoma, szaleństwo tkwią w nim tak silnie jak tango na obrzeżach rodzinnego Buenos Aires. Argentyńczyk lubi spoglądać na plakat swojego mistrza, Marka Lorama. Zastyga wówczas z puszką piwa w dłoni, odstawia talerz z popisowym daniem zwanym la parillada (grillowane mięso) i wspomina dawne dzieje. "Carlucho" - tak wołali na niego koledzy z angielskiego klubu Berwick Bandits. Villar trafił do klubu Petera Waite’a dość późno, bo w wieku 28 lat. Argentyna to kraj, w którym ceni się spontaniczność, ale choćby ludzkie emocje utkane były z najczystszych nici, biletu lotniczego za nie nabyć nie sposób… Jorge Luis Borges, wybitny argentyński pisarz, urodzony w Buenos Aires tak jak Carlos Villar, uwielbiał wdychać zapach morza. - Jeżeli wieczność istnieje, śmierć jest tylko żartem - te słowa Borges skreślił na ziarenkach piasku, skąd przedostały się niepostrzeżenie na statek, którym przypłynął do Europy. Carlos Villar nie żałował, że zakotwiczył w 2003 roku na Wyspach Brytyjskich. W Anglii ma przyjaciół, którzy sprawiają, że łatwiej mu zapomnieć o tragedii jaka rozegrała się w październiku 2003 roku. Ktoś powie, cóż za koszmarny żywot, zadebiutował w Berwick i w premierowym sezonie wypadek na torze przykuł go na zawsze do wózka inwalidzkiego. - Zawsze jest słowem niedozwolonym dla ludzi - pisał Borges. Villar kupuje tą myśl i choć pamięta o karambolu, nie chce do niego wracać, bo rany w duszy, choć przyschnięte, wciąż mogą przemówić. - Nie planuję niczego, żyję z dnia na dzień. Pewnego ranka powiedziałem sobie, że muszę podziękować kibicom z Berwick za to, że nie zostawili mnie w trudnych chwilach. Chciałem zobaczyć starych kumpli z toru, obejrzeć żużel, zadurzyć się w parkingu, który niesie ze sobą tyle wspomnień - mówi Villar.
Carlos musiał stoczyć długą i wyczerpującą walkę, aby znaleźć się na pokładzie samolotu lecącego z Argentyny do Hiszpanii. Linie lotnicze niechętnie zabrały byłego żużlowca, który nie rozstaje się z wózkiem. Villar przeżył z trudem 14-godzinny lot, ale w końcu wylądował w Europie. "Carlucho" marzył całe życie o ściganiu, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, aby pokazać się w Anglii, skwapliwie z niej skorzystał. Fani z Berwick wiedzieli, że Argentyńczyk nigdy nie dysponował dobrym sprzętem, gdyż brakowało mu funduszy, za to zawsze imponował wolą walki. 40 000 funtów uzbierane dla Villara po jego dramatycznym wypadku jest hołdem kibiców za serce jakie Carlos wkładał w jazdę na żużlu. Mistrz świata’93 z Pocking, Sam Ermolenko nie zapomniał o Argentyńczyku dokładając się do aukcji na rzecz poszkodowanego kolegi z toru. 11 lipca 2009 roku Carlos przejechał w odkrytym samochodzie po torze "Bandytów" z Berwick, a Staszek Burza i Michal Makovsky pomagali mu wytrwać w emocjonalnym tyglu. - Wzruszenie chwytało za gardło. Sześć lat temu poznałem w Berwick wspaniałych ludzi, którzy pozwolili mi uwierzyć, że nie wszystko w życiu przelicza się na pieniądze - wyznał Carlos. Wizyta podczas meczu z Newcastle nie była jedynym przystankiem Argentyńczyka na Wyspach. Villar jest fanem Valentino Rossiego, więc nie mógł przeoczyć Grand Prix Wielkiej Brytanii na torze Donington Park. - Uwielbiam patrzeć na jego jazdę. To wyjątkowy motocyklista. On nie umie żyć bez ocierania się o ryzyko - powiedział Argentyńczyk.
Carlos mieszka w ojczyźnie z rodzicami, wie, że nie jest lekko, ale nie zamierza się poddać. Przeciera szlaki dla okaleczonych sportowców biorąc czynny udział w wyścigach midget cars. Jest pierwszym niepełnosprawnym uczestnikiem tej szalonej serii wyścigów. - Walczyłem z władzami o licencję, ale widok człowieka na wózku nie pomagał mi w uzyskaniu uprawnień. Ignorowali mnie przez wiele miesięcy, ale wygrałem bitwę i mogę zaspokajać moją potrzebę ścigania się. Jeżdżę na torze o podobnym kształcie do Shielfield w Berwick z tą różnicą, że w zawodach bierze udział około 120 załóg. To ekscytujące - mówi Villar. Borges utrzymywał, że życie wymaga pasji, ale dostrzegał też kruchość walki o pojednanie pomiędzy ludźmi. - Ojciec był Hiszpanem, mówiłem z nim po hiszpańsku. Matka była Angielką, więc rozmawiałem z nią po angielsku. Kiedy byłem dzieckiem, wysłano mnie do Szwajcarii, gdzie mówiłem z guwernantką po francusku. Stąd wierzyłem jako małe dziecko, że każdy człowiek ma swój własny język, a co za tym idzie, że istnieją setki milionów języków. I to okazuje się przypuszczalnie prawdą, skoro ludzie nie są w stanie porozumieć się ze sobą - pisał Borges. Villar wierzy, że ludzie potrafią ze sobą rozmawiać. On, Carlos Villar, mistrz Kanady na żużlu w 2001 roku, nie odmawia pomocy zawodnikowi Poole Pirates rodem z Kanady, który uwielbia ścigać się w Argentynie. Kyle Legault. Chłopak, którego zapragnął mieć w swoim zespole Matt Ford, przepada za nieznośną lekkością bytu w Argentynie. Kyle został mistrzem Argentyny podczas ostatniej zimy. Rozkoszował się zachodami słońca, smakiem czarującego wina i naginaniem przepisów przez tubylców. To część urzekającego folkloru. Kyle Legault do końca życia nie zapomni zawodów, podczas których chronometrażystką była mama Emiliano Sancheza. Format turnieju zakładał, że do finału awansują dwaj najlepsi żużlowcy z każdego półfinału. Legault zajął drugie miejsce w półfinale i ze spokojem oczekiwał na finałowy wyścig.
Szmer przygotowań zmąciła jednak subtelna zmiana jakiej dokonano tuż po rozegraniu półfinałów. Okazało się, że do finału awansują czterej żużlowcy z najlepszymi czasami w półfinałach. Mama Sancheza nie mogła przeboleć, że syn, który przyjechał trzeci wypadłby z decydującej rozgrywki, więc zmieniła reguły i delikatnie "przyspieszyła" czas przejazdu Emiliano. Jednocześnie naniosła delikatną poprawkę czasu osiągniętego przez Kyle’a, dzięki czemu Kanadyjczyk znalazł się poza burtą finału. Ot, Argentyna - uśmiechnął się Legault. Tam ceni się fantazję…
Żużel to sport wymagający wyobraźni, ale ani Kyle Legault ani Jason Doyle nie przypuszczali, że kontuzje wyłączą ich z jazdy dla Poole w sezonie 2009.
Misternie budowany zespół rozpadł się w okamgnieniu. Carl Stonehewer, Ales Dryml, Łukasz Jankowski i Karol Baran nie udźwignęli balastu jakim była obrona mistrzowskiego tytułu. Neil Middleditch pragnął, aby w klubowej gablocie przy Wimborne Road pojawiło się choćby jedno trofeum za wygraną w Knockout Cup’2009. 27 lipca nadzieje "Piratów" rozwiał zespół Krzysztofa Kasprzaka. "Asy" z Belle Vue pokonały u siebie Poole 54:41. W pierwszym ćwierćfinałowym meczu również lepsi byli żużlowcy z Manchesteru objeżdżając Poole 49:44. "Piraci" przełknęli gorzką pigułkę, ale wciąż sięgają do głębokich pokładów wyobraźni i szperają szukając nowych zawodników.
W poniedziałek 3 sierpnia, plastron Poole przywdzieje długo pozostający pod lupą Forda, Duńczyk Leon Madsen. Leon podpisał kontrakt w Glasgow w 2005 roku, ale nigdy nie miał okazji wystąpić w barwach szkockich "Tygrysów". Mistrzowie Anglii chcą zatrzeć niemiłe wrażenie po meczu przegranym na własne życzenie w Coventry. 24 lipca mógł być dla "Piratów" momentem zwrotnym w tegorocznej ligowej kampanii. Pomimo ciężkiego toru i rzęsistego deszczu jaki nawiedził stadion "Pszczół" przed meczem, Poole dyktowało warunki na wyjeździe. Po 11 wyścigach chłopcy Middleditcha prowadzili 7 punktami i gdyby dowieźli tą przewagę do końca zawodów, zainkasowaliby 4 duże punkty meczowe. Coventry nie powiększyłoby dorobku punktowego i Poole na fali wyjazdowego zwycięstwa mogłoby pokusić się o szalony finisz. Przy maksymalnej koncentracji nie byliby bez szans w walce o play-off. Niestety, w 13 wyścigu Hans Andersen i Chris Holder tak zachłysnęli się podwójnym prowadzeniem, że "przytulili" się za bardzo do siebie. W efekcie Holder zaliczył upadek. W powtórce "brzydkie kaczątko" obroniło co prawda 3 punkty, ale uciekła szansa na odskoczenie rywalom po klęsce 1:5 w 12 wyścigu. W 14 koszmarne wizje wkraczają na scenę. Bjarne Pedersen dotyka taśmy. Sędzia cofa go 15 metrów za linię startu i Duńczyk nie ma szans w walce o punkty. Kennett dopełnia dzieła zniszczenia w ostatnim biegu pokonując bezbłędnego do tej pory Hansa Andersena i Poole przegrywa mecz 43:46. Na domiar złego, następnego wieczoru, Bjarne startuje jako gość w drużynie Lakeside na torze w Eastbourne. Odnosi kontuzję.
Pogoda nie jest łaskawa dla Forda w środę 29 lipca, gdy Poole ma podjąć u siebie Belle Vue w meczu ligowym. Tuż po godzinie 19-tej, nad Wimborne Road przeszła gigantyczna ulewa i mecz został odwołany. Fani, którzy przyjechali zażyć wakacyjnych kąpieli słonecznych i przy okazji chcieli obejrzeć kawałek żużla, a nie będą obecni podczas przełożonego meczu, otrzymają zwrot pieniędzy za bilety. Matt żałuje, że mecz nie mógł się odbyć, bo nazajutrz chłopcy jechaliby w lepszych nastrojach do Ipswich. A tak, nie dość, że nie pobrudzili kevlarów, to jeszcze stracili Hansa Andersena, który musiał obrać kurs na łotewskie Daugavpils. Poole skorzystało z eksperta od toru w Ipswich - Piotra Świderskiego, który wykręcił 15 punktów w 6 startach, swoje zrobił Chris Holder, ale i tak nie uchroniło to "Piratów" od klęski 38:57. Promotor Poole wie, że skołatane nerwy najlepiej uleczą promienie słońca w Buenos Aires. Matt był już w tym roku na krótkim urlopie w Las Vegas, ale jak widać królestwo hazardu nie pomogło odwrócić losów zespołu. Borges pisał, że "żadne przeznaczenie nie jest lepsze od innego, tylko człowiek musi uszanować to, które w sobie nosi".
Peter Oakes też wie jak boli jazda zdziesiątkowaną drużyną, ale Coventry ocalało w pożodze kontuzji. Siłą zespołu jest młodość. Najstarszy w ekipie Olly Allen wraca do formy, a Ben Barker również przywozi ważne punkty. 27 lipca "Pszczoły" powróciły do metody, która przyniosła im tytuł mistrzów Anglii w 2007 roku. - Cała zabawa polega na tym, aby przywozić jak najmniej zer. Można sporo remisować, byleby zespół jechał równo i nie zbierał czwartych miejsc – powtarza Oakes. Tor prezentował się fatalnie po niedzielnych i poniedziałkowych opadach deszczu, widowisko było dalekie od przyzwoitości, więc punkty mniej cieszą. Tym bardziej, że na zawody przybyli rodzice z dziećmi, które po raz pierwszy obejrzały speedway na żywo. Nadworny artysta wymalował im twarze w barwy pszczół, fryzjerzy uczesali włosy brzdąców w urocze fidrygałki, ale speedway nie był porywający. Coventry walczy o play-off, ma ciekawy zespół, ale czy brak dwóch wielkich zgrywusów nie okaże się brzemienny w skutkach? Gdy "Pszczoły" zdobywały mistrzostwo Anglii przed dwoma laty, Steve Johnston i Billy Janniro dbali i o punkty i o atmosferę. Teraz jeden ściga się dla Somerset Rebels, a drugi jeździ ciężarówką w Kalifornii.
Tomasz Lorek