Od sezonu 2021 zawodnik startujący w PGE Ekstralidze może wybrać tylko jedną, dodatkową ligę zagraniczną. Mocno to ogranicza pole manewru żużlowcom. Część z nich do tej pory potrafiła startować w kilku państwach jednocześnie, notując występy niemal dzień po dniu.
Nowe przepisy w Polsce nie podobają się działaczom w Szwecji czy Wielkiej Brytanii, bo zdają oni sobie sprawę z tego, że cała światowa czołówka wybierze jazdę w naszych rozgrywkach. Następnie część zawodników wybierze do jazdy Skandynawię, inni Wyspy. Siłą rzeczy dojdzie tam zatem do obniżenia poziomu rozgrywek.
Są jednak też plusy nowego przepisu, których zagraniczni działacze w tej chwili nie dostrzegają. - Polacy wprowadzają rozwiązanie, które paradoksalnie może pomóc w szkoleniu w innych krajach. Żużel się starzeje i to jest problem, o którym nie mówimy. W cenie są 40-latkowie, bo są pewniakami punktów. Działacze boją się dać szansę 20-latkom, przez co część z nich dość szybko kończy kariery - komentuje Jan Krzystyniak, były żużlowiec i trener.
Zdaniem Krzystyniaka, gdyby prezesi klubów żużlowych byli równie krótkowzroczni w latach 90. czy na początku XXI wieku, to kariery niektórych żużlowców w ogóle by nie rozkwitły. Część zawodników zaczęła bowiem dobrze punktować dopiero w wieku seniorskim, a teraz na takim etapie wielu już kończy kariery.
- Nigdzie nie patrzy się na przyszłość. Liczy się tu i teraz. Skoro część zawodników przestanie być dostępna dla Brytyjczyków i Szwedów, to szansę dostaną inni. Z korzyścią dla ich żużla. Jeszcze będzie tak, że nam za te nowe przepisy podziękują - dodaje Krzystyniak.
Czytaj także:
Najgorętsze transfery w PGE Ekstralidze
Łaguta: Dzwoniło do mnie osiem klubów
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło