Żużel. Andreas Jonsson: W Lublinie igrałem z ogniem. Ból był ogromny. Byłem zagrożeniem dla siebie i rywali [WYWIAD]

- Po zakończeniu kariery odpocząłem i poczułem wielką różnicę. Moje ciało jest teraz w znacznie lepszej kondycji. Tak dobrze nie czułem się od lat. Wiem, że przez ostatni rok igrałem z ogniem. To była walka z ogromnym bólem – mówi Andreas Jonsson.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Andreas Jonsson (w środku) WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Andreas Jonsson (w środku)
Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Rok temu zakończył pan karierę. Słyszałem jednak, że jest pan tak zajęty, że żużla w pana życiu praktycznie już nie ma. To prawda?

Andreas Jonsson, były żużlowiec, wicemistrz świata z 2011 roku: To prawda! Moja wiedza o tym, co dzieje się obecnie w żużlu, jest w tej chwili niemal zerowa. Nie mam pojęcia o aktualnej sytuacji w PGE Ekstralidze, lidze szwedzkiej czy angielskiej. To wynika po części z tego, jakim zawsze byłem człowiekiem.

Czyli?

Chodzi o to, że moje zajęcia pochłaniają mnie w stu procentach. Tak jest teraz z pracą, którą wykonuję, a wcześniej tak samo było z żużlem. Mam problem, żeby znaleźć czas na inne rzeczy. Wydaje mi się nawet, że to mój pierwszy wywiad na temat żużla od bardzo dawna. Myślę, że tak naprawdę od czasu zakończenia kariery do dziś nie rozmawiałem dłużej z żadnym dziennikarzem.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy

Czym się pan zatem zajmuje?

Mam firmę budowlaną w Szwecji. Zajmujemy się różnymi rzeczami. Od budowy letnich domków po normalne domy. Robimy to kompleksowo. Kupujemy działki, dostosowujemy teren, instalujemy kanalizację, wylewamy fundamenty, a kiedy wszystko jest gotowe, to urządzamy nawet ogrody.

Koronawirus nie przeszkadza?

Teraz sporo branży narzeka na pandemię. Ludzie mówią, że mają mniej pracy, ale ze mną jest zupełnie inaczej. Tak naprawdę mam więcej na głowie niż wcześniej. Mój kalendarz jest zapełniony aż do sierpnia przyszłego roku.

Nie żałuje pan, że odszedł ani nie tęskni za żużlem?

Nie żałuję niczego. Nadal jestem przekonany, że musiałem odejść z żużla. To była jedyna słuszna droga. Z całą pewnością jednak tęsknię, bo to był kawał mojego życia. Kiedy widzę innych zawodników, to od razu czuję, że brakuje mi rywalizacji na torze.

Wiem jednak, że nie mogłem postąpić inaczej, bo doskonale pamiętam, co działo się podczas mojego ostatniego sezonu. Tak naprawdę z powodu kontuzji nie byłem w stu procentach gotowy do rywalizacji.

Skoro jest tęsknota, to może pan jeszcze wróci?

Z jednej strony nigdy nie mówi się nigdy. Wiem natomiast na sto procent, jaki ból odczuwałem pod koniec swojej kariery. Zwłaszcza podczas tego ostatniego sezonu, który spędziłem w barwach Motoru Lublin. Zwyczajnie brakowało mi siły w ramionach i dłoniach, by w odpowiedni sposób prowadzić motocykl. Kiedy zdecydowałem się odejść i odpocząłem, to poczułem wielką różnicę. Moje ciało jest teraz w znacznie lepszej kondycji. Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że tak dobrze nie czułem się od lat. To pokazuje, że tego potrzebowałem. Wiem, że teoretycznie mógłbym znowu wsiąść na motocykl i wrócić do jazdy. Sęk w tym, że kompletnie nie czuję takiej potrzeby.

Kiedy pan kończył, to pana menedżer powiedział, że ciało Andreasa Jonssona to była jedna wielka blizna.

W pewnym sensie w tamtym czasie każdy kolejny bieg był w moim przypadku igraniem z ogniem. Po czasie zrozumiałem, jak wiele ryzykowałem. Wiedziałem, że nie miałem pełnej kontroli nad motocyklem i - co jest w tym wszystkim najgorsze - byłem zagrożeniem nie tylko dla siebie, ale także dla moich rywali. To był jasny sygnał, że trzeba kończyć.

Cały ostatni sezon jeździł pan z bólem? Nie było ani jednego momentu, kiedy jazda sprawiała panu autentyczną radość?

To była walka z bólem przez cały czas. Wszystko, co najgorsze, zaczęło się od wypadku, który miałem już na samym początku sezonu. Można powiedzieć, że to klasyczny przykład, kiedy mamy do czynienia z jednym upadkiem za dużo. Wcześniej w trakcie mojej kariery było wiele poważnych kolizji, ale po tym konkretnym wydarzeniu już nigdy nie poczułem się dobrze i komfortowo na motocyklu. Tak jak już wcześniej powiedziałem, brakowało mi siły. Każdy wyjazd na tor wiązał się z bólem. Nie mogłem tak dłużej funkcjonować.

Jestem jednak bardzo szczęśliwy, że byłem przez te dwa lata w Lublinie. Z jednej strony ten czas wiązał się z ogromnym bólem, ale z drugiej strony pamiętam to ogromne wsparcie, którym zostałem obdarzony z każdej strony. To było coś niewiarygodnego. Nigdy nie będę żałować, że związałem się z tym klubem. Warto było to przeżyć.

Rodzina poczuła ulgę, kiedy powiedział pan, że to koniec?

Z jednej strony byli zadowoleni. A z drugiej był też pewien żal, bo oni kochają sport tak samo, jak ja. Można zatem powiedzieć, że patrzyli na to z dwóch różnych stron, ale dominowało pełne zrozumienie dla mojej decyzji. Tak było zresztą zawsze. Przez całą moją karierę czułem, że są ze mną. Wiedziałem, że będą podążać za mną bez względu na to, co zrobię. Ta świadomość mi wielokrotnie pomagała.

Co było dla pana najtrudniejsze po zakończeniu kariery?

Najtrudniejsze było zaplanowanie normalnego dnia. Życie żużlowca to funkcjonowanie w zupełnie innym rytmie niż ma to miejsce w przypadku ludzi, którzy pracują codziennie od 7:00 do 16:00. Musiałem się przestawić i to na pewno było w pewnym sensie trudne, ale myślę, że poradziłem sobie z tym bez większych problemów. Można powiedzieć, że przejście było płynne i stosunkowo szybkie.

Wracać pan nie chcę, a co z turniejem pożegnalnym? Spędził pan w Polsce tyle lat. Może byłoby warto coś zorganizować?

To prawda, ale nie miałem takiego turnieju ani w Szwecji, ani w Anglii. Wydaje mi się, że teraz jest już na to za późno. Nie zamierzam jednak odciąć się od żużla raz na zawsze. Mam pewien plan, który zakłada obejrzenie kilku meczów na żywo. Może wydać ci się to dziwne, ale od zakończenia kariery byłem tylko dwa razy na meczu ligi szwedzkiej jako komentator. W związku z tym bardzo chciałbym pojechać do Polski i znowu poczuć niesamowitą atmosferę.

Martwi mnie pandemia i wszystko, co się dzieje na świecie. Od dłuższego czasu marzy mi się wycieczka do Lublina i obejrzenie spotkania ligowego. Poza tym chciałbym odwiedzić inne żużlowe miejsca, w których miałem wielu oddanych fanów. Wierzę, że to wszystko niebawem się skończy i będę mógł spotkać ludzi, od których otrzymałem tyle wsparcia przez te wszystkie lata.

Nigdy nie został pan mistrzem świata. Czy myśli pan sobie czasami, że mógł zrobić więcej?

Niczego nie żałuję, bo mam poczucie, że zawsze dawałem z siebie wszystko. Każda decyzja, którą podejmowałem, była od początku do końca moja. Owszem, wokół mnie były osoby, które mi doradzały, ale decydujące zdanie należało do mnie. Jestem naprawdę zadowolony z tego, co osiągnąłem. Odszedłem z żużla z poczuciem spełnienia. Może nie zostałem mistrzem świata, ale to nie jest powód, by wspominać moją karierę z żalem. Nie udało się i tyle. Nie ma sensu do tego wracać i się nad tym rozwodzić. Jestem naprawdę szczęśliwy, bo moja przygoda z żużlem była niesamowitym doświadczeniem.

Zobacz także:
Mikkel Michelsen: Myślę o polskim obywatelstwie
Antonio Lindbaeck: Kiedy ufałem ludziom za mocno, to obrywałem

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×