Żużel. COVID-19 mocno doświadczył Tomasza Lorka. Dziennikarz opowiada o walce z chorobą i świecie po pandemii [WYWIAD]

- COVID-19 nauczył nas wszystkich pokory. Wiem, bo sam doświadczyłem tego, jak podstępny to wróg. Miałem potworne bóle mięśni i wysoką gorączkę. Byłem tak osłabiony, że praktycznie non stop spałem - mówi znany dziennikarz, wrocławianin Tomasz Lorek.

Maciej Kmiecik
Maciej Kmiecik
Tomasz Lorek WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Tomasz Lorek
Tomasz Lorek, znany dziennikarz i komentator Polsatu Sport, prezenter podczas meczów żużlowych na własnej skórze przekonał się, jak groźnym i podstępnym wrogiem jest koronawirus. Współpracownik brytyjskiego branżowego tygodnika "Speedway Star", zwalczył chorobę COVID-19 i podzielił się z nami swoją historią, a także przemyśleniami o świecie w dobie i po pandemii. Żużlowych tematów rzecz jasna też nie zabrakło.

Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Przede wszystkim jak się pan czuje? Kiedy wcześniej kontaktowaliśmy się SMS-owo informacje o przechodzeniu przez pana COVID-19 nie brzmiały dobrze…

Tomasz Lorek, dziennikarz i komentator Polsatu Sportu: To się zaczęło niedługo po tym, jak skończyłem komentować turniej tenisowy Nitto ATP Finals, tzw. Masters. Miałem potworne bóle mięśni i bardzo wysoką gorączkę. Byłem tak osłabiony, że praktycznie non stop spałem niczym niedźwiedź w śnie zimowym. Czułem się jakbym zakopał się w gawrze i nosa nie wyściubił z legowiska… Teraz jest już o niebo lepiej. Przede wszystkim nie mam ciężaru w klatce piersiowej, który odczuwałem podczas przechodzenia choroby.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło

W pana głosie słychać jednak jeszcze mocne osłabienie organizmu…

Bo ta choroba naprawdę dała mi mocno w kość. Dokuczała mi wysoka gorączka, a poza tym nie miałem kompletnie sił. Po nocy człowiek powinien być wypoczęty, a tak naprawdę wstawałem rano i za chwilę szedłem dalej spać. Przesypiałem prawie całe dni.

Wie pan, gdzie się zaraził koronawirusem?

Nie mam zielonego pojęcia.

Pana rodzina też się zaraziła?

Na szczęście nie. Syn Mikołaj miał wyniki ujemne. Podobnie żona, Małgorzata. Na tyle, ile mogłem się izolować w domu, to izolowałem się od najbliższych.

Nie było na szczęście potrzeby hospitalizacji w pana przypadku?

Nie, aż tak ostro na szczęście nie było, aczkolwiek swoje przeszedłem.

Jak długo trwała ta choroba?

Dziesięć dni. Nie mam jeszcze wykonanych ponownych testów, ale lekarze mówili, że po objawach będzie widać koniec choroby. Na szczęście objawy już ustąpiły.

Zaobserwował pan u siebie jakieś skutki uboczne tej choroby?

Na pewno człowiek działa jakby w zwolnionym tempie. Szybko się męczę. To jest jednak tak podstępny przeciwnik, że reperkusje, które zostawił w organizmie mogą wychodzić jeszcze po czasie.

Doświadczył pan na swoim organizmie COVID-19. Ma pan jakieś przesłania dla ludzi, którzy nadal nie do końca wierzą w istnienie wirusa?

Myślę, że COVID-19 nauczył nas wszystkich pokory. Daleki jestem od tego, żeby powiedzieć, że pandemia poprawiła życie rodzinne. Bo to by musiało oznaczać, że ludzie wcześniej nie spędzali ze sobą czasu. Człowiek z założenia eksploruje, szuka nowych doznań i nowych wrażeń. COVID-19 nauczył nas, że w życiu warto zatrzymać się i zdobyć na głębszą refleksję. Wyłączyć się i zahamować. Z drugiej strony trudno, żeby koronawirus zmuszał ludzi do stagnacji i pasywnego trybu życia.

Przewartościowuje się jednak pewne sprawy?

Z pewnością. Wszystkim tym, którzy doszukują się, że jest tam jakiś polityczny podtekst, wojna gigantów gospodarczych USA czy Chin, powiem, że to może tak wyglądać, dopóki nie jest się samemu chorym. Wszyscy, którzy otarli się o tę chorobę, przechodzili ją ciężko, nie mogli złapać oddechu, czy ze swoimi najbliższymi spędzić ostatnich chwil swojego życia, wiedzą doskonale, jak groźny jest ten wirus i jakie tragedie spowodował.

Ktoś z pana znajomych przegrał walkę z tym wirusem?

Na szczęście nie. Z grona przyjaciół z różnych zakątków świata wielu przechodziło COVID-19. Jedni bardziej drastycznie, inni delikatnie. Spośród ludzi, z którymi przyjaźnię się od lat, to nawet, jeśli ktoś był w dużych tarapatach, to na szczęście wszyscy wyszli cało z tej choroby.

Tomasz Gollob, który też ciężko przeszedł tą chorobę i wie, jak ona potrafi doświadczyć, zapowiedział, że zaszczepi się, jak tylko będzie to możliwe. A pan myślał o szczepionce?

Chyba za wcześnie na takie deklaracje. Mam syna Mikołaja, który przeszedł wszystkie szczepienia, aczkolwiek jako rodzic wiem, że niektóre szczepionki osłabiają organizm i wywołują niezamierzone efekty. Mimo wszystko, jestem zwolennikiem szczepień.  Szczepionka na COVID-19 to nadal świeża sprawa. Niewiele o niej jeszcze wiemy. Życie i zdrowie ludzkie jest najcenniejsze. Każdy broni się przed tym, by nie skończyć na cmentarzu i jak najdłużej smakować życia.

Jakie refleksje płyną z tego, co się wydarzyło w ostatnim roku?

Myślę, że to jest jakaś przestroga dla nas. Może nie, żeby totalnie zwolnić, ale czasami przymknąć gaz i traktować życie z dystansem. Nie forsować się aż tak bardzo. Uważam, że pandemia zmieni trochę porządek gry na świecie. Kapitaliści zacierali ręce, gdy człowiek oddawał się bezgranicznie pracy. Nie wszyscy, tak jak my, wykonujemy pracę, którą kochamy. To też jest przywilej, że robimy, to co kochamy, komentując sport. Wielu ludzi jednak oddawało się na tyle pracy, że zaniedbywało więzi rodzinne, czas spędzony z dzieckiem, edukację, słowem takie misyjne zadania.

Lockdown sprawił, że czas na to się znalazł?

Ludzie nadal szukają atrakcyjnej pracy, która pozwoli im na godne życie, ale wydaje mi się, że trochę zmieni się ich myślenie. Na pewno pandemia jest ważnym punktem w dziejach świata. Wielu znakomitych sportowców też spojrzało inaczej na niektóre sprawy. Siedemnastokrotny zwycięzca turniejów Wielkiego Szlema, Serb Novak Djoković, powiedział, że kiedyś pędził przez życie jak pendolino, a teraz ma czas, żeby przykładowo porysować z dziećmi kredkami. Kiedy non stop się przemieszczał, brakowało czasu na wiele ważnych spraw.

Świat się zatrzymał na pewien czas. Myśli pan, że to wkrótce znowu wszystko ruszy tak jak dawniej, czy nie wrócimy już do życia sprzed pandemii?

Generalnie świat się zadumał i wpadł w refleksję. Nie wiadomo, czy życie nie stanie się jeszcze bardziej brutalne, bo świat będzie chciał odrobić jak najszybciej straty poniesione w tym roku? COVID-19 też ma drugi aspekt, że świat może stać się bardziej drapieżny. Czarnego scenariusza też nie wykluczam. Ludzie mogą stać się jeszcze bardziej zaborczy w kwestiach materialnych.

Obrazki z Włoszech, gdy ludzi chowano w zbiorowych mogiłach, a ciała wywożono ciężarówkami budziły grozę i dawały do myślenia…

Na początku pandemii ludzie we Włoszech umierali w dramatycznych warunkach. To były przerażające sceny. Jak coś takiego dotyka kogoś z bliskich, to można tylko gorzko zapłakać nad tym, co się dzieje na świecie.

A co będzie pana zdaniem z żużlem, który jest przecież też bliski pana sercu?

Żużel się obroni. W tym sensie, że jest to tak hermetyczny świat i tak zamknięte środowisko czy to kibicowskie, czy zawodnicze, że ten sport zawsze był blisko siebie i opierał na silnych więzach emocjonalnych. Nieważne, czy jest to Braila w Rumunii, czy Bahia Blanca w Argentynie, gdzie sport ten egzystuje na poziomie radosnej miłości. Ludzie żużla są uzależnieni od adrenaliny, emocji i dziecięcej radości.

Słowem, romantyzm w czystej postaci?

Dokładnie. Kiedy do Rumunii pojechali w 2004 roku Michał Widera z Sebastianem Kowolikiem, opowiadali, że rumuńskie dzieci, gdy wbiegły na murawę w Braili dotykały żużlowców z Polski, jakby papież do nich przyjechał. To jest piękne. W tym tkwi siła żużla. Pytanie, czy gdy speedway stanie się biznesem, bo wszyscy o tym marzą, by stał się sportem globalnym, nie zatraci tego romantyzmu i nie zabije swojej radości i spontaniczności. Żużlowcy zaczną gdakać, jak im każą sponsorzy i skończy się ten romantyzm. Sponsorzy będą naciskać, by żużlowcy mówili jak takie małpki do tresowania, tak jak to robią piłkarze czy tenisiści największego formatu. Jest to obudowane sporymi pieniędzmi i tam już nie ma opcji na jakąś radosną twórczość, tylko jest to wyrachowany, brutalny i zimny biznes.

Wracając na nasze żużlowe podwórko. Pandemiczny sezon 2020 śledził pan głównie przed telewizorem, czy udało się zaliczyć trochę zawodów na żywo?

Głównie przed telewizorem. Były jednak też niespodzianki. Małżonka Małgorzata zrobiła mi niespodziankę na urodziny i zaaranżowała wypad do Częstochowy w drodze powrotnej z wakacji w słowackich Tatrach. Michał Świącik zaprosił nas na trybunę VIP w Częstochowie podczas meczu Włókniarza z Falubazem Zielona Góra. Syn Mikołaj był wniebowzięty, bo speedway na żywo smakuje najlepiej. W charakterze spikera byłem z kolei podczas Grand Prix w Gorzowie Wielkopolskim, w Pradze oraz w Toruniu. Generalnie to był dziwny sezon, choć jestem pełen podziwu, że i tak udało się go odjechać.

Czego panu najbardziej brakowało w tym sezonie?

Żałuję, że Jason Crump nie mógł pojeździć ani w Polsce, ani na Wyspach Brytyjskich, poza pojedynczymi występami w Anglii. Gdyby Jason ścigał się regularnie w barwach Ipswich Witches dałoby to kopniaka brytyjskiemu żużlowi. Takie osobistości jak Jason Philip Crump czy Nicki Pedersen jeżdżący dla Sheffield Tigers, dodałyby kolorytu dyscyplinie. Mało który sportowiec jest taki jak Crump. On chce oddać coś dyscyplinie, dzięki której odniósł w życiu sukces. Przebił osiągnięcia dziadka i ojca i został najbardziej utytułowanym australijskim żużlowcem. Dla młodych zawodników, którzy stawiają pierwsze kroki na szlace, Crump jest wymarzonym mentorem i nauczycielem.

Jak pana zdaniem polski żużel poradzi sobie dalej w czasach pandemii?

Polska to wiodący kraj. W tym roku Polacy uratowali żużel jako dyscyplinę. Mamy na pewno duży wkład w to, że udało się rozegrać najważniejsze imprezy w kalendarzu FIM.

Jak pan oceni zmiany kadrowe w okresie transferowym w PGE Ekstralidze?

Wydaje mi się, że fajnym ruchem Unii Leszno jest pozyskanie Jasona Doyle'a. Piotr Rusiecki słynie ze swojej miłości do Australijczyków. Doyle powinien dobrze się tam odnaleźć. To gość, który żyje drużyną i leszczyński klimat powinien mu sprzyjać.

Kto może zdetronizować Fogo Unię Leszno?

Największe marzenia mają na pewno na wschodzie. Mam tutaj na myśli oczywiście Lublin. Motor ma silny skład i głód żużla. Ten głód nie został jeszcze skonsumowany, bo przecież nie było tam awansu do play-off. Przy tym ogromnym entuzjazmie, który jest na wschodzie, sporym budżecie i naprawdę solidnej kadrze z doświadczonymi już Jarosławem Hampelem, Grigorijem Łagutą czy Mikkelem Michelsenem, lublinianie mogą sporo namieszać w przyszłym sezonie w PGE Ekstralidze.

Zobacz także: Życie w Polsce zdaniem Doyle'a nie było idealne
Zobacz także: Zmarzlik ekscytuje Marka Lorama

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy żużel wróci do normalności po pandemii już w sezonie 2021?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×