Żużel. Trzy razy łamał kręgosłup. O mały włos nie został kaleką. Teraz ma poprowadzić żużlową kadrę do złota

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Rafał Dobrucki z kadrą juniorów na PGE Narodowym
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Rafał Dobrucki z kadrą juniorów na PGE Narodowym

Gdyby nie pech i trzykrotnie łamany kręgosłup w żużlu mógł osiągnąć znacznie więcej. I tak ma na swoim koncie wiele trofeów i medali. W sporcie pozostał i spełnia się jako trener. W czwartek oficjalnie przejmuje żużlową reprezentację Polski.

Rafał Dobrucki poszedł w ślady swojego taty, Zdzisława, który również ścigał się na żużlu. Od początku widać było, że ma papiery na żużlowca, choć rówieśników przewyższał wzrostem co najmniej o głowę i pewnie trenerzy koszykarscy chętnie porwaliby go do basketu. Pomimo imponującego wzrostu, dzięki któremu zyskał pseudonim "Żyrafa", potrafił świetnie ułożyć się na motocyklu i jeździł nienagannie technicznie.

Wzrost koszykarski, ale tafił do żużla

-  W wieku 13-14 lat wystrzelił w górę. Już podczas egzaminu na licencję wyróżniał się wzrostem. Co najważniejsze, szybko adoptował się ze swoimi warunkami fizycznymi do motocykla. Myślę, że jest jednym z zawodników, którzy z takim wzrostem idealnie poradzili sobie na motorze. W pełni potrafił go kontrolować i bardzo szybko poruszał się po torze - opisuję kolegę po fachu Adam Skórnicki.

Ich losy splotły się od samego początku przygody ze sportem żużlowym. - Wiele razem przeszliśmy. Nasze drogi spotkały się dość szybko, bo już na egzaminie na certyfikat żużlowca. Trochę razem przejeździliśmy. Obaj też przedwcześnie skończyliśmy kariery sportowe. Gdyby nie urazy, moglibyśmy jeszcze parę lat pojeździć. Teraz jest już czas na coś innego. Myślę, że bardzo dobrze się stało, że taka persona jak Rafał Dobrucki, który do tej porze w kadrze zajmował się młodzieżą, będzie miał pod kuratelą całą reprezentację. Żużlowców mamy zacnych i czas, by do tych sukcesów, które zdobywaliśmy dorzucić parę złotych medali - dodaje Adam Skórnicki, były żużlowiec z tego samego pokolenia, co Dobrucki.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy

Sukcesy w żużla, ale nie zaniedbywał nauki

Rafał Dobrucki doskonale wiedział, że sport, sportem, ale trzeba mieć też plan B na życie, bo kariera żużlowca kiedyś się skończy. Studiował, zdobył wyższe wykształcenie i wiadomo było, że prędzej czy później będzie go ciągnęło w stronę trenerki. Dobrucki uchodzi za jednego z bardziej inteligentnych żużlowców, z którym można porozmawiać nie tylko na sportowe tematy. Świetnie sprawdza się w studio telewizyjnym jako ekspert.

Jako junior zapowiadał się na żużlowca wielkiego formatu. I bynajmniej nie chodziło w tym przypadku o wzrost. Był Młodzieżowym Indywidualnym Mistrzem Polski. W sumie w juniorskim czempionacie cztery razy stawał na podium. Wygrał Brązowy Kask. Dwukrotnie triumfował w Srebrnym Kasku. W dorosłej karierze ocierał się dwukrotnie o Złoty Kask. Łącznie stał dziewięć razy na podium wszystkich "Kasków".

Jako 19-latek zdobył brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Polski. Wynik z 1995 roku powtórzył 15 lat później już jako ukształtowany żużlowiec. Największy sukces indywidualny na arenie międzynarodowej święcił w 1997 roku w czeskim Mseno, kiedy to został wicemistrzem świata juniorów. Później już bez sukcesów reprezentował Polskę w cyklu Grand Prix. Na krajowym podwórku wygrywał prestiżowy Memoriał Alfreda Smoczyka czy Turniej o Koronę Bolesława Chrobrego - Pierwszego Króla Polski w Gnieźnie.

Fair play ponad wszystko

Rafała Dobruckiego można stawiać za przykład sportowca z krwi i kości. Zasłynął sytuacją, kiedy to przyznał się do spowodowania kolizji na torze, mimo iż sędzia podjął inną decyzję. Za ten gest otrzymał później nagrodę fair play. Szacunek dla rywala, jazda fair, wielkie umiejętności i niespotykane wręcz opanowanie motocykla to zawsze charakteryzowało nowego trenera kadry narodowej żużlowców.

Sukcesów Rafał Dobrucki mógł mieć znacznie więcej, gdyby nie pechowe wypadki na torze żużlowym, które często kończyły się groźnymi kontuzjami. Trzy razy w karierze łamał kręgosłup. Po dwóch urazach wracał na tor i to nawet z powodzeniem. Najpierw urazu kręgosłupa nabawił się na treningu w Rawiczu w 2000 roku, później pięć lat później na przedsezonowym sparingu, przez co stracił cały sezon 2005. Kiedy wydawało się, że wyczerpał limit pech, nadszedł feralny wypadek podczas derbów Lubuskich w 2011 roku.

- W Gorzowie siedziałem bardzo blisko miejsca, gdzie Rafał Dobrucki zahaczył o bandę dmuchaną. Ten mecz pamiętam doskonale. Tę kontuzję widziałem dosłownie z kilku metrów. Później w szpitalu przeżyliśmy mnóstwo stresu, bo sytuacja od początku wyglądała bardzo poważnie - wspomina nieszczęsne derby Lubuskie Marek Jankowski, były prezes zielonogórskiego klubu, którego barwy reprezentował wówczas Dobrucki.

Do trzech razy sztuka. Więcej losu już nie kusił

- Pomiędzy zdrowiem, które straciłem na żużlu, a nerwami, które przeżywała z tego powodu moja rodzina, można postawić znak równości. Jednego i drugiego było tyle samo. Po każdej kolejnej kontuzji było trudno. "Udało mi się" dwa razy złamać kręgosłup. Wówczas lampka zapaliła się na czerwono. Wróciłem i kilka lat startowałem. Temat się uśpił, ale przyszedł Gorzów 2011 i stało się to, co się stało. Trzeci raz. Koniec. Gdyby zliczyć wszystkie moje urazy, to pewnie zebrałyby się z tego trzy sezony - wylicza Rafał Dobrucki.

Przymusowe przerwy, cierpienie, żmudna rehabilitacja. Operacje i częste wizyty w szpitalach. To czarna strona żużla, której doświadczył nowy trener żużlowej reprezentacji Polski. - Trzy razy składał mnie doktor Ziemowit Dobrzycki. To wybitny specjalista. Ratował mnie z dużych opresji. Na torze miałem czasami pecha, ale na szczęście później trafiłem na fachowców. W tym gronie była grupa lekarzy ortopedów, chirurgów i neurochirurgów. Trochę ludzi w szpitalach poznałem - wspomina nasz rozmówca.

- Żużel to czasem igranie z ogniem. Każdy, kto wchodzi do tego sportu, doskonale wie, z czym to się je. Trzeba przyznać, że dyscyplina staje się coraz szybsza, ale również mimo wszystko także bardziej bezpieczna. Są postępy w zakresie dmuchanych band, torów - jest dużo lepiej - mówi o współczesnym speedwayu Dobrucki.

Miłośnik starych modeli aut

Nie wszyscy być może wiedzą, ale Rafał Dobrucki od kilku lat ma nową pasję. Chodzi o renowację starych modeli aut. Były żużlowiec zafascynował się tym po zakończeniu czynnego uprawiania sportu. Na realizację pasji czas ma głównie zimą, poza sezonem żużlowym. Renowacja pierwszego auta trwała trzy lata, a precyzyjniej trzy zimy.

Rafał Dobrucki odrestaurował Forda Mustanga z 1967 roku. Napracował się przy tym sporo, bo auto rozebrał niemalże do zera. Kosztowało to sporo czasu i pracy, ale satysfakcja z efektu końcowego była ogromna. Teraz trwają prace nad Oldsmobile Dynamic Cruiser z 1941 roku. Zapracowanemu w trakcie sezonu żużlowego trenerowi życzymy, by chociaż zimą znajdował czas na realizowanie swojej ciekawej pasji.

Zdobywał DMP jako zawodnik i trener

Rafał Dobrucki swój pierwszy tytuł Drużynowego Mistrza Polski wywalczył w 1999 roku z Polonią Piła jako 22-latek. Na kolejny taki sukces czekał dekadę. Powtórzył go z Falubazem Zielona Góra w 2009 roku. W kolejnym sezonie był wicemistrzem z tą samą drużyną, a w 2011, choć starty przerwała mu kontuzja, cieszył się z kolejnego złota w Zielonej Górze. W następnym sezonie już jako trener Falubazu także świętował zdobycie Drużynowego Mistrzostwa Polski.

- Z Rafałem jako człowiekiem współpraca układała się znakomicie. Do dzisiaj mam z nim bardzo dobre relacje. Raz na jakiś czas się widujemy. Był nawet u mnie na weselu. W Zielonej Górze spędził on bardzo fajne lata, które obfitowały w sukcesy naszej drużyny, których współautorem był Rafał - wspomina Marek Jankowski.

Ze startami w Zielonej Górze Rafała Dobruckiego wiąże się ciekawa anegdota. - Byliśmy swego czasu na obozie we Włoszech Alpach w Pozza di Fassa. To był 2010 rok. Nasi wspaniali zawodnicy Piotr Protasiewicz i Rafał Dobrucki wpadli na pomysł, by na motocyklu żużlowym wjechać pod czarną górę po śniegu. Właściciele się na to zgodzili i wieczorem taka niecodzienna akcja miała miejsce. Podjazd pod górę na żużlowym motocyklu zrobił wielką furorę wśród miejscowych. I o ile sam podjazd nie był może jakimś wielkim wyczynem, o tyle zjazd z tego naprawdę stromego stoku już tak - wspomina Marek Jankowski.

Sukcesy trenerskie nadeszły momentalnie

W kwietniu 2012 roku w Zielonej Górze odbył się pożegnalny turniej "Koniec wyścigu Rafała Dobruckiego". Po zakończeniu kariery sportowej zdecydował się na kontynuowanie rodzinnej tradycji i został trenerem. W 2012 roku poprowadził do wspomnianego wcześniej złota Falubaz. W tym samym sezonie został trenerem reprezentacji Polski juniorów. Biało-czerwoni pod jego wodzą zdominowali całkowicie rywalizację międzynarodową na przestrzeni ostatnich lat. W Falubazie pracował przez trzy sezony. Dwa lata 2017-18 spędził we Wrocławiu jako trener Betard Sparty.

Falubaz w 2012 roku przejmował po Marku Cieślaku. Historia zatoczyła koło. Teraz Dobrucki doświadczonego i utytułowanego trenera zastępuje w reprezentacji Polski. Wyzwanie to ogromne. Nie uniknie bowiem porównań do sukcesów kadry Cieślaka. Może tak jak po Cieślaku srebrny Falubaz od razu ozłocił w 2012, tak i reprezentację Polski, która w Speedway of Nations zdobywała ostatnio tytuły wicemistrzowskie, przywróci na mistrzowski tron? Tym bardziej, że pewnie będzie w kadrze wszystkich najlepszych polskich żużlowców.

Zobacz także: Rok po złamaniu uda przebiegł półmaraton
Zobacz także: Jego papuga gwizdała polski hymn, a on ozłacał polskich żużlowców

Źródło artykułu: