Największym sukcesem indywidualnym Marka Kępy na krajowym podwórku było 3. miejsce w Złotym Kasku w 1980 roku. Wówczas rozgrywano cztery turnieje, które zaliczały się do klasyfikacji generalnej. W Indywidualnych Mistrzostwach Polski Kępa najwyżej sklasyfikowany był w 1982 roku na torze w Zielonej Górze, zajmując 6. miejsce.
Okazuje się, że przyczyną gorszych wyników w rywalizacji indywidualnej był brak odpowiedniego sztabu ludzi, który generował zmęczenie samego zawodnika.
- Myślę, że gdybym miał wtedy jakiegoś opiekuna, kogoś takiego jak dzisiejsi menadżerowie, mechanika, a może po prostu większą pomoc z klubu, mógłbym osiągnąć więcej. To były naprawdę trudne czasy - mówi Marek Kępa w książce "Asy żużlowych Torów" poświęconej swojej osobie.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło
- Podam przykład. Pojechałem na zawody do Gorzowa żukiem. Jechałem sam. W drodze powrotnej byłem tak zmęczony, taki śpiący, że często się zatrzymywałem. Nawet dwadzieścia kilometrów przed Lublinem, gdzieś około czwartej nad ranem nie mogłem jechać dalej. Pomyślałem, że prześpię się za kierownicą z kwadrans i pojadę do domu. Budzę się i czuję, że jestem potwornie spocony i jest okropnie gorąco. Popatrzyłem na zegarek. Była… druga po południu - dodał Marek Kępa.
W dzisiejszych czasach trudno sobie wyobrazić zawodnika, który nie ma choćby jednego mechanika. Nawet najmłodsi i mniej znani żużlowcy mogą liczyć na pomoc innych. Ponad 30 lat temu sytuacja wyglądała jednak zupełnie odmiennie. Oprócz Marka Kępy wielu innych żużlowców musiało sobie radzić bez mechaników.
Poza tym Polska w latach 80-tych, czyli czasie najlepszej jazdy Marka Kępy odstawała od najmocniejszych ekip pod względem sprzętowym. To z pewnością nie pomagało naszym zawodnikom na arenie międzynarodowej. Dlatego dla każdego żużlowca wielkim wyróżnieniem było samo reprezentowanie kraju. Marek Kępa oczywiście dostąpił tego zaszczytu. Jednocześnie z jego występami w biało-czerwonych barwach wiąże się kolejna anegdota.
- Miałem pewne nieprzyjemne zdarzenie. Jechałem do Zakopanego, bo tam była zbiórka kadrowiczów przed wyjazdem do Czech. Klub nie chciał mnie zwolnić z udziału w meczu ze Śląskiem Świętochłowice, a po meczu, wiadomo mycie motocykli, przygotowanie itd. Pojechałem więc do tego Zakopanego zmęczony potwornie i zasnąłem za kierownicą. Obudziłem się nad przepaścią. Jakoś dojechałem na miejsce, ale kolegów z kadry już tam nie było, bo wcześniej wyjechali. Dojechałem na zawody sam - zakończył Marek Kępa.
Czytaj także:
Piotr Protasiewicz: Koniec kariery? Przy odrobinie szczęścia jestem w stanie pojechać dwa sezony
Powrót GP Włoch. W historii polskiego żużla Terenzano to szczególne miejsce