Żużel. Włodzimierz Heliński. Cztery lata czekał na debiut w lidze, a później został cichą gwiazdą

WP SportoweFakty / Łukasz Woziński / Na zdjęciu: Stadion im. Alfreda Smoczyka
WP SportoweFakty / Łukasz Woziński / Na zdjęciu: Stadion im. Alfreda Smoczyka

Włodzimierz Heliński w latach 80-tych był kluczową postacią Unii Leszno. Mimo to nie uważano go za gwiazdę. On po cichu zdobywał wiele punktów. Jego świetną karierę przyhamowała kontuzja, po której przeniósł się do Startu Gniezno.

Początki kariery Włodzimierza Helińskiego nie były usłane różami. W 1973 roku, kiedy pierwszy raz przystępował do egzaminu na licencję żużlową, nie udało mu się go zakończyć poprawnie. Rok później zadanie zostało wykonane, ale nie lada wyczynem wydawało się dołączenie do pierwszego składu Unii Leszno.

- Włodzimierz Heliński trenował w grupie około dwustu chłopaków pod okiem Andrzeja Pogorzelskiego. Dość szybko wykazał się dobrym opanowaniem motocykla i zdał licencję. Wtedy jednak była taka sytuacja, że był ósmym bądź dziewiątym zawodnikiem w kolejce do drużyny. Wówczas następowała bowiem wymiana pokoleń w Unii Leszno. Starsi odchodzili, a przychodzili młodsi właśnie ze szkółki Andrzeja Pogorzelskiego - wspomina Wiesław Dobruszek, twórca książek o tematyce żużlowej.

Długie oczekiwanie na debiut

Cierpliwość to słowo, które doskonale pasuje do postaci Włodzimierza Helińskiego. Od momentu zdania licencji czekał na debiut w leszczyńskiej drużynie cztery lata. W międzyczasie odnosił poważne kontuzje na innych zawodach, łamiąc m.in. obojczyk i udo. Mimo wielu przeciwności losu, nie poddawał się i czekał na swoją szansę.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy

Ta nadeszła w kwietniu 1978 roku podczas spotkania ze Śląskiem Świętochłowice. Jednak swój udział w meczu zakończył na jednym wyścigu, w którym zanotował upadek. Debiutant wówczas jeździł na pozycji rezerwowego, która miała gwarantowany tylko jeden start w meczu.

Z upływem czasu jego sytuacja w składzie Unii uległa polepszeniu. Dowoził on cenne punkty dla drużyny, choć jego średnia biegowa w latach 1978-1979 nie powalała na kolana. Na wysokie zdobycze punktowe miał przyjść jeszcze czas, a jednocześnie mógł się poszczycić mianem drużynowego mistrza Polski 1979. Unia wówczas odzyskała tytuł po 25 latach przerwy.

Przełomowy moment

W kolejnych latach Włodzimierz Heliński potrafił udźwignąć na barkach wynik całej drużyny. Jego jazda wyglądała świetnie. Nie wypuszczał się na szeroką, bo wolał pilnować krawężnika. Przełomowym momentem, po którym stał się kluczowym zawodnikiem w drużynie, był mecz wyjazdowy Unii ze Startem Gniezno w maju 1980 roku. Zdobył on 12 punktów i wraz z Bernardem Jąderem poprowadził drużynę do zwycięstwa.

Rok 1980 był wyjątkowy dla Włodzimierza Helińskiego. Pierwszy raz w najwyższej klasie rozgrywkowej przekroczył średnią 2 pkt/bieg i zarazem znów sięgnął z Unią po zwycięstwo w lidze.

Kolejne lata umacniały jego pozycję w zespole, ale cały czas był w cieniu największych gwiazd takich jak: Roman Jankowski, Mariusz Okoniewski, Zenon Kasprzak (późniejsze lata). Heliński posiadał jednak pewną cechę, która odróżniała go od wielu zawodników. On potrafił poświęcić się dla zespołu i to było dla niego najważniejsze. Natomiast często dla innych żużlowców ważne były głównie zawody indywidualne.

Straszliwa kontuzja

Od 1980 roku tylko raz w najwyższej klasie rozgrywkowej zszedł poniżej 2 pkt/bieg. Zawodził bardzo rzadko, lecz przyszedł taki moment, kiedy jego życie i zdrowie znalazło się w wielkim niebezpieczeństwie.

- Włodka przyhamowała kontuzja z 1985 roku, kiedy złamał nogę w udzie. Później nastąpiła długa przerwa w startach i Włodek musiał przenieść się pod koniec kariery do Startu Gniezno. Był przez to w Lesznie trochę w cieniu innych zawodników. Zawsze jednak był sympatyczny i kibice go lubili. W czasach swojej kariery był bardzo wesołym chłopakiem, co czasem przeszkadzało mu w osiągnięciu dobrych wyników. Takie jednak były uroki młodości - mówi Dobruszek.

Noga Włodzimierza Helińskiego po upadku w Bydgoszczy była zmasakrowana. W tymże mieście przeprowadzono złą diagnostykę i była obawa, o to, że do organizmu zawodnika Unii Leszno wedrze się zakażenie. Ostatecznie noga została uratowana w szpitalu w Lubinie, chociaż na powrót do żużla nie dawano mu większych szans.

Ostatnie lata kariery

On mimo wszystko powrócił niczym wojownik po dwóch latach przerwy. Startował w Gnieźnie, bo w Lesznie nie było już dla niego miejsca. W ówczesnej 2.lidze był jednym z najlepszych zawodników. Po trzech sezonach spędzonych w pierwszej stolicy Polski zakończył karierę i wrócił do rodzinnego miasta w innej roli.

- Kiedy byłem prezesem w Unii Leszno, Włodzimierz Heliński był klubowym mechanikiem wraz z Kazimierzem Juskowiakiem. Następnie Włodek trafił do Rawicza, ale tylko i wyłącznie przez moją błędną decyzję. Zwolniłem go, bo popadł w konflikt z kierownikiem drużyny, ale jak się później okazało, to Heliński miał rację w tym sporze. Tego wszystkiego żałuję, bo uznałem, że rację ma kierownik drużyny - wspomina Rufin Sokołowski, były prezes Unii Leszno.

- Do momentu konfliktu nasza współpraca w Unii układała się bardzo dobrze. Włodek był osobą koleżeńską i przede wszystkim rozumiał żużel. Gdy któryś z zawodników potrzebował pomocy, to Włodek zawsze służył mu radą - zakończył Sokołowski.

Obecnie Włodzimierz Heliński nie angażuje się w sport żużlowy. Nie ma jednak wątpliwości, że jest jedną z ikon Unii Leszno przełomu lat 70-tych i 80-tych. Trzy razy jako zawodnik wygrywał ligę, choć w 1984 roku Unii odebrano tytuł mistrzowski. Przez wszystkie sezony spędzone w Lesznie pokazywał oddanie dla klubu i świetną postawę na torze. W cieniu największych gwiazd potrafił przechylać szalę zwycięstwa na korzyść Byków, a mimo to jest jednym z najbardziej niedocenianych zawodników w historii Unii Leszno.

Czytaj także:
Witold Skrzydlewski: Liga powinna ruszyć w kwietniu. Orzeł jest gotowy, bo nie uczestniczył w licytacji
Zmiany w regulaminie PGE Ekstraligi. Po torze tylko na motorze. Hulajnoga zabroniona w parku maszyn

Źródło artykułu: