Krzysztof Mrozek znał Lewisa Bridgera z okresu jego startów pod Jasną Górą, więc gdy przejął dowodzenie nad żużlem w Rybniku, postanowił dać Brytyjczykowi drugą szansę. Niektórzy pukali się w czoło, bo o żużlowcu coraz częściej mówiło się jak o "zmarnowanym talencie".
Dość powiedzieć, że gdy Bridger startował po raz ostatni na I-ligowych torach w barwach gnieźnieńskiego Startu w roku 2011 miał średnią biegową na poziomie 1,063. Jednak w Rybniku zawodnik z Wysp odżył. Momentami był bezbłędny, "Rekiny" wygrywały mecz za meczem i zwyciężyły II-ligowe rozgrywki w cuglach.
Lewis Bridger - raz na górze, raz na dole
To bez wątpienia był jeden z najlepszych okresów w karierze Lewisa Bridgera. Można wtedy było mieć nadzieję, że wykorzysta drugą szansę, tak jak zrobił to jego rodak Tai Woffinden. Obu łączył fakt, że jako nastolatkowie wylądowali w Częstochowie i w pewnym momencie obaj napotkali na wyjątkowo trudny wiraż w swojej karierze.
ZOBACZ WIDEO Matej Zagar gościem "Żużlowej Rozmowy". Obejrzyj cały odcinek!
Zdaniem niektórych Bridger miał nawet większy talent niż Woffinden, ale słabszą głowę. Sam przed sezonem 2014 mówił mi, że "młodość ma swoje prawa". - Teraz myślę niezwykle poważnie o mojej jeździe i wynikach. Być może jako nastolatek nie byłem tak mocno zaangażowany w to wszystko, ale jesteśmy tylko ludźmi - twierdził.
Gdy ROW Rybnik szykował się do sezonu 2014, już w I-ligowych realiach, nikt nie wyobrażał sobie drużyny bez Bridgera. Tyle że szybko wróciły dawne demony. Zaczęło się od opuszczenia lipcowego meczu z Lokomotivem Daugavpils.
"Byłem w Cardiff i zgubiłem swój paszport" - tłumaczył żużlowiec, a w mediach społecznościowych pojawiły się informacje, że przy okazji GP Wielkiej Brytanii zawodnik wziął udział w ostro zakrapianej imprezie. I to był jego powód nieobecności na meczu w Polsce.
"Bez startów w Polsce nie ma dla mnie przyszłości w żużlu. Przepraszam" - dodawał Bridger, gdy dowiedział się, że rybniczanie nie zamierzają mu dawać kolejnych szans w sezonie 2014.
Ostatecznie działacze jednak znów wykazali się słabością do Bridgera, a ten ponownie ich zawiódł. We wrześniu nie doleciał na mecz do Bydgoszczy, po tym jak linie lotnicze nie pozwoliły mu zabrać silnika do samolotu. "Klub będzie wściekły" - komentował żużlowiec na Twitterze.
Kolejny powrót. Czy to się może udać?
W taki sposób Bridger zakończył przygodę z polską ligą. Nawet jeśli w sezonie 2017 w rozmowie z oficjalną stroną ROW-u mówił, że pojawia się zainteresowanie ze strony innych ośrodków, to nic z tego nie wychodziło. - Postanowiłem wzorować się na Tomaszu Gollobie, osiągnąłem nawet taką samą wagę jak on. Wierzę, że pozwoli mi to na osiąganie jak najlepszych wyników - twierdził.
Od tego momentu Bridger kilkukrotnie wracał i rezygnował z żużla. Zatrudniał się jako pracownik ochrony, nabrał masy mięśniowej i próbował swoich sił w kulturystyce i boksie. Teraz 31-latek ogłosił kolejny powrót i nie wiadomo, czy traktować jego słowa na poważnie.
Brytyjczykowi w znalezieniu ewentualnego klubu w ojczyźnie pomogą obostrzenia kontraktowe, jakie wprowadzono w Polsce. Działacze na Wyspach stracili dostęp do sporej części zawodników i nawet takie postacie jak Bridger mogą być ciekawą opcją. Zwłaszcza że mówimy o żużlowcu, który potrafił zachwycać swoją jazdą.
"Nie wierzę, że coś z tego będzie" - skomentował na Facebooku Maciej Kołodziejczyk, wiceprezes ROW-u, który poznał wszystkie cienie i blaski Bridgera. "To był ananas pierwszej klasy. Na torze potrafił robić wielkie rzeczy. Zaliczył też w okresie rybnickim kilka akcji, które spowodowały nie tylko mocniejsze bicie serca, ale i mocny wq.." - dodał. Trudno o bardziej właściwe podsumowanie dorobku Brytyjczyka w żużlu.
Czytaj także:
W poniedziałek rozprawa Maksyma Drabika
Karolina Jędrzejak wspomina męża