Żużel. "Lepszy od Szczakiela". Henryk Gluecklich - legenda Polonii, choć nie jej wychowanek

 / Na zdjęciu: Henryk Gluecklich
/ Na zdjęciu: Henryk Gluecklich

W swej bogatej historii Polonia Bydgoszcz miała wielu znakomitych żużlowców. Mało kto jednak tak bardzo zapadł kibicom w pamięć, jak Henryk Gluecklich, który poprowadził drużynę m.in. do długo wyczekiwanego mistrzostwa Polski.

Legenda, choć nie wychowanek

Wypowiadając dziś nazwisko Henryka Glücklicha, każdy przed oczami ma zawodnika w plastronie Polonii Bydgoszcz. Nie wszyscy natomiast wiedzą, że wychował się on w innym klubie - Górniku Rybnik. Trudno jednak było mu znaleźć się w drużynie naszpikowanej gwiazdami.

Zresztą nie tylko to decydowało o problemach z regularną jazdą. Ambitne plany pokrzyżowała kontuzja, która przeszkodziła żużlowcowi w walce o skład. - Decydowały nie umiejętności, a układy. Tak w Rybniku było zawsze. Zniechęciło mnie to dalszych prób [...]. To rybnickie "piekiełko" zaczynało mnie w coraz większym stopniu drażnić - w książce "Mały Wojownik" napisał sam bohater.

W ten sposób żużlowiec zaczął szukać nowego miejsca zatrudnienia. Dość długo starania okazywały się bezowocne. W pewnym momencie w domu zawodnika znaleźli się jednak przedstawiciele Polonii - milicjanci, z propozycją jazdy w bydgoskim klubie. Ówczesny 18-latek szybko zdecydował się na przenosiny.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Zmiany w Złotym Kasku budzą kontrowersje. Rafał Dobrucki komentuje

Czas pokazał, jak bardzo okazała się trafna decyzja. Przez kolejne 18 lat Gluecklich godnie reprezentował barwy nowego pracodawcy, w 1971 roku zdobywając z nim m.in. pierwsze od 16 lat mistrzostwo. Przede wszystkim żużlowiec kupił sobie publiczność.

- Gdy ja zacząłem się interesować żużlem, to mówiło się tylko o nim. Jego pozycja była ugruntowana. Nie da się ukryć, że to on tworzył główne show. Nic dziwnego, iż po Tomaszu Gollobie można traktować go największego żużlowca w historii klubu - powiedział nam Jarosław Gamszej, znawca historii Polonii.

P(l)ech zabrał mu sukces

Oprócz miana klubowej legendy zawodnik stał się czołowym reprezentantem kraju, występując w indywidualnych i drużynowych mistrzostwach świata. Z tych drugich przywiózł on łącznie pięć medali, w tym jeden złoty, osiągnięty w 1969 roku, na "swoim" torze w Rybniku. Czytając Gluecklicha można jednak odczuć bijący niedosyt dotyczący jego kariery. Dość często duże sukcesy zabrał mu pech. Najlepszym przykładem jest 1972 rok i finał Indywidualnych Mistrzostw Polski rozgrywany w Bydgoszczy.

Żużlowiec był tego dnia nieuchwytny, po czterech rundach prowadząc z kompletem punktów. Wydawało się, że tylko kataklizm odbierze mu miano najlepszego zawodnika zmagań. I do takiego kataklizmu doszło. W dobrej wierze kolega z klubu, Andrzej Koselski, namówił żużlowca na swój motocykl, obawiając się o silniki Gluecklicha. Decyzja okazała się opłakana w skutkach, gdyż lider zdefektował, jadąc na prowadzeniu.

- Kiedy byłem dostatecznie daleko z przodu, pomyślałem od razu o oszczędzaniu silnika [...]. Tak mija pierwsze okrążenie, drugie. Na trzecim wchodzę w drugi łuk, gdy raptem motocykl staje w miejscu! Próbuję, co tylko można, oglądam go, a on nic, zatarł się - wspomniał Gluecklich.

Ostatecznie rybniczanin skończył rywalizację na trzecim miejscu. Zmagania wygrał Zenon Plech, za nim uplasował się Paweł Waloszek. - Moralnie czułem się mistrzem, faktycznie jednak zająłem trzecie miejsce [...]. Po tylu latach oczekiwania stanąłem w końcu na podium IMP, nie czułem jednak z tego powodu ani grama zadowolenia - dodał żużlowiec.

"Lepszy od Szczakiela"

Dobre rezultaty żużlowca, w tym zwycięstwa w klasyfikacji średniej biegowej, wpływały na jego pewność siebie. Gluecklich pokusił się jednak o bardzo odważne stwierdzenie dotyczące swojej osoby. Padło ono w kontekście 1973 roku i legendarnego zwycięstwa Jerzego Szczakiela w indywidualnych mistrzostwach świata.

- Wielki triumf Szczakiela oglądałem w telewizji. Nie po raz pierwszy, przekonałem się, że na żużlu nie zawsze trzeba być najlepszym [...]. "Jeszcze pokażę" powtarzałem sobie po tym finale. Skoro słabszy ode mnie zawodnik, jakim był Szczakiel, trafił na swój wielki dzień, taki sam musi kiedyś przyjść i do mnie - pisał autor książki.

Czy reprezentant Polonii słusznie stawiał się ponad pierwszego polskiego mistrza świata? - Być może miałoby to rację bytu, gdyby nie nieszczęśliwy wypadek, przez który Gluecklich nie mógł wystąpić w finale w Chorzowie. Teraz trudno porównać, lecz większe sukcesy odniósł jednak Szczakiel i to chyba daje mu przewagę - stwierdził nasz rozmówca.

Imprezowicz czy porządny sportowiec?

Pomijając sportową klasę zawodnika, sporo osób wątpiło w to, czy prowadził sportowy tryb życia. Niektórzy wprost sugerowali, iż polonista "nie wylewał za kołnierz", co miało przekładać się na jego dyspozycję. Do dziś zresztą to zdanie można spotkać wśród niektórych fanów z tamtych lat.

Bohater nie potwierdził tej wersji wydarzeń. Wręcz przeciwnie, w jego mniemaniu zazwyczaj stronił on od imprezowania. Gdy raz dał się namówić do wyjścia "na dansing" rzekomo przeżył on nietuzinkową przygodę. Mianowicie w środku lokalu żużlowiec spotkał swojego... sobowtóra, który wykorzystywał swój wygląd w celach imprezowych. - Widzi pan, jak ja tu przychodzę, to nawet nie muszę się przedstawiać. Kibice mi stawiają, tak jakoś samo to się zaczęło - miał tłumaczyć się sobowtór.

- Różne legendy faktycznie krążyły, pytanie jednak, ile w nich prawdy. Rozmawiałem na ten temat z Andrzejem Koselskim, który potwierdził wersję klubowego kolegi. Glueckich zaczął żyć mniej sportowo dopiero po zakończeniu kariery, natomiast w jej trakcie należy go określić jako wzór godny naśladowania - opowiedział Gamszej.

Czytaj także:
Żużel. Andrzej Wyglenda wspomina swoją karierę. Mówi o debiucie w lidze, trocinach w nawierzchni i Wembley [WYWIAD]
Żużel. Marek Cieślak mówi o finansowej bombie, która wybuchnie w drugiej połowie sezonu [WYWIAD]

Źródło artykułu: