Żużel. W drugiej połowie sezonu odpalał jak rakieta. "Kibice chodzili na ostrowskiego Jarmułę"

 / Na zdjęciu: zawodnik wjeżdża w taśmę
/ Na zdjęciu: zawodnik wjeżdża w taśmę

W 1992 roku sensacyjnie zdobył Łańcuch Herbowy. Nigdy nie był zdecydowanym liderem drużyny, ale umiał odpalić jak rakieta. - To był czas, gdy kibice nie chodzili na Brucheisera czy Matuszaka, a na "ostrowskiego Jarmułę" - mówi nam Przemysław Leśny.

Marek Garsztka zdał egzamin na licencję w 1986 roku i jeszcze w tym samym sezonie zadebiutował w rozgrywkach ligowych. Rok później już w miarę regularnie otrzymywał swoje szanse w barwach Ostrovii.

- Był bardzo specyficznym zawodnikiem. Po zdaniu licencji przez dłuższy czas nie uwidaczniał się jego talent. Kiedy np. Piotr Kociemba zaczął brylować jako doparowy junior Jacka Brucheisera, to Garsztka był raczej rezerwowym i woził "ogony" - powiedział nam Przemysław Leśny, wieloletni chronometrażysta podczas zawodów rozgrywanych w Ostrowie.

Nasz rozmówca wspomina, że na początku lat 90. XX wieku u Garsztki pojawił się "syndrom pierwszej połowy sezonu". Na początku rozgrywek miewał problemy i rzadko punktował na wysokim poziomie. - Kiedy przychodziła druga część sezonu, to odpalał jak rakieta, nie czując respektu przed znacznie bardziej klasowymi zawodnikami - tłumaczył Leśny.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Emil Sajfutdinow w PGE Ekstralidze jest skuteczniejszy niż w Grand Prix. Dlaczego? Rosjanin tłumaczy

- To wyglądało tak, jakby w jego kombinezon wchodził "inny" Marek Garsztka. To był czas, gdy kibice nie chodzili na Brucheisera czy Matuszaka, a na "ostrowskiego Jarmułę" - dodał.

W sezonie 1991 Garsztka zdołał osiągnąć drugą średnią w zespole, a rok później był już najskuteczniejszy - nie licząc Tony'ego Rickardssona, który był nieklasyfikowany. To właśnie wtedy wywalczył też największy sukces w swojej karierze.

25 października 1992 odbywał się 40. Turniej o Łańcuch Herbowy. Na liście startowej czołowi polscy zawodnicy z Andrzejem Huszczą i Romanem Jankowskim na czele. Już na otwarcie Garsztka pokazał się z bardzo dobrej strony - zwyciężył i uzyskał najlepszy, jak się później okazało, czas dnia.

Ostatecznie dokonał czegoś, czego nikt się nie spodziewał. Wygrał zawody z kompletem punktów. - Bardzo się cieszę, że po jedenastu latach Łańcuch został w Ostrowie. Dziękuję kibicom za doping - mówił wtedy na łamach "Tygodnika Żużlowego".

Tym samym został dopiero trzecim w historii zawodnikiem, który reprezentując barwy ostrowskiego klubu zwyciężył w turnieju o Łańcuch Herbowy. Wcześniej dokonali tego jedynie Kazimierz Bentke (1958) oraz Jacek Brucheiser (1981). W 2020 roku do tego grona dołączył jeszcze Sebastian Szostak.

Rok później zajął drugie miejsce w ostrowskiej eliminacji Złotego Kasku, czym zagwarantował sobie udział w finale. W nim zdobył zaledwie jeden punkt i zajął 16. miejsce, ale już sam start w zawodach był sporym sukcesem.

- Niestety, żużel bywa kontuzjogenny i nie inaczej było w przypadku Garsztki. W 1994 roku podczas meczu ligowego ze Stalą Rzeszów zaliczył fatalny w skutkach upadek, kiedy wpadł w leżącego na torze Marka Latosiego. Nieprzytomny został odwieziony do szpitala i tak praktycznie traci sezon - wspominał Przemysław Leśny.

W 1995 roku ostrowskiego klubu zabrakło w rozgrywkach ligowych, toteż zawodnicy rozjechali się po różnych zespołach. Garsztka trafił do występującego w I lidze (obecnie Ekstraliga) Motoru Lublin. Tam jednak zdobywał średnio poniżej punktu na bieg. Lubelski klub był już jednak cieniem drużyny, która w 1991 roku zdobyła srebro DMP. Motor wygrał tylko raz - z Włókniarzem Częstochowa, jadąc bez Garsztki i Latosiego, który również trafił do zespołu.

Garsztka wrócił jeszcze do Ostrowa, gdzie podpisał kontrakt bez gwarancji startów i z biegiem czasu zakończył karierę. - Według mnie to jeden z wielu niespełnionych talentów ostrowskiego speedwaya. Jego kariera przypadła na okres biedy w klubach. Brak dostępu do dobrego sprzętu, dziury w budżecie zaważyły w znaczący sposób na jego rozwoju. Ciekawostką wartą zaznaczenia jest fakt, że w pierwszej połowie lat 90. XX wieku Garsztka stworzył wraz z Piotrem Kociembą coś na wzór teamu sponsorowanego przez ZNTK. Jeździli w podobnych kombinezonach - skomentował nasz rozmówca.

W trakcie swojej kariery Marek Garsztka odjechał 120 meczów ligowych, w tym nieco ponad 30 w najwyższej klasie rozgrywkowej. Nazwany przez kibiców "ostrowskim Jarmułą" potrafił odpalić w ważnym momencie. - Kiedy najbardziej potrzeba było punktów, on wymiatał. Pamiętam doskonale tamte czasy. Wtedy wszyscy chodzili na "Chudego" - zakończył Leśny.

Czytaj także:
- Młode talenty - oni niedługo mogą rządzić wśród juniorów i być mocnymi punktami w lidze
Krzysztof Cegielski mówi o zawieszeniu Maksyma Drabika i przyszłości zawodnika

Komentarze (4)
avatar
hmm
3.02.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
W latach 80 niestety wiele talentów zostało zmarnowanych w Ostrowie . W szkółce było wielu chłopaków , niestety większość treningów , to było walka ze sprzętem. Wielokrotnie maszyny nie chciał Czytaj całość
avatar
hmm
3.02.2021
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
i ta jego pamiętna skóra brązowo pomarańczowa ... To były czasy !!! 
avatar
MarekGorzów
3.02.2021
Zgłoś do moderacji
0
2
Odpowiedz
My od lat chodzimy na naszego Bartka. Nasz gorzowski jarmula 
avatar
ORP
3.02.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Marek to taki mały zmarnowany talent