"Półtora okrążenia" to cykl felietonów Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.
***
Był okres, gdy prowadzona przeze mnie Stal Rzeszów rywalizowała w I lidze i dopiero myślała o awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej. Wtedy do zespołu ściągnięty został Mikael Max i z perspektywy czasu muszę ocenić, że to był rewelacyjny transfer.
Nadano mu wtedy pseudonim "Cyber Mike" i nie był on przypadkowy. Szwed rzadko nie przyjeżdżał jako pierwszy na metę. Gdy zdarzyło mu się przegrać, a miało to miejsce bardzo rzadko, to ludzie wokół mówili, że chyba jest chory. Ten transfer był strzałem w dziesiątkę. Mikael już w parku maszyn wygrywał biegi.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Te wspomnienia są szczególne dla Macieja Janowskiego i Bartosza Zmarzlika
Z tym transferem wiąże się też pewna historia, bo Mikael w pewnym momencie doznał poważnej kontuzji. Wtedy od razu kibice zmienili narrację. Zamiast awansu do Ekstraligi, mieliśmy spaść ligę niżej. Z ogromnej euforii wszystko natychmiast zamieniło się w olbrzymi pesymizm.
I wtedy do Stali Rzeszów trafił Niklas Klingberg. On nie robił kompletów jak Mikael Max, ale też nikt tego nie oczekiwał po nim. Regularnie zdobywał dwucyfrówki, co dla wielu było zaskoczeniem. Dzięki niemu udało się zrealizować cel w postaci awansu. Dlatego, gdy po latach mam wybrać najlepsze transfery rzeszowskiego klubu, to wskazałabym właśnie na nie.
Również Nicki Pedersen jeżdżąc w Stali Rzeszów był "niełapalny". Wtedy zostawał zresztą mistrzem świata. Wiem, że to postać kontrowersyjna, bo Duńczyka się albo lubi, albo nienawidzi. Sama jestem jednak w gronie tych, którzy za nim przepadają. To był w tamtym okresie bardzo dobry zawodnik, który mocno nam pomógł.
Oczywiście, był później taki moment, gdy w związku z Pedersenem pojawiły się kontrowersje. Zabierał nam połowę KSM, przez co budowa drużyny była utrudniona, a dodatkowo odniósł kontuzję i omijał mecze Stali, ale występował w Grand Prix. Mimo to staram się go zrozumieć, bo to zawsze był zawodnik bardzo ambitny i waleczny. Cele indywidualne były dla niego równie ważne jak drużynowe.
Z Nickim wiąże się też jeszcze jedna historia. My nie mogliśmy wtedy z nim podpisać kontraktu od razu, bo Stal Rzeszów nie spełniała wymogów regulaminowych ze względu na brak oświetlenia na stadionie. Daliśmy sobie jednak słowo, bo nie chciałam blokować Duńczyka w sytuacji, gdyby klub nie dostał zgody na jazdę w elicie.
Nicki w tym okresie nie zrobił żadnego ruchu. Po latach dowiedziałam się jednak, że miał bardzo ciekawą ofertę, znacznie lepszą z innego ośrodka. Jednak jej nie rozpatrzył, bo czekał na to jak ułożą się sprawy w Rzeszowie. To mi zaimponowało.
Gdy zaczynałam przygodę z rzeszowskim żużlem, to klub był w I lidze i miał wtedy szereg krajowych zawodników w składzie. To często byli wychowankowie i gdybym miał wybierać najlepszych Polaków z tego okresu, to postawiłabym właśnie na nich. To nie były transfery, i ciężko też wymienić jednego konkretnego żużlowca, ale miejscowi chłopacy gryźli tor i nie kalkulowali. Oni chcieli awansu i Ekstraligi dla Rzeszowa.
Patrząc na to z perspektywy czasu, przykro mi, że obecnie w składach jest coraz mniej wychowanków. To błąd. Należy stawiać na miejscowych torreadorów, bo to są ludzie, którzy chodzili do lokalnych szkół, robią zakupy w pobliskich sklepach i żyją razem z tą społecznością, która im kibicuje.
Czytaj także:
Papa Zmarzlik, konstruktor maszyn
Polityczna wojna w Gorzowie