Żużel. Czy sprzedaż karnetów obecnie to nadużycie? Eksperci komentują

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: kibice na stadionie Motoru Lublin
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: kibice na stadionie Motoru Lublin

Sprzedaż żużlowych karnetów na nadchodzący sezon 2021 trwa w najlepsze. Jednak możliwości zorganizowania meczu, chociażby z 25 procentowym udziałem publiczności, jak nie było, tak nie ma, a co gorsze, może w najbliższym czasie w ogóle nie być.

Już na początku grudnia ubiegłego roku, pomimo braku możliwości organizowania imprez sportowych z udziałem publiczności, większość klubów żużlowych w Polsce rozpoczęła oficjalną sprzedażą karnetów na nadchodzący wielkimi krokami sezon. Od tamtej pory w sieci nie brakuje informacji o tym, z jakim powodzeniem ośrodki żużlowe sprzedają całoroczne wejściówki na klubowe mecze. Wśród polskich klubów za liderów sprzedaży można uznać m.in. Motor Lublin, czy Stal Gorzów, gdzie zaledwie po upływie 24 godzin od startu oficjalnej sprzedaży karnetów, liczba zakupionych przez kibiców wejściówek była dwukrotnie wyższa, od tej sprzed roku, kiedy pandemii w Polsce jeszcze nie było.

Uruchomiona sprzedaż karnetów pomimo obowiązujących obostrzeń, właściwie nie powinna nikogo dziwić, gdyż wpływy z całorocznych pakietów oraz biletów jednorazowych to znaczna część klubowych budżetów, a te po pandemicznym sezonie są (delikatnie rzecz ujmując) uszczuplone. Większość ośrodków sportowych, która podjęła decyzję o rozpoczęciu sprzedaży, miała też pewnie nadzieję na to, że zanim sezon ruszy, sytuacja związana z obostrzeniami poprawi się na tyle, aby kibice mogli pojawić się na trybunach i wykorzystać zakupione karnety.

Jednak na chwile obecną okoliczności się nie zmieniły. Zakaz organizowania imprez sportowych z udziałem publiczności wciąż obowiązuje. Właściwie, na nieco ponad miesiąc przed startem sezonu nie ma żadnych przesłanek na to, by kibice, chociażby w 25 procentach mogli zapełnić stadionowe trybuny, a wszyscy "karnetowicze" z pewnością zaczynają się zastanawiać czy i na ile (o ile w ogóle) zakupiony karnet się przyda.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Tata Thomsena zestresował się. On sam podszedł do tematu spokojniej

W takich okolicznościach należałoby się zastanowić, czy czasem sprzedaż karnetów przez kluby, bez żadnej gwarancji na to, że kibic wejdzie na stadion, nie była, a właściwie wciąż nie jest, działaniem nie fair wobec kupującego. Czy kibic aby na pewno kupił lub zamierza kupić całoroczny karnet na mecz swojej ukochanej drużyny, czy właściwie zapłacił czy też zapłaci za "kota w worku"?

W obronie ośrodków, które bez żadnej gwarancji na możliwość wykorzystania karnetów rozpoczęły ich sprzedaż, wypowiedział się Adam Krużyński, członek rady nadzorczej toruńskiego klubu, który okazał pełne zrozumienie dla owych działań. - Moim zdaniem nie można tego w sytuacji pandemicznej rozpatrywać pod tym kątem czy to działanie jest fair, czy też nie. Rozumiem, że to nie jest sytuacja, która będzie niosła za sobą brak gwarancji zwrotu tych pieniędzy. Zakładam, że każdy klub w sytuacji, gdzie ten sezon będzie opóźniony lub będzie jechał w dużej części bez kibiców, zareaguje tak, jak powinien i zmieni wartość tego karnetu lub zwróci pełną kwotę w przypadku, gdyby miał być on niewykorzystany - oznajmił nasz rozmówca.

- Wydaje mi się, że to jest trochę tak, jak z kupowaniem innych tego typu usług, które są realizowane w czasie odległym od zakupu. Jest to dla mnie kwestia jakby umowy rezerwacyjnej. Karnet jest swego rodzaju umową rezerwacyjną na konkretne miejsce w danym sektorze. Nie widzę tu nic złego, o ile oczywiście kluby się z tego wywiążą i nie użyją tych pieniędzy w sposób niezgodny z ich przeznaczeniem. W takiej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, jest to właściwie drugi sezon, kiedy funkcjonujemy w dużej niepewności. Myślę, że nie jest to działanie, które byłoby działaniem nieuprawnionym, czy nieuzasadnionym – dodał Adam Krużyński.

Zdanie członka rady nadzorczej toruńskiego klubu podziela również Jacek Frątczak. - Okazuje się, że patrząc na to z perspektywy czysto prawnej, to nie ma tutaj żadnego nadużycia. Mamy obecnie sytuację nadzwyczajną i nie ma żadnych oficjalnych informacji na temat tego czy kibic na stadion będzie mógł wejść, czy też nie. Natomiast, trzeba też zrozumieć kluby, gdyż sytuacja finansowa sponsorów i partnerów biznesowych w wielu przypadkach ucierpiała i rykoszetem odbiło się to właśnie na klubach, więc każdy sposób na pozyskanie środków finansowych w tym szczególnie trudnym okresie czasu jest pożądany – oznajmił były trener toruńskiej drużyny.

Spójrzmy jednak na tę sytuację nie tylko ze strony oferującego niepewny zakup, w jeszcze mniej pewnych czasach i okolicznościach, ale również z perspektywy tego, kto karnet kupił. Po drugiej stronie transakcji jest przecież kibic, który na całoroczną wejściówkę na spotkania swojej drużyny wydał lub zamierza wydać niemałe pieniądze. Wszystkich, którzy karnet zakupili lub planują kupić, możemy podzielić na dwie grupy. Jedna z nich to ci, którzy zacierają ręce i nerwowo przebierają nogami na samą myśl, że właściwie już za moment zasiądą na stadionowych krzesełkach i choćby przez maseczkę uda im się poczuć zapach spalin, bo przecież wejściówkę na mecze już mają. Druga grupa, właściwie ta bardziej rozważna, z pewnością z rozgoryczeniem zerka na zakupiony karnet i zadaje sobie dość istotne pytanie - Po co ja to kupiłem?

- Na dzień dzisiejszy trudno spodziewać się otwarcia stadionów z początkiem sezonu, nawet w 25 procentach. Byłby to ogromny sukces wszystkich ludzi, którzy za tym stoją. Jest to jednak wariant mało prawdopodobny. Umówmy się, że zakup tego karnetu, z punktu widzenia kibica jest bardziej zobowiązaniem w stosunku do klubu, jeśli chodzi o jakiś rodzaj relacji emocjonalnej. Bardziej jest to mimo wszystko wyjście w stosunku do klubu niż pewny zakup usług z terminem wykonania ich za kilka miesięcy - stwierdził Jacek Frątczak.

- Sport sam w sobie się obroni, bo dotyczy rywalizacji. Minimum dwie osoby i mamy rywalizację. Jeżeli mówimy o widowisku sportowym, to nie będzie go bez kibiców. Chcemy tych widowisk sportowych i kibiców na trybunach, dlatego też kluby robią wszystko żeby się jakoś na powierzchni utrzymać. W mojej ocenie, w rankingu przeglądu sportowego, mecenasem sportu w ubiegłym roku nie powinna być spółka skarbu państwa, tylko powinien nim być kibic, który kupił karnet na mecze swojej drużyny, mimo tego, że wiedział, że może na nie nie pójść. To jest prawdziwy mecenas sportu. W tym wypadku zagrały emocje. Spółka skarbu państwa albo ma obowiązek statutowy, albo powinna go mieć, a kibic, który kupił karnet na mecze swojego klubu i nie zażądał za niego zwrotu pieniędzy jest dla mnie prawdziwym mecenasem sportu. Chcielibyśmy tych mecenasów sportu zobaczyć w końcu na stadionach, żeby byli też kibicami, a nie tylko mecenasami sportu – podsumował swoją wypowiedź.

Początek żużlowych rozgrywek PGE Ekstraliga zaplanował na pierwszy weekend kwietnia. W marcu zostaną rozegrane inicjalne turnieje indywidualne oraz zaplanowane mecze sparingowe pomiędzy drużynami, więc do startu długo wyczekiwanych imprez sportowych pozostało niewiele czasu. Niestety, na chwilę obecną nie ma właściwie żadnych przesłanek na to, aby kibice mogli pojawić się na stadionach. Miejmy jednak nadzieje, że z początkiem wiosny zobaczymy na nich wszystkich mecenasów sportu żużlowego. W przeciwnym razie, problem będą mieli nie tylko kupujący, którzy wydali pieniądze na karnety, ale też kluby, które te środki finansowe będą musiały zwrócić.

Czytaj także: Ile straci PGE Ekstraliga, jeśli kibice nie wejdą na trybuny? Wyjście z tej sytuacji będzie bardzo trudne

Czytaj także: Żużel. Przemysław Termiński o kryzysie w żużlu, powiększeniu PGE Ekstraligi i otwarciu stadionów [WYWIAD]

Źródło artykułu: