Zawodników, których na przełomie lat 80. i 90. poprzedniego stulecia dał polskiemu żużlowi Toruń, można byłoby wymieniać i wymieniać. Najpierw Sawina, Kowalik, Krzyżaniak, Baron, nieco później Derdziński, Świątkiewicz, a krótko po nich Bajerski czy Jaguś. Zagłębie żużlowego talentu było w Grodzie Kopernika niezwykle rozrośnięte. W tym samym czasie na żużlowe tory wyjechał także Waldemar Walczak, który w piątek 5 marca kończy 46 lat.
Przed trzydziestoma laty był już krótko przed uzyskaniem licencji, a także debiutem w barwach Apatora Toruń - ówczesnego drużynowego mistrza kraju, do którego dołączył też świeżo upieczony indywidualny mistrz świata, Per Jonsson. Nie tylko jednak znakomitego Szweda mógł Walczak podpatrywać, bo i od starszych kolegów było co czerpać i czego się uczyć.
Szalenie ważną osobą dla czarnowłosego nastolatka był ojciec. Więź z rozpoczynającym karierę synem była niezwykle silna. Pokorny adept mógł liczyć na papę w każdej chwili. Senior przygotowywał i dbał o motocykle, dbał o sprawy organizacyjne i logistyczne. Był swego rodzaju menadżerem. Team Walczaków miał dzięki temu działać na najwyższych obrotach.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Patryk Dudek ubolewa w związku z brakiem kibiców na trybunach. "My jesteśmy dla nich, oni dla nas"
Debiut wysokiego wzrostem zawodnika przypadł na ostatnią kolejkę sezonu 1991, gdy do Torunia zawitała spadająca z I Ligi leszczyńska Unia. Walczak zdobył dwa punkty w dwóch biegach, w pierwszym starcie korzystając na defekcie Jonssona i upadku Krzysztofa Mitury. W tamtym sezonie zdobył złoto w MMPPK, choć w finale na torze się nie pojawił. Tak samo zresztą było dwa lata później, gdy Apator znów był najlepszy w parowej rywalizacji juniorów. W 1992 natomiast zdobył wraz z kolegami tytuł w MDMP.
Żużlowa droga Walczaka zaczęła nabierać rozpędu właśnie po dwóch latach od debiutu. Zaczął coraz mocniej akcentować swoją pozycję w składzie Aniołów, bowiem wystąpił w 12 ligowych meczach. Miał ją silniejszą od choćby rówieśnika Jagusia, który dłużej musiał wydeptywać swoją ścieżkę. Sezon 1993 był jednak wstępem do tego, co miało wydarzyć się w kolejnym i zarazem ostatnim przed odejściem do pilskiej Polonii, gdzie startował przez cztery.
W 1994 roku Walczak jako pierwszy torunianin zdobył - nomen omen w Pile - Brązowy Kask. W I Lidze wystąpił we wszystkich 18 spotkaniach, osiągając niezłą średnią biegową - 1,583. Po raz czwarty z rzędu zakładał na szyję brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Zdecydował się jednak odejść z macierzy i spróbować swoich sił w Polonii, gdzie jeździł u boku Hansa Nielsena. Tam dołożył dwa ostatnie krążki w lidze i też koloru brązowego. Sześć razy więc stawał na podium DMP i zawsze na trzecim stopniu.
W międzyczasie zmarł ojciec, a jego kariera zaczęła nieco wyhamowywać. Powrót do Torunia na sezony 1999-2000 nie był udany, w Ekstralidze zaczęło robić się dla niego za ciasno i na ostatnie - jak się okazało - trzy lata startów odchodził do Rawicza oraz Warszawy. Nie można pominąć, że w pierwszej kampanii w barwach Gwardii walnie przyczynił się do jej awansu do I Ligi. Po nieudanym drugim i braku chętnych na jego usługi postanowił zjechać z żużlowej sceny.
Kibice znający z toru Waldemara Walczaka nie mogą nie pamiętać nie tylko jego wzrostu (był jednym z najwyższych na świecie) czy u schyłku kariery czarnego kevlaru. Znakiem rozpoznawczym były starty, które wielokrotnie pomagały mu osiągać dobre wyniki punktowe. Ten element żużlowego rzemiosła miał opanowany bardzo dobrze. Wielokrotnie dobre wyjazdy spod taśmy dawały mu na kolejnych kółkach spory handicap nad rywalami.
Co ciekawe, w roku 2020 był blisko dołączenia do sztabu szkoleniowego Tomasza Bajerskiego. Miał odpowiadać za pracę z młodzieżą, a w szczególności uczyć ich tego, z czego - jak już zostało wspomniane - Walczak sam słynął, a więc startów. Ostatecznie plan nie wypalił, czego powodem była też m.in. sytuacja epidemiologiczna i mocne opóźnienie startu sezonu.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Nuda na Motoarenie. Kibice chcą zmian. Wiemy, co zrobić
Najlepsi wychowankowie GKM-u. Medaliści w kraju, a nawet Europie i świecie