Jego wynalazek uratował wielu sportowców. "Jakby ręce Pana Boga cię złapały"

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Tony Briggs z prawej strony
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Tony Briggs z prawej strony

Zamienił cierpienie w przyjemne uderzenie. Nie jesteśmy w stanie policzyć kości, które byłyby złamane, gdyby nie jego wynalazek. Tony Briggs, twórca dmuchanych band kończy właśnie 59 lat.

Briggs jeździł na żużlu tak jak ojciec. Brawurowo, ale nie odnosił takich sukcesów. Barry był legendą. Wystarczy napisać - czterokrotnym mistrzem świata. Ale to jednak Tony bardziej zasłużył się ludzkości i dał jej więcej realnych korzyści, bo po prostu ocalił niejedno sportowe życie.

Na początku lat 80. ubiegłego wieku w wyniku wypadku na torze w Coventry został sparaliżowany po urazie kręgosłupa. Wyszedł z tego i dziś nikt by nie powiedział, że 40 lat temu przeżył traumę. Tamto wydarzenie natchnęło go do skonstruowania band pneumatycznych.

- Nie jesteśmy w stanie policzyć kości, które byłyby złamane od uderzeń w bandę, gdyby nie wynalazek Briggsa - uważa Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, który teraz jest w Polsce znanym komentatorem. Sam niestety stracił zdrowie na torze. W 2003 roku w wypadku został uderzony przez inny motocykl. Jeździł na wózku, obecnie porusza się za pomocą chodzika.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Kto na pozycji U24 w Falubazie? Patryk Dudek komentuje

Kalectwo albo śmierć

Tony Briggs obecnie współpracuje z firmą BSI przy organizacji cyklu Grand Prix. Prywatnie związany jest z Polką i mieszka w naszym kraju, ale bywa też w ojczyźnie, czyli Nowej Zelandii.

- Żużel staje się coraz szybszy. Zawodnicy jeżdżą z niesamowitą prędkością, walczą na całego - opowiadał Briggs w jednym z wywiadów dla WP SportoweFakty. - Możemy rozmawiać o lepszych zabezpieczeniach torów, wymyślać najróżniejsze ochraniacze, ale jeśli nie ograniczymy szybkości, to na nic wszelkie wynalazki.

Żużlowcy, w zależności od geometrii i długości toru, na prostej osiągają prędkości ponad 100 kilometrów na godzinę. Jeżdżą na motocyklach, które nie są wyposażone w hamulce. W przeszłości, gdy uderzali w bandy drewniane lub siatkowe, doznawali groźnych kontuzji. Złamane kończyny, urazy kręgosłupa, które często kończyły się kalectwem, były niestety na porządku dziennym.

W 1994 roku w Bydgoszczy w twardą bandę uderzył Per Jonsson, mistrz świata z 1990 roku. Szwed złamał kręgosłup. Jest sparaliżowany. Do dzisiaj porusza się na wózku inwalidzkim.

Urazu kręgosłupa w wydawałoby się niegroźnym wypadku doznał w 1992 roku Piotr Pawlicki. Ojciec obecnych żużlowców Piotra jr i Przemysława przewrócił się w Gorzowie i uderzył plecami w metalowy słupek bramy wjazdowej. Złamał dwa kręgi lędźwiowe, uszkodził rdzeń kręgowy. Po długiej rehabilitacji wrócił do częściowej sprawności.

W 1988 roku z pozoru niegroźny wypadek miał Eugeniusz Błaszak. Uderzył w twardą drewnianą bandę. Złamał kręgosłup. Do dziś porusza się na wózku.

Osiem lat później na torze w Ostrowie Wielkopolskim miał miejsce potężny karambol z udziałem Rifa Saitgariejewa. Rosjanin, lider miejscowej drużyny, z impetem uderzył w pierwszym łuku w metalowy słupek bramy wjazdowej do parku maszyn. Obrażenia głowy były na tyle poważne, że żużlowiec 12 dni po wypadku zmarł w ostrowskim szpitalu.

To tylko kilka przykładów tragedii na żużlowych torach, które wydarzyły się w erze przed wynalazkiem Briggsa.

Przyjemne uderzenie zamiast cierpienia

Wynalazek Briggsa wykonany jest ze specjalnego PCV o wysokiej gramaturze. Okala on stałe bandy wokół żużlowego toru. Produkt Nowozelandczyka można porównać do wielkiej poduchy. Gdy zawodnik uderza w bandę, ciśnienie w nich zwiększa się i amortyzuje, pochłaniając energię kinetyczną.

Na świecie jest zaledwie kilku producentów band pneumatycznych. Homologacja wydawana jest z reguły na pięć lat. Początkowo były one bardzo drogie. Kosztowały, w zależności od długości toru, nawet ponad pół miliona. Obecnie są znacznie tańsze, ale i tak trzeba za nie zapłacić grubo ponad 100 tysięcy. Zdrowie i życie ludzkie nie zna jednak ceny.

- Przy normalnych bandach, zanim pojawiły się te dmuchane powietrzem, lista tragedii, jaka rozegrała się w sporcie żużlowym, byłaby znacznie dłuższa. Wiem, o czym mówię, bo zaliczam się do tego pokolenia, które miało szczęście jeździć zarówno w tamtych okolicznościach, jak i nowych z bandami pneumatycznymi - dodaje Krzysztof Cegielski.

- Bez dwóch zdań jest znacznie bezpieczniej - dodaje Grzegorz Walasek, jeden z najbardziej doświadczonych żużlowców w Polsce. - Podejrzewam, że wielu zawodników już byśmy nie widzieli albo jeździliby dziś na wózkach inwalidzkich. To jeden z lepszych pomysłów, jakie wdrożono w sporcie żużlowym.

fot. Michał Szmyd
fot. Michał Szmyd

W ekstralidze bandy pneumatyczne obowiązkowe są od 2005 roku. Wcześniej wykorzystywano je w zawodach o indywidualne mistrzostwo świata. Z czasem stały się standardem na większości obiektów żużlowych na świecie. Od 2012 roku są obowiązkiem we wszystkich zawodach rangi FIM. - Jeszcze pamiętam kontakt z bandą drewnianą czy siatkową - wspomina Cegielski. - Uderzenie w dmuchaną w porównaniu można by nazwać przyjemnością.

Cegielski bardzo obrazowo opisuje sytuację, w jakiej znajduje się zawodnik, który uderza w płot. - Jak się wpada na bandę pneumatyczną, człowiek aż zamiera w myślach, że nic nie boli po uderzeniu. To było odczucie, jakby ręce Pana Boga cię złapały i uchroniły przed śmiercią.

Niebezpieczne wyjątki

Są również minusy rozwiązania Nowozelandczyka. Początkowo bowiem bandy pneumatyczne były montowane także na prostych, ale szybko zrozumiano, że zawodnicy mogą o nie zahaczać. Teraz okalają tor tylko na wirażach. - Zdarzają się żużlowcy, którzy podjeżdżają blisko ogrodzenia i przy normalnych bandach prześlizgnęliby się, a tak przy dużej prędkości są "wciągani" przez dmuchawce i robią fikołka przez kierownicę. Ale to wyjątkowo rzadkie sytuacje - podkreśla Cegielski.

Mankamentem band pneumatycznych było także to, że zdarzały się wypadki, kiedy przed zawodnikiem motocykl uderzał w dmuchawca, powodując jego podniesienie. Wtedy żużlowiec, lecąc po torze, uderzał w twarde ogrodzenie. W ten sposób groźnych urazów nabawiali się m.in. Jarosław Hampel, Chris Holder czy Jason Doyle.

Uratowały ich dmuchawce

Jednym z pierwszych, który przekonał się o skuteczności band pneumatycznych był Krzysztof Kasprzak, który w 2005 roku - niedługo po tym, jak zamontowano je wokół toru - miał wypadek. Wyszedł z niego bez szwanku. Kilka miesięcy później Kasprzaka ponownie uratowały dmuchawce. Tym razem po wypadku z Rune Holtą w Lesznie.

W 2007 roku w derbach pomiędzy Polonią Bydgoszcz a Unibaksem Toruń doszło do karambolu trzech zawodników. Wypadek z udziałem Adriana Miedzińskiego, Krystiana Klechy i Karola Ząbika wyglądał koszmarnie. Klecha i Miedziński uderzyli w bandę dmuchaną. Ząbik wyleciał poza ogrodzenie. Nikt nie miał wątpliwości, że gdyby nie bandy pneumatyczne, skutki byłyby opłakane.

W 2015 roku w Pile podczas towarzyskiego meczu doszło do makabrycznie wyglądającego wypadku Emila Sajfutdinowa i Krzysztofa Buczkowskiego. Kibice łapali się za głowę, widząc karambol. Żużlowcom zdrowie i życie uratowały dmuchane bandy, które zamortyzowały uderzenie. Podobnych przykładów można mnożyć.

Zobacz także: Kolejny żużlowiec mówi o długach Kolejarza
Zobacz także: Odwołania w sprawie Maksyma Drabika dało się uniknąć?

Źródło artykułu: