Briggs jeździł na żużlu tak jak ojciec. Brawurowo, ale nie odnosił takich sukcesów. Barry był legendą. Wystarczy napisać - czterokrotnym mistrzem świata. Ale to jednak Tony bardziej zasłużył się ludzkości i dał jej więcej realnych korzyści, bo po prostu ocalił niejedno sportowe życie.
Na początku lat 80. ubiegłego wieku w wyniku wypadku na torze w Coventry został sparaliżowany po urazie kręgosłupa. Wyszedł z tego i dziś nikt by nie powiedział, że 40 lat temu przeżył traumę. Tamto wydarzenie natchnęło go do skonstruowania band pneumatycznych.
- Nie jesteśmy w stanie policzyć kości, które byłyby złamane od uderzeń w bandę, gdyby nie wynalazek Briggsa - uważa Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, który teraz jest w Polsce znanym komentatorem. Sam niestety stracił zdrowie na torze. W 2003 roku w wypadku został uderzony przez inny motocykl. Jeździł na wózku, obecnie porusza się za pomocą chodzika.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Kto na pozycji U24 w Falubazie? Patryk Dudek komentuje
Kalectwo albo śmierć
Tony Briggs obecnie współpracuje z firmą BSI przy organizacji cyklu Grand Prix. Prywatnie związany jest z Polką i mieszka w naszym kraju, ale bywa też w ojczyźnie, czyli Nowej Zelandii.
- Żużel staje się coraz szybszy. Zawodnicy jeżdżą z niesamowitą prędkością, walczą na całego - opowiadał Briggs w jednym z wywiadów dla WP SportoweFakty. - Możemy rozmawiać o lepszych zabezpieczeniach torów, wymyślać najróżniejsze ochraniacze, ale jeśli nie ograniczymy szybkości, to na nic wszelkie wynalazki.
Żużlowcy, w zależności od geometrii i długości toru, na prostej osiągają prędkości ponad 100 kilometrów na godzinę. Jeżdżą na motocyklach, które nie są wyposażone w hamulce. W przeszłości, gdy uderzali w bandy drewniane lub siatkowe, doznawali groźnych kontuzji. Złamane kończyny, urazy kręgosłupa, które często kończyły się kalectwem, były niestety na porządku dziennym.
W 1994 roku w Bydgoszczy w twardą bandę uderzył Per Jonsson, mistrz świata z 1990 roku. Szwed złamał kręgosłup. Jest sparaliżowany. Do dzisiaj porusza się na wózku inwalidzkim.
Urazu kręgosłupa w wydawałoby się niegroźnym wypadku doznał w 1992 roku Piotr Pawlicki. Ojciec obecnych żużlowców Piotra jr i Przemysława przewrócił się w Gorzowie i uderzył plecami w metalowy słupek bramy wjazdowej. Złamał dwa kręgi lędźwiowe, uszkodził rdzeń kręgowy. Po długiej rehabilitacji wrócił do częściowej sprawności.
W 1988 roku z pozoru niegroźny wypadek miał Eugeniusz Błaszak. Uderzył w twardą drewnianą bandę. Złamał kręgosłup. Do dziś porusza się na wózku.
Osiem lat później na torze w Ostrowie Wielkopolskim miał miejsce potężny karambol z udziałem Rifa Saitgariejewa. Rosjanin, lider miejscowej drużyny, z impetem uderzył w pierwszym łuku w metalowy słupek bramy wjazdowej do parku maszyn. Obrażenia głowy były na tyle poważne, że żużlowiec 12 dni po wypadku zmarł w ostrowskim szpitalu.
To tylko kilka przykładów tragedii na żużlowych torach, które wydarzyły się w erze przed wynalazkiem Briggsa.
Przyjemne uderzenie zamiast cierpienia
Wynalazek Briggsa wykonany jest ze specjalnego PCV o wysokiej gramaturze. Okala on stałe bandy wokół żużlowego toru. Produkt Nowozelandczyka można porównać do wielkiej poduchy. Gdy zawodnik uderza w bandę, ciśnienie w nich zwiększa się i amortyzuje, pochłaniając energię kinetyczną.
Na świecie jest zaledwie kilku producentów band pneumatycznych. Homologacja wydawana jest z reguły na pięć lat. Początkowo były one bardzo drogie. Kosztowały, w zależności od długości toru, nawet ponad pół miliona. Obecnie są znacznie tańsze, ale i tak trzeba za nie zapłacić grubo ponad 100 tysięcy. Zdrowie i życie ludzkie nie zna jednak ceny.
- Przy normalnych bandach, zanim pojawiły się te dmuchane powietrzem, lista tragedii, jaka rozegrała się w sporcie żużlowym, byłaby znacznie dłuższa. Wiem, o czym mówię, bo zaliczam się do tego pokolenia, które miało szczęście jeździć zarówno w tamtych okolicznościach, jak i nowych z bandami pneumatycznymi - dodaje Krzysztof Cegielski.
- Bez dwóch zdań jest znacznie bezpieczniej - dodaje Grzegorz Walasek, jeden z najbardziej doświadczonych żużlowców w Polsce. - Podejrzewam, że wielu zawodników już byśmy nie widzieli albo jeździliby dziś na wózkach inwalidzkich. To jeden z lepszych pomysłów, jakie wdrożono w sporcie żużlowym.
W ekstralidze bandy pneumatyczne obowiązkowe są od 2005 roku. Wcześniej wykorzystywano je w zawodach o indywidualne mistrzostwo świata. Z czasem stały się standardem na większości obiektów żużlowych na świecie. Od 2012 roku są obowiązkiem we wszystkich zawodach rangi FIM. - Jeszcze pamiętam kontakt z bandą drewnianą czy siatkową - wspomina Cegielski. - Uderzenie w dmuchaną w porównaniu można by nazwać przyjemnością.
Cegielski bardzo obrazowo opisuje sytuację, w jakiej znajduje się zawodnik, który uderza w płot. - Jak się wpada na bandę pneumatyczną, człowiek aż zamiera w myślach, że nic nie boli po uderzeniu. To było odczucie, jakby ręce Pana Boga cię złapały i uchroniły przed śmiercią.
Niebezpieczne wyjątki
Są również minusy rozwiązania Nowozelandczyka. Początkowo bowiem bandy pneumatyczne były montowane także na prostych, ale szybko zrozumiano, że zawodnicy mogą o nie zahaczać. Teraz okalają tor tylko na wirażach. - Zdarzają się żużlowcy, którzy podjeżdżają blisko ogrodzenia i przy normalnych bandach prześlizgnęliby się, a tak przy dużej prędkości są "wciągani" przez dmuchawce i robią fikołka przez kierownicę. Ale to wyjątkowo rzadkie sytuacje - podkreśla Cegielski.
Mankamentem band pneumatycznych było także to, że zdarzały się wypadki, kiedy przed zawodnikiem motocykl uderzał w dmuchawca, powodując jego podniesienie. Wtedy żużlowiec, lecąc po torze, uderzał w twarde ogrodzenie. W ten sposób groźnych urazów nabawiali się m.in. Jarosław Hampel, Chris Holder czy Jason Doyle.
Uratowały ich dmuchawce
Jednym z pierwszych, który przekonał się o skuteczności band pneumatycznych był Krzysztof Kasprzak, który w 2005 roku - niedługo po tym, jak zamontowano je wokół toru - miał wypadek. Wyszedł z niego bez szwanku. Kilka miesięcy później Kasprzaka ponownie uratowały dmuchawce. Tym razem po wypadku z Rune Holtą w Lesznie.
W 2007 roku w derbach pomiędzy Polonią Bydgoszcz a Unibaksem Toruń doszło do karambolu trzech zawodników. Wypadek z udziałem Adriana Miedzińskiego, Krystiana Klechy i Karola Ząbika wyglądał koszmarnie. Klecha i Miedziński uderzyli w bandę dmuchaną. Ząbik wyleciał poza ogrodzenie. Nikt nie miał wątpliwości, że gdyby nie bandy pneumatyczne, skutki byłyby opłakane.
W 2015 roku w Pile podczas towarzyskiego meczu doszło do makabrycznie wyglądającego wypadku Emila Sajfutdinowa i Krzysztofa Buczkowskiego. Kibice łapali się za głowę, widząc karambol. Żużlowcom zdrowie i życie uratowały dmuchane bandy, które zamortyzowały uderzenie. Podobnych przykładów można mnożyć.
Zobacz także: Kolejny żużlowiec mówi o długach Kolejarza
Zobacz także: Odwołania w sprawie Maksyma Drabika dało się uniknąć?