- A jak! - odpowiada z entuzjazmem w głosie Piotr Winiarz na pytanie, czy nadal interesuje się żużlem. - Jakby mogło być inaczej? Kiedy nie było żużla w Rzeszowie, jeździłem na mecze do Krosna - dodaje. Datę feralnego wypadku potrafi wskazać bez zająknięcia. - Stało mi się to 20 sierpnia 2003 roku - przypomina.
Kask uratował życie
Dramat żużlowca rozegrał się w Debreczynie na Węgrzech podczas turnieju indywidualnego. - Z wypadku nic nie pamiętam. Wiem tylko, że jechałem pierwszy. Jeden z Węgrów wjechał we mnie. Uderzyłem o bandę, a nie było jeszcze wtedy tych pneumatycznych. Gdybym trafił w deski, nie byłoby tak źle, ale uderzyłem w słupek. Kask mi popękał. Cała siła uderzeniowa poszła w kask. To uratowało mi życie, inaczej nie byłoby mnie już tutaj - wspomina po latach Piotr Winiarz.
Prosto ze stadionu trafił do szpitala. - Na Węgrzech chcieli mi robić trepanację czaszki. Prezes Sparty, Andrzej Rusko załatwił mi jednak leczenie u świetnego specjalisty, profesora Jana Talara. Samolotem przetransportowano mnie do Bydgoszczy - dodaje były żużlowiec. Obrażenia głowy były na tyle poważne, że lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Bracia Holderowie komentują zmiany regulaminowe w PGE Ekstralidze
- Przez trzy miesiące byłem w śpiączce. Później przechodziłem żmudną rehabilitację. Prawie 9 lat nie chodziłem. Poruszałem się na wózku, a później o kulach. W wyniku wypadku miałem wylew krwi oraz stłuczenie mózgu. Do dzisiaj mam bliznę na szyi, gdzie miałem podłączoną sondę i w ten sposób podawano mi pokarm - wspomina obrażenia i skutki wypadku z 2003 roku żużlowiec.
- Wszystkiego uczyłem się od nowa. Abecadła, liczenia i pisania. Byłem jak dziecko, które uczy się żyć - dodaje.
Wstał z wózka i chciał wrócić
Aż trudno uwierzyć, ale po takich przejściach Piotr chciał ponownie wsiąść na motocykl żużlowy. - Jeździłem na rehabilitację do Bydgoszczy. Szpital był niedaleko stadionu. Kiedyś usłyszałem, że jest trening. Lekarzom powiedziałem, że idę się tylko przejść, a poszedłem na stadion. Wpuścili mnie na trybunę. Mogłem obejrzeć trening. Powiedziałem sobie, że wrócę jeszcze na tor, ale na przeszkodzie stanęła opinia lekarska. Lekarz bał się podpisać zgodę, ale źle chyba zrobił - śmieje się po latach Winiarz. - Zasłaniał się tym, że gdyby mi się coś stało, on mógłby trafić do więzienia - tłumaczy nasz rozmówca.
Załamany nie wytrzymał
Dla Winiarza ten zakaz uprawiania sportu zabrzmiał jak wyrok. Totalnie załamał się takim obrotem spraw. - Zażyłem całe opakowanie tabletek przeciwbólowych. Zasłabłem. Znaleźli mnie rodzice, którzy natychmiast zadzwonili po karetkę. W szpitalu leżałem tydzień. Robili mi płukanie żołądka - wspomina.
Po raz drugi zdołał uciec śmierci spod topora. Udało się go uratować. Po tym wydarzeniu ojciec żużlowca pojawił się na stadionie w Rzeszowie, prosząc o jakiekolwiek zajęcia dla syna. - Usłyszał od Marty Półtorak, że mam następnego dnia przyjść do niej do firmy - wspomina Winiarz. - Zostałem zatrudniony na czas próbny, a potem na nieokreślony w administracji - cieszy się były żużlowiec.
Winiarz częściowo dopiął swego i na motocykl jeszcze wsiadł, ale tylko i wyłącznie rekreacyjnie. - Przed jednym z turniejów kazali mi się przebrać w kevlar i przejechałem dwa okrążenia. Nie powiedzieli mi jednak, że skręcili gaz do połowy. Byłem zły, ale rozumiem - wspomina.
1 procent szans
Obecnie Piotr cieszy się życiem poza żużlem. - Piotr odnalazł się w pracy u nas - mówi Marta Półtorak, była prezes klubu i szefowa firmy Marma Polskie Folie. - Czuje się potrzebny i to jest chyba najważniejsze. Oczywiście kontuzja nie przeszła bez echa. Nie wrócił do stuprocentowej sprawności. Dalej jednak pasjonuje go żużel. Chodzi na wszystkie zawody.
Półtorak wspomina, że Winiarz był bardzo dobrym zawodnikiem. Pochodził ze złotego pokolenia rzeszowskiego speedwaya, które zdobywało wiele laurów w zawodach młodzieżowych.
- Czuję się bardzo dobrze. Dostałem drugie życie. Dziękuję pani Marcie za nieocenioną pomoc - podkreśla 45-latek. - Lekarze dawali mi 1 procent szans na przeżycie. Byłem w naprawdę ciężkim stanie. Teraz normalnie funkcjonuję. Potrafię nawet jeździć rowerem - cieszy się Piotr.
Zobacz także: Historia Janowskiego. Warto pomagać ludziom
Zobacz także: Koronawirus storpeduje rozgrywki w Polsce?