Gdyby Antonio Lindbaeck zdecydował się na uprawianie bardziej popularnej dyscypliny niż żużel, to być może jego życiorysem interesowaliby się scenarzyści Netfliksa. W życiu Szweda, który właśnie świętuje 36. urodziny, nie brakowało nietypowych zdarzeń i zmagań z przeciwnościami losu.
Tak naprawdę nawet nie wiadomo, czy Lindbaeck urodził się 5 maja 1985 roku. To data umowna, bo jako mały chłopiec został porzucony przez biologiczną rodzinę na jednej z ulic w Sao Paulo. Pozostawiono przy nim tylko karteczkę "Meu nome e Antonio", czyli "Mam na imię Antonio".
Wtedy oszacowano, że Antonio ma ok. 1,5 roku. Chłopca na ulicy znalazła policja. Później przez trzy lata mieszkał w domu dziecka. Szansę od życia otrzymał za sprawą Ole i Moniki Lindbaeck. Szwedzkie małżeństwo postanowiło go adoptować i sprowadzić do Skandynawii. To tutaj wyrósł na jedną z gwiazd światowego żużla.
ZOBACZ WIDEO Grzyb mówi, że Apator będzie czarnym koniem. Co na to Tomasz Bajerski?
Wielki talent, ale i gorąca głowa
Lindbaeck trafił do niewielkiego miasta w Szwecji - Avesta ma ok. 15 tys. mieszkańców. Jako dziecko przejawiał zainteresowanie sportami zimowymi, ale to się szybko zmieniło. W końcu z Avesty pochodził wielki mistrz żużlowych torów - Tony Rickardsson. Szybko okazało się, że Lindbaeck ma talent do jazdy na motocyklu. Już jako 16-latek ścigał się w Masarnie Avesta.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. W sezonie 2004, mając ledwie 19 lat, ścigał się z "dziką kartą" w turnieju SGP. Miał już wtedy na swoim koncie dobre występy w Wielkiej Brytanii. Znajomość toru w Poole przydała mu się podczas finału DPŚ, gdzie zachwycił światową publikę i wraz ze Szwecją zdobył tytuł mistrza świata.
Rok później trafił do polskiej ligi. Miał być ratunkiem dla Atlasu Wrocław, gdzie był alternatywą dla Hansa Andersena. Młody Szwed nie radził sobie jednak z presją, pojawiały się też pogłoski o jego trudnym charakterze. Szybko mu podziękowano, ale dwa lata później szansę dał mu Marian Maślanka z Włókniarza Częstochowa.
- Gdy przyjechał na pierwszy trening do Częstochowy, to przywiózł ze sobą dziesięć motocykli, dwóch inżynierów i sprzęt do testowania silników. Porozstawiali komputery, a dla nas w parku maszyn to był szok. Takiego ewenementu jeszcze nie było. Można było zauważyć, jak profesjonalnie do tego podchodził - wspominał niedawno Maślanka (szczegóły TUTAJ).
U Lindbaecka wróciły jednak demony przeszłości. Wyniki nie były takie, jakich oczekiwaliby działacze i sam zawodnik. Frustracja coraz częściej brała górę. Pojawiły się pierwsze problemy zawodnika z prawem. Jeszcze jako nastolatek został przyłapany przez szwedzką policję na jeździe pod wpływem alkoholu. W październiku 2007 roku sytuacja powtórzyła się po raz drugi.
- Wtedy pod względem mentalnym byłem załamany. Nie czułem się dobrze ze samym sobą - powiedział Lindbaeck w rozmowie z WP SportoweFakty (szczegóły TUTAJ).
Pojawiam się i znikam
Druga wpadka z jazdą na "podwójnym gazie" zakończyła się oświadczeniem, w którym Lindbaeck poinformował o... zakończeniu kariery. Miał dość, był wyczerpany psychicznie. Jednak nadal był młodym zawodnikiem, który mógł podbić światowe tory. Kilka miesięcy później szansę na odbudowanie się otrzymał w I-ligowym Rybniku, skąd pochodził jego mechanik - Marcin Momot. W roku 2008 notował świetne wyniki, choć w tamtym okresie klub z Górnego Śląska miał spore problemy finansowe.
- Jazda pod wpływem alkoholu? To są błędy, które popełniłem i nie mogę już nic z tym zrobić. Nie cofnę czasu. Nie myślę o tym. Muszę wyciągać wnioski z błędów - powiedział Lindbaeck w telewizji SVT.
W kolejnych sezonach Lindbaeck pracował na miano solidnego ligowca. Zwłaszcza w I-ligowych rozgrywkach potrafił czynić cuda, bo najwyższa klasa rozgrywkowa w Polsce go przerastała. Podobnie jak cykl SGP, w którym pojawiał się i znikał, nigdy nie osiągając wyników na miarę swojego talentu.
O Lindbaecku w kolejnych latach znów było głośno ze względu na sprawy pozatorowe. W roku 2013 poinformował o potwierdzeniu u niego odmiany ADHD, co miało wpływać na poziom jego koncentracji. Dwa lata później po raz trzeci w życiu policja przyłapała go na jeździe pod wpływem alkoholu.
W 2016 roku został zatrzymany przez policję, przeszukano jego busa. Lokalne media podały, że żużlowca pomówiono o gwałt na nieletniej. Okazało się to nieprawdą. - Normalnie powinno być tak, że media najpierw próbują zdobyć informacje na jakiś temat, a później coś piszą. Ze mną tak nie było, ale nie tylko mnie to spotkało - mówił później Szwed naszemu portalowi.
Pandemia skłoniła go do refleksji
W ostatnich latach Lindbaeck jeździł w PGE Ekstralidze, czyli na najwyższym poziomie rozgrywek w Polsce. Występował też w mistrzostwach świata SGP, ale bez większych sukcesów. Stał się zawodnikiem drugiej linii. Reset w jego karierze miał nadejść w sezonie 2020 wraz z przenosinami do Falubazu Zielona Góra.
Słabe wyniki w zielonogórskiej ekipie połączone z pandemią koronawirusa skłoniły Lindbaecka do refleksji. Innej niż oczekiwała większość kibiców. Szwed postanowił bowiem zakończyć karierę. - Okres koronawirusa, spędzenie kilku tygodni na kwarantannie w Polsce. To wszystko odebrało mi radość. Dlatego zdecydowałem, że czas to odłożyć na bok - wyznał Lindbaeck.
Szwed dorobił się tytułu mistrza Europy juniorów, świętował sukcesy z reprezentacją, wygrywał ligę w ojczyźnie i to z macierzystą Masarną Avesta. To sukcesy, jakich nikt mu nie odbierze. Były jednak też problemy, które bez wątpienia wpłynęły na jego wyniki. Jak chociażby objęcie go aresztem domowym w związku z nadużywaniem alkoholu.
- Gdybym nie wrócił do żużla po moich problemach, to mogłoby pójść w zupełnie innym kierunku. Zawsze lubiłem rywalizację. Żużel pozwolił mi znaleźć drogę powrotną w życiu - powiedział w dokumencie "Rio Rocket".
Antonio Lindbaeck po raz pierwszy świętuje urodziny jako żużlowy emeryt, choć ma ledwie 36 lat. Szwed znalazł nowy cel w życiu. Oddaje się rodzinie - razem z partnerką Idą doczekał się gromadki dzieci.
Czytaj także:
Iversen mówi o kontuzji i Unii Tarnów
Berntzon zawodzi działaczy z Ostrowa