"Czarne złoto" - tak zwykło się nazywać opony w MotoGP czy Formule 1, gdzie odpowiednia współpraca motocykla czy samochodu z oponami potrafi zrobić różnicę, która przekłada się na wyniki. Zmuszenie ogumienia do jak najlepszej pracy, w zależności od warunków pogodowych, to w wielu przypadkach klucz do sukcesu. Większa przyczepność pozwala bowiem jechać szybciej.
Żużel pod tym względem odstawał od swoich droższych i bardziej prestiżowych krewnych. Rynek był bowiem zdominowany przez jedną firmę - czeskiego Mitasa, który wyrósł na monopolistę. Wraz z pojawieniem się tureckiego Anlasa to wszystko się zmieniło.
Pamiętamy, co działo się w roku 2020, gdy nagle Anlas umieścił na czele stawki Speedway Grand Prix takich zawodników jak Maciej Janowski czy Artiom Łaguta, mieszając też w głowie innym - chociażby Bartoszowi Zmarzlikowi. Gorzowianin był wtedy związany kontraktem sponsorskim z Mitasem i nie mógł swobodnie zmienić dostawcy opon. Zmarzlik wyciągnął wnioski i w sezonie 2021 jest już inaczej. Nie wiadomo jednak, z jakich opon korzysta dwukrotny mistrz świata, bo on sam pilnie strzeże tej informacji.
ZOBACZ WIDEO Tunerzy stawiają się żużlowcom. Burza w szklance wody czy realny problem?
Wiadomo jednak, że Anlasom wierni pozostają Janowski i Łaguta. Również Jakub Miśkowiak ściga się na tureckich produktach. W piątek przesiadł się na nie także Bartosz Smektała, który od razu zaliczył znacznie lepszy występ w meczu ligowym. To wskazówki, które trudno lekceważyć. Do zawodników zaczyna docierać, że Anlas stał się produktem lepszym od Mitasa. Martwić mogą się żużlowcy, którzy nadal posiadają kontrakt z czeską firmą i nie mogą swobodnie zmieniać ogumienia. Mowa m.in. o Leonie Madsenie czy Fredriku Lindgrenie.
Aby była jasność, nie chodzi o to, że Janowski czy Łaguta wygrywają wyłącznie dzięki oponom. Tak nie jest. To świetni żużlowcy, dysponujący najlepszym możliwym sprzętem ze stajni Ryszarda Kowalskiego. Opony stają się po prostu kolejnym czynnikiem, który może decydować o sukcesie bądź porażce. Gdy wszyscy jeździli na Mitasach, tej zmiennej w równaniu po prostu nie było. Teraz Anlas może dać tę 0,001 s. przewagi w kluczowym momencie.
W F1 czy MotoGP przed laty też mieliśmy swobodny wybór opon. Firmy konkurowały między sobą, aż właściciele tych serii doszli do wniosku, że to niepotrzebnie napędza koszty. Michelin, Bridgestone i inni producenci tworzyli nowe produkty, a zespoły wydawały miliony dolarów na ich testy. To już jednak przeszłość. Obecnie mamy tam jednego dostawcę ogumienia (Pirelli i Michelin), więc każdy ma takie same warunki.
W żużlu na razie podobna sytuacja nam nie grozi. Trudno sobie wyobrazić sytuację, aby żużlowcy czy zespoły organizowały szereg treningów stricte pod kątem sprawdzania opon. W przypadku Anlasa do roli testera ogranicza się chwilowo głównie Greg Hancock. Na dodatek mamy do czynienia z żużlowcem, który znajduje się już na żużlowej emeryturze, więc podchodzi do tego na zasadzie hobby i pasji.
Mitas po latach dominacji na rynku doczekał się godnego rywala i to dobra informacja dla... kibiców. Jest bowiem ciekawiej. To też test dla zawodników, którym dochodzi umiejętność dopasowania sprzętu pod konkretne warunki torowe i oponiarskie. Anlas, próbując wbić się na rynek, może też oferować ciekawsze stawki niż Mitas. Przynajmniej do czasu... dopóki sam nie stanie się potentatem-monopolistą.
Czytaj także:
Pedersen prawie wywrócił Miesiąca
Właściciel eWinner Apatora wskazuje przyczyny porażki