Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Rusza cykl Grand Prix. Eksperci mówią, że walka o tytuł rozegra się pomiędzy Bartoszem Zmarzlikiem a Maciejem Janowskim. Czy dla pana to też jest takie oczywiste?
Tomasz Gollob, mistrz świata z 2010 roku, ekspert Canal+: Gdyby wszystko było takie oczywiste, to po co w ogóle jechać? Grand Prix ma swoje prawa. Coś o tym wiem, bo sam wiele razy występowałem w roli faworyta cyklu. Musimy pamiętać, że to naprawdę złożona sprawa. Rywalizacja toczy się na różnych torach i za każdym razem wszyscy przyjeżdżają z myślą, żeby pokonać tego najlepszego. Polakom będzie zatem trudno. Przed rozegraniem 11 turniejów dzielenie medali jest przedwczesne. Poza tym widzę znacznie większą grupę zawodników, która może namieszać i stoczyć walkę o czołowe lokaty.
Kogo widzi pan w tym gronie?
Leona Madsena, Fredrika Lindgrena czy Taia Woffindena. Duńczyk pokazał klasę już podczas Mistrzostw Europy. On potrafi jechać w indywidualnych zawodach. To pokazuje, że nie można patrzeć na Grand Prix tylko przez pryzmat polskiej PGE Ekstraligi. Moim zdaniem nie ma sensu teraz ekscytować się, że ktoś na pewno zajmie dwie pierwsze lokaty, bo może być naprawdę zupełnie inaczej. Mamy wiele przykładów, które pokazują, że w żużlu wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Czasami wystarczy jeden wypadek, jedno wykluczenie. Na ten moment powiedziałbym, że jest grupa czterech zawodników, którzy mają duże szanse na tytuł. Tuż za nimi jest jeden lub dwóch żużlowców, którzy mogą się do tej rywalizacji na poważnie włączyć. Nie wykluczam jednak również scenariusza, że nagle wyskoczy młody zawodnik, na którego nikt nie stawiał.
ZOBACZ WIDEO Jest objawieniem PGE Ekstraligi, ale ma problem ze zrobieniem... pompki. Wszystko przez jeden upadek
Kto mógłby być takim czarnym koniem?
Ostatnio uważnie obserwuję Roberta Lamberta i widzę, że jedzie naprawdę dobrze. To na pewno jeden z kandydatów.
Od niedzieli niektórzy patrzą na rywalizację w Grand Prix przez pryzmat tego, co wydarzyło się pomiędzy Maciejem Janowskim i Bartoszem Zmarzlikiem podczas finału IMP. Najpierw iskrzyło po zakończeniu wyścigu dwunastego, a podczas dekoracji medalistów zawodnik Betard Sparty Wrocław bardzo szybko opuścił podium, za co spotkała go krytyka ze strony środowiska. Jaka była pana reakcja?
Odebrałem to bardzo spokojnie, bo sam brałem udział w różnych dziwnych historiach. Moim zdaniem nie można mówić, że stało się coś strasznego. Mógłbym tak powiedzieć, gdybym widział coś więcej. Tymczasem z moich obserwacji wynika, że panowie porozmawiali sobie na torze. Widocznie mieli taką potrzebę. Myślę, że oni najlepiej wiedzą, o co chodziło. Przede wszystkim nie dopatrzyłem się na torze żadnego faulu, a dopiero to byłoby dla mnie niepokojące.
Czy uważa pan, że takie wydarzenia mogą rzutować na współpracę Macieja Janowskiego i Bartosza Zmarzlika podczas zawodów drużynowych?
Jestem przekonany, że nikt nie będzie sobie niczego udowadniać podczas zawodów drużynowych, kiedy gra będzie toczyć się dla Polski o najwyższą stawkę. Jeśli oni się tam spotkają i wyjadą razem na tor, to będą walczyć o punkty i medale dla kraju. Naprawdę nie przewiduję żadnych nieporozumień.
W Grand Prix pojedzie także trzeci z Polaków. Jak ocenia pan szanse Krzysztofa Kasprzaka?
Proszę zauważyć, jak Krzysztof jechał w finale IMP w Lesznie. Do tej pory miał duże problemy ze sprzętem. Brakowało mechaników, którzy przygotowaliby motocykle zgodne z jego oczekiwaniami. Teraz to się zmieniło. Krzysztof w końcu dopracował się szybkiego sprzętu i wygrywał z najlepszymi. Uważam, że w tym momencie jest już na dobrej drodze. Może nawet pokonać faworytów. Nie jest to dla mnie zresztą wielkim zaskoczeniem, bo wiele razy powtarzałem, że człowiek, który został wicemistrzem świata, nie mógł zapomnieć, jak się jeździ na żużlu. Jemu było naprawdę bardzo trudno, bo powrót do jazdy na dobrym sprzęcie trwał dość długo. Najważniejsze, że w końcu osiągnął efekt. Moim zdaniem może liczyć się nawet w rozgrywce o medale. Scenariusz, że cała trójka Polaków będzie w szóstce, jest oczywiście możliwy. Jeśli jednak nawet się nie uda, to najważniejsze, żeby być blisko czołowych lokat, bo wtedy można liczyć na dziką kartę od promotora cyklu. Jestem przekonany, że minimum dwóch naszych reprezentantów zapewni sobie start w przyszłorocznej edycji, a ostatecznie będzie ich pewnie trzech.
Pierwszy przystanek tegorocznej rywalizacji o tytuł mistrza świata to Praga. Dlaczego mówi się, że kto wygrywa na tej ziemi, ten często zostaje później mistrzem świata?
Wynika to z tego, że w Grand Prix liczy się równa jazda. Wpadka w takim turnieju sprawia, że brakuje później punktów. Czołówka zaczyna od razu odjeżdżać. Nie można sobie pozwolić na tym trudnym terenie na chwilę słabości. Poza tym w tym roku to inauguracja, a zawsze warto zacząć z przytupem.
Zobacz także:
Co dzieli Zmarzlika i Janowskiego?
Nielsen o Madsenie i złocie w IMŚ