To, że prezes Andrzej Rusko nie mógł się doczekać, aż wrocławska ekipa powróci na mistrzowski tron nie jest żadną tajemnicą. - Pamiętam, jak w 2017 po dziesięciu wyścigach byliśmy mistrzami, a po piętnastu biegach to Unia Leszno odbierała złote medale - wspominał prezes Betard Sparta Wrocław przed kamerami nSport+.
W niedzielę zespół z Wrocławia postawił kropkę nad "i" w finale PGE Ekstraligi. Betard Sparta pokonała lubelski Motor 50:40 i sięgnęła po tytuł najlepszej drużyny w kraju. Mistrzowska korona wraca do stolicy Dolnego Śląska po 15 latach. - Myślę, że na ten medal czekałem nie tylko ja, ale wszyscy kibice i sponsorzy we Wrocławiu. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi, ale przede wszystkim jestem bardzo zadowolony, że mogliśmy ten medal dać kibicom, sponsorom, miastu. Naprawdę pogoda dla żużla we Wrocławiu jest znakomita i myślę, że ten medal to uwieńczenie pracy ostatnich siedmiu lat. W tym czasie cały czas byliśmy w play-offach, zdobywaliśmy medale, ale ciągle brakowało tego najważniejszego - skomentował Andrzej Rusko.
- Kluczem do sukcesu była cała wyrównana drużyna. Bardzo starannie dobieraliśmy do niej każdego zawodnika. Ta drużyna to nie tylko zespół, ale grupa przyjaciół. U nas nie ma tak, że w jednym końcu parkingu stoi jeden zawodnik, a w innym drugi. Mimo że rywalizują między sobą w Grand Prix, to podczas meczów ligowych są przyjaciółmi, podpowiadają sobie i zdradzają sekrety - kontynuował szef wrocławskiego klubu.
ZOBACZ WIDEO "Bewleyu, co ty robisz!" Zobacz szalony bieg zawodnika Betard Sparty w finale PGE Ekstraligi!
Do tej pory w zespole z Wrocławia brakowało jednego elementu. Ten sezon pokazał, że był nim Artiom Łaguta. Puzzle zostały ułożone w całość. - Na Artioma czekaliśmy dwa lata. Druga rzecz, Artiom nie był człowiekiem przypadkowym. Zaakceptowali go Maciek i Tai. Oni są ludźmi otwartymi. Znają swoją wartość i nie muszą tego udowadniać. Też miałem troszkę obawy, że mimo tego wszystkiego coś może nie zagrać. Wiedziałem, że Artiom przychodzi z drużyny zupełnie innej, gdzie od niego wymagano, aby przywoził punkty. U nas liczyło się to, by jechać zespołowo, by pomóc koledze na torze i Artiom musiał się przestawić - komentował zatrudnienie Rosjanina Andrzej Rusko.
Wskazał on, że mając taką plejadę gwiazd w zespole jak wspomniany Łaguta, Tai Woffinden i Maciej Janowski potrzebował postaci, która nad tym wszystkim zapanuje i odciąży nieco z obowiązków trenera Dariusza Śledzia. Stąd pomysł zatrudnienia w sztabie szkoleniowym czterokrotnego Indywidualnego Mistrza Świata Grega Hancocka.
- Szukając wyjścia, zastanawiając się kto może być autorytetem dla tej grupy zawodników, pojawił się Greg Hancock. Myślę, że to postać, która przyspieszyła o dwa-trzy lata rozwój zawodników takich jak Dan Bewley czy Gleb Czugunow. Bardzo dużo im pomaga. Do tego trzeba powiedzieć, że była pomoc dla całej drużyny ze strony teamów Maćka, Artioma czy Taia. Jacek Trojanowski, Rafał Haj, Rafał Lewicki - to są ludzie, którzy też dali bardzo dużo temu zespołowi, a zwłaszcza tym, którzy jeszcze nie mają tak rozbudowanych teamów - przekazał Andrzej Rusko, który zaznaczył, że tylko osoba będąca wewnątrz wrocławskiej ekipy może zdać sobie sprawę z tego, jak wiele wysiłku kosztowało zdobycie złota.
Na koniec nawiązał on do początku lat 90., kiedy to przez trzy sezony Sparta dominowała mając za lidera Tommy'ego Knudsena. W latach 1993 - 1995 złoto należało do wrocławian. Z perspektywy czasu Andrzej Rusko dostrzegł swoje błędy.
- Być może w latach 90. popełniłem grzech pychy. Po trzech mistrzostwach Polski z rzędu zacząłem marzyć o mistrzostwie świata indywidualnym. Stąd Piotr Protasiewicz w 1996 i mistrzostwo świata juniorów. Trochę zlekceważyłem wagę medalu drużynowego. Później tyle razy pukanie do drzwi, tyle razy walka o wszystko, a jednak gdzieś to uciekało - przyznał bez ogródek goszcząc w magazynie nSport+.
Czytaj również:
-> Popłakał się jak małe dziecko. "Czekałem na ten medal 10 lat!"
-> Wzruszające słowa Macieja Janowskiego. Zadedykował tytuł zmarłemu koledze