Trenował razem z nimi, a nawet, zdaniem Wyglendy, na początku ich przewyższał. Start jego kariery został zakłócony ciężkim upadkiem podczas zajęć treningowych. Waldemar wrócił na tor, ale został tym trzecim, czy nawet czwartym spośród młodych, jako że oprócz Woryny i Wyglendy postępy robił wówczas Alojzy Norek, jednocześnie pukali do składu Stanisław Bombik, Henryk Gluecklich i Józef Jarmuła. Waldek Motyka był współautorem wielu rybnickich dni chwały, choć raczej nie indywidualnie. Upadając w Częstochowie na meczu ligowym w 1967 roku zakończył karierę, ale pozostał blisko KS ROW jako jeden z wielu jego ofiarnych, najczęściej bezimiennych, działaczy. Waldemar Motyka ostatnio od dłuższego czasu chorował, nie pokazywał się publicznie, także na stadionie. Odszedł w ciszy, jak żył, ale ma swoje miejsce w panteonie twórców rybnickiej żużlowej potęgi.
Andrzej Rybka, żużlowiec Rzeszowa i Krosna, był całkiem młodym człowiekiem, gdy kończył karierę (miał 19 lat), lecz także kiedy przyszło mu 6 listopada 2020 roku opuścić nasz doczesny świat. Wypadek na drodze ze skutkiem śmiertelnym - tak brzmi suchy komunikat. Rybka miał zaledwie czterdzieści lat. Wtedy dopiero chce się żyć, bo mamy zazwyczaj większość spraw poukładanych... Niezbadane są wyroki Boskie i niezgłębiona tajemnica śmierci, która dotknie każdego. Ułamek sekundy przenosi nas w ten, oby lepszy ze światów.
W dniu 7 listopada 2020 roku Zielona Góra musiała przeżyć śmierć Jarosława Glinki (61 lat życia), jednego ze swych zasłużonych zawodników. Swoją karierę zakończył w 1985 roku, wcześniej trzy razy przyczyniając się do złotych laurów Drużynowych Mistrzostw Polski. W 1979 roku pod Jasną Górą na turnieju Brązowego Kasku Jarosław Glinka upadł i potem długo się leczył. Wrócił już nie tak bojowy, jak wcześniej. Pozostał przy ukochanym żużlu, pracował jako kierownik startu, był też kierownikiem parku maszyn. Żużlowa, czyli cała, Zielona Góra cieszyła się, że ma (taką) Glinkę, a teraz pogrążyła się w smutku po jego śmierci.
ZOBACZ WIDEO Jakub Miśkowiak: Wejdziemy do czwórki i pokażemy jacy jesteśmy silni
Śmierć żużlowca pod nazwiskiem Czesław Kraska, zmarłego 12 listopada 2020 roku, to smutna wiadomość dla wielu ludzi i środowisk żużlowej Polski - i nie tylko. Sam żużlowiec mieszkał daleko stąd, w szeroko pojętej Europie, a nawet wędrował po świecie, zważywszy jego zamiłowania i uprawnienia (pełnomorski kapitan jachtowy). Niesamowicie barwna postać, niepokorny obieżyświat. Urodzony w 1937 roku, mieszkał na Śląsku, zaczynał od hokeja, z czego musiał zrezygnować, gdyż dostał czteroletnią dyskwalifikację za uderzenie kijkiem sędziego, pech chciał, że ów arbiter był ze Związku Radzieckiego. Do żużla trafił za sprawą Jana Bańskiego, który swoją krótką karierę zaczynał w Rybniku, a kończył w Świętochłowicach, tam też dwaj przyjaciele startowali, nigdy nie osiągając sfery żużlowych gwiazd.
Kraska ze Śląska trafił do Warszawy (wojsko), a następnie do Gdańska, skąd było mu bliżej do szerokiego świata. Tam zaprzyjaźnił się z Bogdanem Berlińskim. Ruszył wraz z żoną, byłą gimnastyczką, do Niemiec, uzyskał obywatelstwo, w latach otwarcia się gospodarczego Polski w Grójcu pod Warszawą prowadził firmę produkującą dżinsy, w końcu zamieszkał na Majorce. Czesław Robert Kraska dowiódł, że żużlowcy to ludzie wszechstronni, "nie w ciemię bici". Pokazują to również inni (jak choćby niesamowity Rafał Wilk), ale też między innymi rówieśnik Kraski, wciąż świetnie się trzymający Erwin Maj, także żużlowiec Rybnika i Świętochłowic, brat sławnego Joachima Maja. Po wyjeździe do Niemiec młodszy Maj przeszedł wszystkie szczeble zawodowe, by zostać szefem kontroli jakości w firmie "Mercedes". To naprawdę trzeba mieć głowę na karku.
Nie mniej zasłużoną postacią dla polskiego żużla był zmarły tydzień po Krasce Stefan Kępa, spokrewniony wprost z klanem Kępów z Lublina, gdzie zresztą Stefan się urodził w 1937 roku. W Motorze Kępa zaczynał żużlową karierę. Później startował w Stali Rzeszów, w latach jej żużlowej chwały, walnie przyczyniając się do jej pierwszych ligowych laurów na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Kapała, Malinowski i Kępa (jeszcze ponadto Janusz Kościelak, Marian Spychała i Józef Batko) to nazwiska najważniejsze z dawnej zwycięskiej żużlowej Stali z Rzeszowa.
Speedway to nie tylko zawodnicy, trenerzy i mechanicy, ale także działacze i sponsorzy, co w dobie szalonej komercjalizacji sportu stawia ich wysoko w hierarchii "żużlowej". W tak drogiej z natury rzeczy dyscyplinie bez sponsorów nie byłoby wyników, po prostu. Z tym większym bólem środowisko toruńskie przyjąć musiało w listopadzie 2020 roku śmierć Ryszarda Karkosika, lat 71, drugiego zmarłego spośród trzech braci, mecenasów sportu żużlowego. Ponad pół roku wcześniej zmarł jego brat Mirosław. Ryszard Karkosik blisko wspomagał w karierze wychowanka ”Aniołów” Wiesława Jagusia, ostatniego z wielkich twórców rodzimego chowu, obok Jacka Krzyżaniaka, Mirosława Kowalika, Roberta Sawiny i Tomasza Bajerskiego, oraz młodszych Karola Ząbika i Adriana Miedzińskiego, współtworzących legendę Apatora w ostatnich dekadach lat.
Ciężki listopad 2020. Nie dość, że pandemia COVID 19 galopowała, to jeszcze raz za razem z różnych stron nadchodziły najsmutniejsze newsy o śmierci kogoś z ważnych ludzi żużla. 25 listopada swój ziemski żywot zakończył Zenon Plech, autentyczna supergwiazda speedwaya, jaśniejąca pośród najlepszych polskich żużlowców, rozpoznawalna w szerokim świecie.
Plech był medalistą mistrzostw świata, podbijającym kluby brytyjskie (Hackney, Sheffield, gdzie pamiętają go do dziś). Urodził się w pierwszym dniu 1953 roku w Zwierzyńcu (Lubuskie), zmarł w Gdańsku, gdzie z wolnego wyboru postanowił spędzić resztę życia. Jako żużlowiec szkolił się pod genialnym okiem Andrzeja Pogorzelskiego w Stali Gorzów, gdzie też startował przez siedem pierwszych lat (1970-1976), potem w atmosferze niemałego skandalu odszedł z Gorzowa do Gdańska (1977-1987). Po karierze szkolił i prowadził do boju zawodników Wybrzeża, był selekcjonerem polskiej kadry oraz później trenerem Polonii Bydgoszcz.
Ceniony jako ekspert i komentator udzielający się w TV. Wicemistrz oraz brązowy medalista IMŚ, brązowy i srebrny zarówno w DMŚ, jak i w MŚP. Dramatem Plecha był brak złota w rozgrywkach światowych, czego nie osiągnął także jako trener reprezentacji Polski. Tak to w tym naszym przewrotnym żużlu bywa (zmarły również niedawno Paweł Waloszek mawiał, że najbardziej cenionym dla niego tytułem było złoto IMP, którego… nigdy nie zdobył, a powtarzał to za nim Henryk Gluecklich, oraz mógłby powtarzać Joachim Maj). Za to w kraju "Super Zenon" aż pięć razy był mistrzem indywidualnie, trzy razy zdobył "Złoty Kask", sześć razy "wykręcił" najwyższą średnią w ekstraklasie żużlowej. To rekordy trudne do pobicia, a jednak... Wielki Tomasz Gollob tego dokonał, a jego uczeń Bartosz Zmarzlik pretenduje.
Dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia zmarł ostatni z legendarnej trójki rybnickich mechaników lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku - Liszka, Krzyżak, Kuśka. Konrad Kuśka uważany był za tego trzeciego, głównie z racji wieku. Szczególnie blisko związany był z Woryną, dbając o jego motor między innymi w historycznym dniu, kiedy to pierwszy Polak, Antoni Woryna, stanął na podium IMŚ w 1966 roku w Goeteborgu. Zacny pan Konrad dożył 92 lat.
Przed Sylwestrem 2020 roku odszedł od nas znany i ceniony sędzia żużlowy Wojciech Grodzki, syn Andrzeja wieloletniego działacza polskiego i światowego speedwaya. Nazwisko Grodzki jest zapisane w historii motoryzacji oraz nie tylko polskiego, ale światowego żużla od samego początku, czyli od blisko stu lat.
Już w tym bieżącym roku 2021 tragiczna wiadomość dotarła z Torunia. 22 stycznia Kamil Pulczyński zmarł w wieku zaledwie dwudziestu ośmiu lat. Od początku, wraz z bliźniakiem Emilem, związany z Toruniem, potem próbował w Pile, Lublinie i Rawiczu - bez powodzenia. Został żużlowym mechanikiem (dość naturalna kolej rzeczy), ale to przecież dramat dla żużlowca z ambicjami, karmionego wcześniej iluzją. Koledzy rówieśnicy robią żużlowe kariery, jak choćby Patryk Dudek, Kacper Gomólski, czy Szymon Woźniak.
Jacek Gajewski z Torunia w odniesieniu do Pulczyńskich powiedział, że "bracia byli ofiarami systemu". I trudno nie przyznać mu racji. Tak nam bezpowrotnie ginęli wcześniej Rafał Kurmański i Łukasz Romanek, nie wytrzymujący presji, a także pogubieni życiowo Rafał Szombierski i inni. To są ofiary chorego systemu. Chodzi o nieżyciowy, szkodliwy, wprost zgubny nakaz obowiązkowego wystawiania juniorów w meczach ligowych, co rodzi, owszem, potrzebę posiadania juniorów (do 21 roku życia, a ostatnio nieco wyżej), ale już niekoniecznie ich odpowiedzialnego szkolenia. Wystarczy sobie kupić… Rzecz całkiem chora, niezależnie od limitu nakazu wieku, dająca może coś więcej tylko garstce naprawdę dobrych, którzy i bez tego daliby sobie radę, a całej reszcie chwilowe profity.
Jesteś potrzebny dla wypełnienia wymogów, a nie dlatego, że w ciebie wierzymy. Masz tu najlepszy sprzęt, o którym pomarzyć sobie mogą nieco starsi koledzy z ławki rezerwowych. Ale potem… Gdy tylko przekroczysz wiek juniora, to dla nas nie masz wartości. Już się dla nas nie liczysz (no, chyba że masz wyniki nie gorsze niż czołówka światowa), bo ważny jest przecież bonus meczowy, a mecze mają być na styku, bo telewizja, bo widowisko… To nie jest mój żużel, przepraszam. Od lat domagam się (wiem, że nie mam żadnych szans) rezygnacji z nakazu juniorskiego i z bonusów meczowych oraz mało sprawiedliwego systemu play-off.
Tym bardziej, że dla przykładu w Bundeslidze piłkarskiej, czy też innych futbolowych teatrach Europy i świata podobne rozwiązania nie istnieją. A szkolenie jest prowadzone na potęgę, poprzez zakładanie szkółek w wielu miejscach Europy. Tam nikomu nie przeszkadza, że klub mistrzowski wygrywa rozgrywki na siedem kolejek przed końcem ligi. Rywale z wściekłością wołają: "Chwała wam, za rok postaramy się was zdetronizować". Ale dalej trwa zabawa w sport na luzie, robimy show dla publiki, dla siebie i puszczamy w bój młodych - niech się orlęta uczą - bez presji. Nawet szesnastolatek ma szansę, ale wtedy, gdy ma talent i chce go widzieć w składzie mądry trener, co powinno być istotą rzeczy, a nie nakazy.
Tak było u nas przez dziesięciolecia w Polsce i wtedy też utrwalało się najwięcej żużlowych talentów, z powodzeniem idących w świat - dziś tylko jednostki sztucznie wypromowane. Jak słyszę o "budowaniu" składów zespołów ligowych poprzez bezczelne kupczenie przed sezonem (budowanie to praca, nie handel), ze szczególną pasją skierowane na młodych z innych klubów, bo przecież ważne biegi młodzieżowe, to mam dość takiego żużla. Zbyt wiele ofiar pochłonął ten chory system.
W ostatnim dniu stycznia br. zmarł Zdzisław Święcik, były żużlowiec Włókniarza Częstochowa, rocznik 1932. Jeździł w latach pięćdziesiątych, będąc wśród pierwszych, którzy budowali potęgę żużlowej Częstochowy, obok Jerzego Brendlera, Waldemara Miechowskiego, Tadeusza Chwilczyńskiego, Bernarda Kacperaka czy Stefana Kwoczały.
Na początku lutego w wieku 74 lat odszedł do wieczności Bogumił Brzeziński, bydgoski żużlowiec, startujący na polskich torach na przełomie lat 60. I 70., dekorowany wraz z drużyną Polonii złotem DMP w 1971 roku oraz srebrem rok później.
W marcu bieżącego roku w Niemczech zmarł Janusz Sikoń, urodzony w 1965 roku w Rybniku. W latach 1985-1988 reprezentował barwy KS ROW. Do dziś starsi kibice wspominają wyścig podczas meczu ligowego przeciwko Wybrzeżu w 1986 roku, kiedy to po wykluczeniu Henryka Bema, junior Janusz Sikoń stanął na starcie obok Zenona Plecha i Grzegorza Dzikowskiego. Ku zdumieniu wszystkich Janusz wygrał ten wyścig życia. Później nie potrafił się przebić do klubowego składu, więc przeniósł się do Częstochowy, gdzie swoją karierę zakończył, nie notując sukcesów. Aczkolwiek w drugoligowym towarzystwie potrafił się wyróżnić, o czym świadczy średnia biegowa oscylująca koło 2,000.
3 kwietnia mając zaledwie 53 lata zmarł Jacek Gomólski, jeden z najlepszych wychowanków Startu Gniezno w historii. Swoją karierę dzielił pomiędzy dwa kluby, Start i Polonię Bydgoszcz, w obu ośrodkach bardzo ceniony za ambicję i sportową klasę. Sporo laurów wywalczył jako młodzieżowiec (m.in. stanął na podium Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski w 1988 roku), potem wskutek upadków, kontuzji i niepowodzeń skupił się na lidze. W ekstraligowej wówczas Bydgoszczy uzyskał bardzo dobre średnie (najlepszą 2,178 w sezonie 1988). Był powoływany do reprezentacji Polski, zarówno jako junior, jak i senior. Dwóch jego synów, Adrian i Kacper, poszło śladami ojca, z całkiem niezłym skutkiem.
Także w kwietniu bieżącego roku przyszło nam przyjąć smutną wieść o śmierci całkiem jeszcze młodego człowieka, bo liczącego sobie 45 lat życia. Były zawodnik Krosna i Lublina Mariusz Rygiel miał krótką karierę, ale w historie dwóch klubów ŻKS i LKŻ się wpisał i tam w annałach pozostanie.
Żużlowe Leszno przeżyło smutny rok, nie tylko przez detronizację ligowego teamu, ale również poprzez serię majowych odejść zawodników znanych i lubianych. Włodzimierz Heliński urodził się w 1955 roku, zmarł 1 maja bieżącego. Był żużlowcem solidnym, mającym swój niebagatelny udział w złotych laurach DMP lat 1979, 1980 i 1984. Awansował do finałów IMP, a najwyżej punktował w Gdańsku w 1983 roku, zajmując tam ósme miejsce w Polsce.
W ciągu dwóch dni 20 i 21 maja br. Mistrzowska Unia z Leszna straciła dwóch swoich niezwykle zasłużonych zawodników z lat minionych. Pierwszym z nich był Stanisław Przybylski, a drugim Zdzisław Dobrucki. Przybylski był jednym z ostatnich żyjących żużlowców, biorących czynny udział w historycznej inauguracji polskich rozgrywek żużlowych w 1948 roku. Na torach żużlowych startował do roku 1952, potem zajął się naprawą żużlowego sprzętu, bez reszty oddany swojemu klubowi leszczyńskiej Unii. Umarł mając 94 lata.
Dużo młodszy był zmarły dzień po Przybylskim Zdzisław Dobrucki, zawodnik, trener i wychowawca, ojciec Rafała, trenera polskiej reprezentacji narodowej. Dobrucki sr był młodzieżowym mistrzem Polski (dwukrotnie), zwyciężył też w finale IMP seniorów w 1976 roku w Gorzowie. Brylował indywidualnie, trzy razy wygrywał ”Memoriały Smoczyka”. Gorzej mu się wiodło na międzynarodowych arenach, nigdy nie wyszedł poza finał kontynentalny IMŚ, za to w z polskim zespołem narodowym wywalczył brązowy medal DMŚ w 1972 roku.
Drugiego czerwca 2021 roku odszedł od nas częstochowianin Waldemar Miechowski. Miał dziewięćdziesiąt jeden lat. Odchodzą wielcy, najwięksi, nie bez przyczyny zwani legendami. On również współtworzył zręby polskich lig żużlowych w 1948 roku. Znamienny był tytuł wystawy na okoliczność siedemdziesięciolecia częstochowskiego żużla - "Od Waldemara Miechowskiego wszystko się zaczęło". Obok Mariana Kaznowskiego, zmarłego w 2009 roku Waldemar Miechowski był najlepszym spośród pionierów CTCiM, przemianowanego potem na Włókniarz Częstochowa.
Wielkim żużlowym talentem obdarzony był urodzony w 1957 roku, a zmarły 11 czerwca bieżącego zielonogórzanin Henryk Olszak. Razem z Andrzejem Huszczą był mistrzem Polski w parach w 1979 roku, a rok później stanął na trzecim stopniu podium IMP w Lesznie. Dwukrotnie w latach 1981 i 1982 przyczynił się do złota Falubazu w lidze. Występował w reprezentacji, uczestniczył w eliminacjach IMŚ, awansując z miejsca rezerwowego do finału światowego na Wembley, gdzie jednak nic nie wskórał, jak wielu rodaków przed nim. Olszak trafił na trudny czas dla sportu, zdaniem starych kibiców mocno się pogubił życiowo i w ten sposób zmarnował wielki talent. Chciał odejść do Gdańska, trafił do Gniezna, nigdy już nie wracając do dawnej formy. W roku 1989 zakończył karierę. Brat Henryka Aleksander Olszak również zaistniał w żużlu. Jego kariera trwała tylko jeden rok 1982, zwycięski dla Falubazu, lecz bez punktowego udziału młodszego z Olszaków. O sześć lat młodszy Aleksander zmarł dawno temu w roku 2000, co ciekawe też w dniu 11 czerwca.
Niewiele ponad czterdzieści lat miał Sebastian Trumiński, gdy przyszło mu umierać. Urodzony w 1980 roku lubelak oprócz Motoru, gdzie się wychował, reprezentował kluby z Warszawy, Opola i Gdańska, startując na żużlowych torach w latach 1998-2007.
Zasłużony powojenny motocyklista i żużlowiec Henryk Gajdziński jeździł w dwóch klubach, Polonii Piła (1957-1961) i Startu Gniezno (1962-1968). Zmarł w lipcu 2021 roku, przeżywszy 84 lata.
W połowie września tego zmarł Zbigniew Filipiak, wierny od początku do końca barwom Falubazu, wyróżniający się żużlowiec Winnego Grodu, gdzie zresztą przyszedł na świat siedemdziesiąt jeden lat wcześniej. Na żużlu startował w latach 1969-1981, miał zatem udział w dwóch brązowych i jednym złotym medalu mistrza drużynowego dla rozkochanej w speedwayu Zielonej Góry. Takich w tym miejscu nosi się na rękach. W 1971 roku był wicemistrzem, a w 1973 roku został mistrzem Polski juniorów (MIMP), a także sięgnął wtedy po ”Srebrny Kask”, jako senior uczestniczył w finałach IMP (czwarte miejsce w 1974 roku) i piął się po szczeblach IMŚ, sięgając finału kontynentalnego w sezonie 1974.
Marek Grycan urodził się co prawda we Wrocławiu w 1954 roku, ale jego życie i kariera związane są z Gdańskiem, gdzie startował w barwach Wybrzeża w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Zmarł we wrześniu bieżącego roku.
Wspomnijmy także żużlowców z szerokiego świata. W połowie lutego bieżącego roku zmarł Olle Nygren, urodzony w 1929 roku, jeden z pionierów, legenda szwedzkiego speedwaya. Od początku lat pięćdziesiątych XX wieku startował na torach Wielkiej Brytanii, zdobywając tam żużlową sławę, tam też (w Ipswich) zmarł. Był wszechstronnym motocyklistą, także kierowcą rajdowym. Pierwszy mistrz Szwecji na żużlu, pierwszy medalista IMŚ z tego kraju, znalazł się w składzie Szwedów, pierwszych mistrzów świata w finale drużynowym 1960 roku i obok Ove Fundina zdobył wtedy komplet dwunastu punktów na Ullevi w Goeteborgu (Polacy byli wówczas na czwartym miejscu). Nygren był podziwiany i szanowany w Polsce, między innymi w 1958 roku ustanowił rekord rybnickiego toru, pobity krótko potem przez wspaniałego Joachima Maja, a przed kolejnym sezonem 1959 roku sławny Olle został na krótko zaangażowany do szkolenia zawodników bydgoskiej Polonii.
Pod koniec sierpnia w wieku 85 lat zmarł Taffy Owen występujący w wielu klubach brytyjskich, zaczynając w Sheffield, a kończąc swą karierę w 1977 roku w barwach Newcastle. Większych osiągnięć międzynarodowych ów Walijczyk nie zanotował.
83 lata przeżył zmarły 2 października tego roku Collin Pratt, angielski żużlowiec, uczestnik finałów indywidualnych i drużynowych mistrzostw świata, między innymi w 1967 roku reprezentując Wielką Brytanię wywalczył brązowy medal DMŚ. Dzień później zmarł dużo młodszy (miał 67 lat) Anglik Alan Grahame, także startujący w wielu imprezach międzynarodowych, w tym w finale IMŚ w 1984 roku.
O kolejnym herosie światowych żużlowych aren, który niedawno odszedł do wieczności napisał kilka dni temu Konrad Cinkowski na naszym portalu, przypominając postać niesamowitego Szweda. Olle Ahnstroem, urodzony w 1919 roku, fascynował się lodową odmianą speedwaya. Ponadto bawił się w dirt track, fascynujący sport przemianowany później na speedway, od pierwszych lat powojennych, kiedy to wszystko na całym świecie "ruszyło z kopyta" po wojennej pożodze. Jak łatwo policzyć Olle Ahnstroem dożył stu lat i dołożył sobie jeszcze dwa. Wiekowy żużlowiec - na sto dwa. Niech to będzie puentą na dzisiejsze święto.
Stefan Smołka
Zobacz także:
Koledzy sprzed lat pojadą o awans
Frątczak nie zastąpi Cieślaka