Po bandzie: Prezesi muszą się dogadać… [FELIETON]

- Żużlowcy rywalizują na torze, piłkarze na boisku, a prezesi w gabinetach. I jest to dokładnie taka sama rywalizacja. Każdy chce zdobyć to, co najcenniejsze - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Na zdjęciu od lewej: Andrzej Rusko i Bartłomiej Kowalski Materiały prasowe / wts.pl / Na zdjęciu od lewej: Andrzej Rusko i Bartłomiej Kowalski
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Przez wiele lat - przy okazji walki o względy zawodników czy też o prawa do organizacji turniejów Grand Prix - stojący z boku żużlowi eksperci przekrzykiwali się i dawali dobre rady. Kluczowa brzmiała następująco - prezesi polskich klubów muszą się wreszcie dogadać!

Zawsze mnie to hasełko niezwykle bawiło, bo stało w kompletnej sprzeczności z realiami świata. Czy Real Madryt, Juventus i Manchester United też się dogadywały, mając na oku tę samą gwiazdę? Albo miasta ubiegające się w czasach świetności olimpizmu o organizację igrzysk? Nie, używały wszelkich możliwych sposobów, by to siebie pokazać z jak najlepszej strony. A zazwyczaj też się licytowały. Tak to działa.

ZOBACZ WIDEO Jakub Miśkowiak: Wejdziemy do czwórki i pokażemy jacy jesteśmy silni

Pewnie, że ta licytacja drenuje kluby, a zawodnicy korzystają z niej bez skrupułów. Żeby daleko nie szukać - oto Piotr Pawlicki, po marnym sezonie, dostaje w domu podwyżkę liczoną w setkach tysięcy złotych, bo gdzieś niedaleko Jasnej Góry obiecywali złote góry. Mało to wychowawcze, podwyższanie uposażenia za kiepską robotę, niemniej takie są prawa rynku - zwłaszcza wtedy, gdy brak na nim zamienników, zdolnych do wykonania pożądanej usługi. Zresztą, podobnie wygląda sytuacja na rynku budowlanym, gdy trwa teraz boom na skupowanie nieruchomości. Ktoś je musi jeszcze wykończyć, więc brakuje rąk do pracy. Co sprawia, że każde lewe ręce też się domagają grubej wypłaty.

Tymczasem na rynku młodzieżowców do wzięcia, de facto, był jeden. Bartłomiej Kowalski. Powiedzcie mi zatem, w jaki sposób mieli się dogadać prezesi, bo nie znajduję pomysłu. Udał się więc Kowalski w Tour de Pologne, objeżdżając połowę ośrodków najwspanialszej ligi świata. A że na rynku był rodzynkiem, to za podpis krzyczał pińcet. Zawodnik bez biegowego zwycięstwa w PGE Ekstralidze, choć - to fakt - tych szans na zwycięstwa wiele od losu nie dostał.

Uśmiechnąłem się na widok zdjęcia młodzieżowca w kurtce WTS-u, tak jak uśmiechał się na nim Andrzej Rusko. Mocno niedopasowana ta kurtka jeszcze była, jakby nikt nie ściągnął miary... Albo na szybko wkładana. W każdym razie w ciągu jednego dnia zobaczyłem w sieci zdjęcie Bartka w trzech różnych teamowych "garniturach" - z prezesem Świącikiem, z prezesem Grzybem i z prezesem Rusko. Czyli miły chłopak z tego Bartka. Z każdym się przywita, zapozuje. Nikomu nie odmówi.

Tośmy sobie pożartowali. A mówiąc serio, prawda leży zazwyczaj pośrodku. Kowalski i jego ojciec bez wątpienia popełnili w ostatnich tygodniach kilka błędów, zbyt wiele obiecując w różnych miejscach. Ale też nie robiłbym wielkiej afery z tego, że po czasie wypłynęło zdjęcie żużlowca w barwach Stali Gorzów. Bo ktoś do niego z tą bluzą pojechał. Marek Grzyb, rzecz jasna. Jak rozumiem, z własnej inicjatywy, a nie na prośbę Kowalskich. Z takim bowiem biznesowym planem musiał się udać prezes do młodego człowieka - ubrać go w te buty i w te barwy. Choćby na wyrost. I tak się stało.

Media dostarczają teraz wersji obu stron - kto kogo podczas negocjacji nie dopuścił do głosu. Marek Grzyb zagroził wprost na naszych łamach, że jeśli familia Kowalskich będzie grała kosztem jego i żółto-niebieskich barw, to zacytuje, jakie historie opowiadała druga strona o prezesach Świąciku i Termińskim, a także o innych klubach, nota bene, niecieszących się nieposzlakowana opinią.

A teraz można przyjąć, że na czarną listę opowieści trafił również prezes Grzyb. Bo powiernikiem środowiskowych ciekawostek, koniec końców, został prezes Rusko. Który, tak się złożyło, wrócił mocno do gry w momencie gdy zapadła decyzja, że Włókniarz Częstochowa nie zostanie beneficjentem transferu zawodnika, tzn. nie otrzyma ekwiwalentu za jego wyszkolenie.

Andrzej Rusko wiele transferów dokonywał przy unoszącym się kurzu, traktując je jako biznesowe wyzwania. By końcowe zwycięstwo przyniosło klubowi korzyść, a jemu satysfakcję. Głównie satysfakcję z tego, że zostało odniesione nie po trupach, lecz z wypracowaniem oszczędności. Tzn. trupy mogą być, lecz tylko po stronie rywala. To Wrocław sprowadzał zawodników dzięki nieznanej wcześniej w środowisku metodzie wykupywania długów. Jarosław Hampel, Tomasz Gapiński, Robert Miśkowiak, Sławomir Drabik - dopięcie wszystkich tych transferów wymagało mniejszej lub większej ingerencji prawników.

Sprowadzenie Kowalskiego? Okazało się, że Wrocław ma nawet skuteczniejsze metody niż metoda na Zmarzlika. Bo Wrocław, po prawdzie, ma obecnie wszystko. Choćby wyśmienitą drużynę, wielkie pieniądze i dostęp do Kowalskiego. Ryszarda. Czego chcieć więcej? Pamiętacie, w jakiej atmosferze trafili do Wrocławia przed dwoma laty bracia Curzytkowie? Też było kilka zwrotów akcji. Ale ostatni zwrot przez rufę nastąpił w kierunku Wrocławia.

Być może gdyby nie obecny regulamin, wstrzymujący podpisywanie umów do listopadowego okna transferowego, Stal Gorzów wyczułaby pismo nosem i miała jasność wcześniej. Jesteś pewien - podpisujesz. Nie jesteś - kombinujesz.

Umówmy się, że jest to przepis oderwany od rzeczywistości, zwłaszcza że chcemy tworzyć produkt absolutnie profesjonalny. No bo jak się zachowują profesjonaliści? Czekają ze wszystkim na ostatnią chwilę, czy starają się zbudować własną przyszłość z odpowiednim wyprzedzeniem?

Żużlowcy rywalizują na torze, piłkarze na boisku, a prezesi w gabinetach. I jest to dokładnie taka sama rywalizacja. Każdy chce zdobyć to, co najcenniejsze. Niekiedy uciekając się do faulu. W przypadku transferu Kowalskiego nic takiego nie miało jednak miejsca. Każdy prezes próbował się ubrać jak najpiękniej i zaprezentować najpiękniejszy uśmiech. A zawodnik, ostatecznie, dokonał wyboru.

Tytuł zawsze jest jeden, a chętnych wielu. Tu nie ma co się dogadywać, tu trzeba walczyć o swoje. A rywala wywieźć w pole. Taki jest po prostu regulamin.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
- To mogło być historyczne osiągnięcie! W kluczowym momencie... rozleciał się silnik
Wadim Tarasienko o nowym klubie i wymarzonym prezencie pod choinkę od mistrza świata

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×