[b]
Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Ukończyłeś niedawno 18 lat. Co się zmieniło w twoim życiu w momencie wejścia w pełnoletność?
[/b]
Sebastian Szostak, żużlowiec Arged Malesy Ostrów: Na pewno to, że mogę prowadzić samochód, bo uzyskałem niedawno prawo jazdy. Marzyłem o tym i bardzo długo na to czekałem. Na pewno ułatwia mi to poruszanie się po Ostrowie. Nie muszę chodzić pieszo, czy liczyć na to, że mama mnie podwiezie autem. Posiadanie prawa jazdy ułatwia życie. Poza tym, po wejściu w dorosłość nic się nie zmieniło. Alkoholu nie piłem i nadal nie piję. 18 lat w dowodzie nie jest mi zatem potrzebne, by iść do sklepu po alkohol, bo i tak go nie spożywam.
Usamodzielniłeś się jednak?
Pod względem mieszkania, tak. Mieszkam teraz sam. Już wcześniej starałem się usamodzielnić, mając 16 czy 17 lat. Wiedziałem, że muszę dorosnąć szybciej i nie patrzeć tylko na to, że mama wszystko załatwi, tylko starałem się jej pomóc.
ZOBACZ WIDEO Żużel. "Bezstresowe wychowanie" Stanisława Chomskiego. Sprawdziło się u Zmarzlika, zadziała na Palucha?
Przez to, że zacząłeś trenować żużel, szybciej musiałeś dorosnąć?
Między innymi przez to. Żużel na pewno wniósł do mojego życia nowe obowiązki. Czasami było trzeba z pewnych rzeczy zrezygnować i wybrać to, co było ważniejsze dla mnie w tym momencie. Z domu miałem czasami daleko na trening, choćby na siłowni. Mama nie zawsze mogła mnie zawieźć. Czasami trener pomagał. Generalnie żużel pomógł mi się usamodzielnić.
Kiedy wygrałeś przed rokiem Łańcuch Herbowy, sukces ten dedykowałeś nieżyjącemu tacie. Fakt, że wcześnie go straciłeś, sprawił, że szybciej musiałeś wejść w dorosłość, choć nie miałeś jeszcze osiemnastu lat?
Na pewno. Byłem w pierwszej klasie szkoły podstawowej, gdy straciłem ojca. Zostałem z mamą i młodszym bratem. Trzeba było sobie radzić. Brakowało mi taty. Kiedy trafiłem do szkółki żużlowej, w jakimś sensie ojca w pewnych sytuacjach zastępował mi trener Mariusz Staszewski. Nie przesadzę, jeśli powiem, że jest dla mnie jak ojciec. Na pewno dużo mi pomaga, za co jestem mu bardzo wdzięczny.
Jak dużą rolę w twoim życiu odegrał właśnie Mariusz Staszewski?
Ogromną. Nie ukrywam, że pojawienie się w moim życiu trenera Mariusza Staszewskiego bardzo mi pomogło. Zawsze mogę z nim szczerze porozmawiać niczym z ojcem. Czasami wytłumaczy mi pewne rzeczy jak tata. Kiedy straciłem ojca, mając siedem lat, to jako dziecko nie miałem z nim okazji porozmawiać o życiu. Poważne rozmowy o życiu zaczyna się w wieku 14-15 lat, więc w tym momencie, gdy trafiłem do szkółki, trener wiele mi pomógł.
Żużel dla ciebie jest szansą na lepsze życie?
Mam taką nadzieję, że uprawianie tego sportu pomoże mi w lepszym dalszym życiu. Chciałbym się dalej rozwijać i być bardzo dobrym zawodnikiem. Nie chodzi mi tutaj nawet o finanse, żeby zarabiać jakieś wielkie pieniądze. Zależy mi na tym, by być dobrym żużlowcem, cenionym przez inne osoby. Nie chodzi o zarabianie milionów. Wystarczy, żebym miał na godne życie. Zależy mi na sukcesach sportowych.
Z tego, co mówisz, woda sodowa ci nie grozi?
Mam nadzieję, że nie. Staram się pilnować, żeby być cały czas tym samym człowiekiem. Wiadomo, że czasami zdarzają się trudne chwile, ale nie oznacza to, że bujam w obłokach. Staram się twardo stąpać po ziemi, a to, że są momenty, że nie jestem w humorze wynikają głównie z niepowodzeń na torze.
Ambitnie podchodzisz do tego sportu, bo po tobie faktycznie widać, kiedy nie jesteś zadowolony z wyników. Sport to nie tylko zwycięstwa, ale czasami porażki. Im wcześniej to zrozumiesz, pewnie łatwiej ci będzie się oswoić z niepowodzeniami. Uczysz się też przegrywać?
Dokładnie. Sztuką jest potrafić przegrywać. To jest ciężkie do zrozumienia i wytłumaczenia. Często nie wiesz, dlaczego tak się stało. Zrobiłeś wszystko dobrze, ciężko przepracowałeś zimę, w sezonie też ćwiczysz, a nie wychodzi, tak jakbyś chciał. Różnie to bywa.
Masz czas na życie poza żużlem? Masz jakieś pasje, inne zainteresowania?
W sezonie jest na to bardzo mało czasu. W okresie zimowym akurat w tym roku również. Dołożyłem jeszcze do swoich przygotowań jeden trening. W zasadzie tylko niedzielę mam wolną. Wówczas jestem w domu i odpoczywam. W tym dniu staram się w ogóle nie myśleć o żużlu. Odłączam się także pod względem mentalnym od sportu. Odpoczynek psychiczny w jeden dzień w tygodniu też jest potrzebny. Od poniedziałku do soboty moje życie kręci się wokół stadionu, warsztatu, treningów, jazdy na motocrossie. Słowem, pasji poza żużlem nie mam.
Bo żużel jest twoją pasją?
Można tak powiedzieć. Czasami w sezonie lubiłem sobie pojeździć rowerem, co mnie relaksowało, a byłem dzięki temu także w ruchu.
Oglądasz swoje występy? Analizujesz je, co zrobiłeś dobrze, a gdzie popełniłeś błąd?
Tak, staram się właśnie oglądać swoje zawody, ale często się denerwuję, widząc, jakie błędy popełniałem.
Żużel pozwolił ci się usamodzielnić? W sensie niezależności finansowej?
Myślę, że tak. Wiadomo, że my na amatorskich kontraktach wielkich pieniędzy nie zarabiamy, ale pozwala to choćby na takie usamodzielnienie, że mogę wynająć mieszkanie i się utrzymać. Tak jak wspomniałem wcześniej, pieniądze w moim przypadku nie są na pierwszym miejscu. Pewnie, że każdy chciałby zarabiać, jak najlepiej. Obecnie jest tak, że jak nam wyjdą zawody, to wypłata jest większa, jak słabo pojedziemy, to mniejsza. Tak jak w innej pracy. Jest to jakaś motywacja dla nas, bo my powoli zaczynamy traktować żużel jako pracę. Jedni chodzą do biura, czy do sklepu, inni na budowę, a naszą pracą jest żużel.
Który nie kończy i nie zaczyna się na tym, że wsiadacie tylko na motocykl…
Oczywiście, że nie. To jest efekt końcowy, a większość pracy czy to przy treningach ogólnorozwojowych czy przygotowaniu sprzętu lub po zawodach jego myciu, wykonujemy, kiedy tego nie widać. Dlatego też te pieniądze, które zarabiamy są odzwierciedleniem tej całej pracy, którą my wykonujemy.
Jesteś na razie na kontrakcie amatorskim, klub wszystko ci zapewnia, ale prędzej czy później w przyszłości przejdziesz pewnie na kontrakt zawodowy. Starasz się już wokół siebie budować osoby, które będą mogły ci pomóc w przyszłości, podpatrujesz jak wyglądają profesjonalne teamy u innych zawodników?
Wiadomo, że z tyłu głowy jest myśl, że kiedyś będzie trzeba przejść na zawodowstwo. Na razie finanse mi na to nie pozwalają. Tak jak powiedziałem, nie zarabiamy miesięcznie dużych pieniędzy, żeby móc zainwestować w sprzęt. Myślę tutaj o ramie czy silniku, bo o własnym busie to nawet nie ma co marzyć. Mam wokół siebie osoby, które mi pomagają. Sponsorzy mają wtedy reklamę. Z tych pieniędzy zazwyczaj dokupujemy jakiś sprzęt ochronny, gogle czy inne drobne wyposażenie.
Mówiliśmy już, że jesteś ambitnym chłopakiem. Masz swoje cele i marzenia. Czego one sięgają?
Chciałbym być po prostu bardzo dobrym zawodnikiem. Grand Prix czy tytuł mistrza Polski to jest marzenie w dalszej przyszłości. Takim celem, który mógłby mi się spełnić w ciągu najbliższych trzech lat, kiedy będę jeszcze juniorem, to oczywiście zostanie indywidualnym mistrzem świata juniorów. Cieszyłbym się również z tytułu mistrza Europy. Takiego sukcesu za darmo się nie dostaje. Trzeba na niego ciężko zapracować.
W seniorskim żużlu, jeśli moja kariera rozwinie się właściwie, to pewnie, że chciałbym ścigać się w Grand Prix tak jak Bartosz Zmarzlik i zdobyć złoty medal IMŚ. Marzy o tym każdy, a niewielu dostępuje tego zaszczytu. Chciałbym w przyszłości być dobrym ekstraligowym żużlowcem. Zdobyć na tyle ugruntowaną pozycję, by ścigać się tam regularnie. Najważniejszym celem dla mnie jest nauczenie się waleczności, którą imponuje mój idol Emil Sajfutdinow. Mnie tego brakuje i cały czas pracuję, by poprawić ten element.
Słyniesz za to ze świetnych startów. Urodziłeś się z tym czymś czy nauczyłeś się dobrze wychodzić spod taśmy?
Myślę, że kwestia refleksu to jest jakiś dar od Boga, ale bardzo dużo dała mi jazda na pitbike’ach. Dużo trenowaliśmy starty i to przyniosło efekt. Cały czas jednak trzeba doskonalić ten element, który w żużlu jest bardzo ważnym.
Często podkreślasz, jak dużą rolę w twoim życiu odgrywa babcia. To najwierniejszy twój kibic?
Tak. Babcia na stadionie pojawia się zawsze mojej koszulce teamowej. Przy okazji dziękuję panu Pawłowi Wojtaszakowi z firmy Printwizards za przygotowanie tych koszulek. Babcia jest na każdych zawodach w Ostrowie. Potrafi zamienić się z koleżankami w pracy, byleby tylko być na stadionie, kiedy ja się ścigam.
Bartosz Zmarzlik na pierwszym kombinezonie miał napisane sponsorzy: babcia i dziadek. Ty też masz na kevlarze sponsora babcię?
Na indywidualnym kevlarze mam napis „Babcia Danusia”. Dużo mi pomaga. Nie tylko daje wsparcie, ale także jak coś potrzebuję, to również pomaga finansowo. Babcia była na kevlarze z tego roku i będzie także na następny sezon.
Obok babci na trybunach jest także twoja dziewczyna…
Tak. Jesteśmy razem już dosyć długo i zawsze mogę na nią liczyć. Cieszę się, bo jak mam słabszy mecz i kiepski humor, to dobrze mieć bratnią duszę. Możemy wtedy porozmawiać o innych rzeczach, a nie dusić w sobie niepowodzenie na torze. Dziękuję bardzo również rodzinie mojej dziewczyny, która mnie wspiera. Jej mama czy wujek pomagają mi. Za wszystko jestem im bardzo wdzięczny. Dobrze mieć wokół siebie tyle życzliwych osób.
Zobacz także:
Rozbudowany system play-off jest specyficzny
Mikael Max wskazał najlepszy moment w Polsce