[b]
Konrad Mazur, [/b]WP SportoweFakty: Jak to się stało, że został pan żużlowcem?
Neil Middleditch, były angielski żużlowiec, menedżer Poole Pirates: Miałem 15 lat, uczestniczyłem w obozie szkoleniowym dla młodych, który organizował Ivan Mauger. Pokochałem jazdę na motocyklach. Zacząłem jeździć dla Eastbourne, gdy skończyłem 16 lat. Pochodzę z Poole i wróciłem do siebie mając 18 lat. Tam ścigałem się przez dziesięć lat.
Pana ojciec Ken także był żużlowcem. Z pewnością był dla pana pierwszym nauczycielem żużla, a kto w takim razie był pana ulubionym zawodnikiem?
Mój tata pomagał mi od początku, był z nami też John Davis, z którym utrzymywaliśmy bardzo dobre kontakty w trakcie kariery. Ulubiony zawodnik? Scott Autrey. Mieszkał w Poole, miał tu swój warsztat. Miał też na mnie największy wpływ. Naprawdę wielką przyjemnością było dla mnie patrzeć na jego przygotowania i profesjonalizm. Traktuję go jak amerykańskiego brata.
Pana ojciec to bez wątpienia pionier i legenda Poole Pirates. Był także nauczycielem dla pierwszego wicemistrza świata z Poole, Briana Crutchera. Gdyby mógłby pan przytoczyć o nim kilka słów.
Mój tata Ken (zmarł 9 stycznia 2021 roku, mając 95 lat - dop. red.) przez wiele lat nazywany był znakomitym żużlowcem, który zawsze pracował dla zespołu. Dobro drużyny było jego celem. Nazywali go dżentelmenem żużla, ze względu na to, że z sympatią i szacunkiem odnosił się do każdego zawodnika. Nigdy nie doświadczyłem, by tata denerwował się albo był zły. Tony Lewis mówił o nim ''ja i mój cień''. Wiele spotkań przejechali razem w parze. Tata miał duży wpływ na Briana Crutchera (więcej o nim możesz przeczytać TUTAJ). Nie mógł początkowo uwierzyć, że taki chłopak chce jeździć na żużlu, a on wyrósł na świetnego zawodnika.
ZOBACZ WIDEO Spisani na spadek, czy zdolni do niespodzianek? Gajewski o atucie beniaminka
Ojciec zyskał sobie także szacunek wśród kolegów czy fanów, bo służył podczas II wojny światowej.
Tak, tata służył w Royal Air Forces. W ostatnich latach wojny był w załodze bombowca, jako tylny strzelec. Żużla pierwszy raz spróbował w Egipicie i zakochał się w nim.
Ken Middleditch był znakomitym ligowcem. W samych rozgrywkach ligowych wywalczył dla Poole Pirates 2431, 5 punktu. Na pewno jednym z jego marzeń był udział w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata, ale nigdy do tego nie doszło.
Miał bardzo dobre wyniki w lidze, ale jazda w IMŚ była bardziej wymagająca. Był jeden sezon, że finał światowy był o krok, ale złamał wówczas obojczyk. Później ożenił się, założył rodzinę. Żużel sprawiał mu wielką frajdę, ale mistrzostwa świata odłożył na bok. Zapamiętał sobie jazdę w Afryce, gdzie jeździł przez dwa sezony.
Czy jest jakaś rzecz, którą szczególnie pamięta pan u ojca, co nauczył się pan od niego?
Wiesz, to się nazywa prawa młodości. Gdy zaczynałem karierę to ciągle się denerwowałem i wszystko wiedziałem, co mam zrobić najlepiej. Nic mi nie mów, ja już znam odpowiedź. Na szczęście tata był bardzo spokojny. Potem zdałem sobie z tego sprawę jak wielki wpływ miało chłodne, spokojne spojrzenie na wszystko. Zawsze powtarzał, miej na uwadze to, aby twój sprzęt był zawsze doskonały. To jest twój klucz, by osiągnąć sukces.
Początek pana kariery był bardzo obiecujący. Najpierw trzecie miejsce w IM Wielkiej Brytanii do lat 21, a w 1975 roku został pan najlepszym juniorem w kraju. Jak pan wspomina tamte zawody?
Wciąż byłem bardzo młody i chętny by zrobić dobry wynik. Trzecie miejsce, za taką dwójką jak Chris Morton czy Steve Bastable odebrałem jako świetny wynik. W kolejnych mistrzostwach to Joe Owen był faworytem do wygrania złotego medalu. Jednak miał trochę problemów z silnikiem. Wygrałem i na pewno to wielki sukces. Spoglądam od czasu do czasu na zdjęcie z podium i chwyta mnie mocno za serce. Stoję na podium z dwoma żużlowcami (medal miał jeszcze Steve Weatherley - dop. red.), którzy są przykuci do wózka i ich kariery nie skończyły się szczęśliwie. Jestem wdzięczny, że udało mi się zdrowo skończyć jazdę na żużlu.
Nie mogę nie zapytać o największy sukces w karierze, czyli finał IMŚJ. Zawody odbyły się w Lonigo. O medale było na pewno ciężko, a walkę toczyliście między sobą, tj. Anglikami. Jak było wtedy?
Sądzę, że mogłem być jeszcze twardszy i nie odpuszczać. W biegu, gdzie jechałem z Finn Rune Jensenem, mogłem zachować się inaczej. Minął mnie i straciłem ważny punkt. Zostawiłem mu zbyt dużo miejsca i wcisnął mi się. Jensen wygrał te zawody, a ja straciłem wicemistrzostwo po barażu. Trochę żałuje tego finału. Uważam, że postępowałem fair wobec innych zawodników, takie były wówczas zasady, że nie pchało się nikogo brutalnie do płotu, żużel był niebezpieczniejszy, brakowało dmuchanych band. Nie chciałem być winny czyjejś kontuzji. Może mnie to trochę zgubiło. Mam też prawo czuć radość, bo byłem lepszy od Hansa Nielsena czy Erika Gundersena, którzy zdominowali żużel na następne lata.
Wspominał pan o długim stażu w Poole Pirates. Pan, podobnie jak ojciec został pan ważną postacią w historii tego klubu. W dodatku, cały czas pan ją kontynuuje, już jako menadżer. Co dla pana było najważniejsze w tym czasie?
Nie ukrywam, że jazda dla Poole Pirates była od czasów dzieciństwa moim marzeniem, które się spełniło. Gdy Poole znalazło się w niższej lidze, nie zostawiłem klubu. Uważałem, że mogę być jeszcze lepszym zawodnikiem, jeżdżąc dla ukochanej drużyny. Niestety, to nie okazało się do końca szczęśliwe dla mnie, bo nigdy nie dostałem się do finału światowego, ani nie wygrałem żadnych zawodów w doborowej stawce. Pokonywałem wielu dobrych żużlowców, ale nie na najwyższym poziomie.
Gdy był pan juniorem, to jeździł pan na wysokim poziomie. Co się stało później? Dlaczego nigdy nie dotarł pan do finału światowego i nie utrzymał pan podobnej formy, co w czasach juniorskich.
Naprawdę nie wiem co się stało. Wtedy wiedziałem, że robię wszystko dobrze. Miałem dobry sprzęt, mocno się przygotowywałem, starałem się być profesjonalny. Wydaje mi się, że brakowało mi instynktu zabójcy, dominatora, tego czegoś, by dojść wysoko w IMŚ. Życzyłbym sobie być jeszcze lepszy. Byłem zawodnikiem, który pokonywał najlepszych, ale był w stanie przegrać z najgorszymi. Brakowało mi systematyczności i skuteczności.
Co było najgorsze w pana żużlowym życiu?
Miałem dość szczęścia, że omijały mnie poważniejsze kontuzje. Łamałem kości w stopie, czy obojczyk. Nie narzekam, bo moi przyjaciele z toru tracili zdrowie lub życie.
Był pan też mechanikiem u bardzo dobrych zawodników. Proszę o tym opowiedzieć.
Oczywiście jazda to było moje główne zajęcie, ale zawsze byłem otwarty do pomocy. Stąd mój udział w ważniejszych turniejach u boku tych najlepszych. Pomagałem Malcolmowi Simmonsowi, gdy jechał w finale światowym w Chorzowie. Na prezentacji zepsuł się jeden z motocykli, ale to była złośliwość rzeczy martwych i nie było w tym mojej winy. ''Super Simmo'' był dla mnie jednym z zawodników, którego podpatrywałem, a później mogłem mu za porady się odwdzięczyć. Kto jeszcze? Michael Lee. Byłem z nim podczas finału w Norden. Zajął wtedy trzecie miejsce. W finale IMŚ się nie znalazłem, ale moje motocykle już tak (śmiech). Scott Autrey pożyczył ode mnie sprzęt i używał go.
Gdy skończył pan swoją karierę, to został pan menadżerem. Jaki był główny powód, by nadal być przy żużlu?
Kocham ten sport i to całe moje życie. Od początku, gdy mama trzymała mnie na rękach na stadionie, a później kibicowałem. Skończyłem jeździć, bo tata miał zawał serca. Zająłem się rodzinnym biznesem, ale dawałem schronienie kilku zawodnikom, którzy jeździli dla Poole. Ciągnęło mnie do żużla, Matt Ford przejmował klub i rozwinęliśmy się. Bycie menadżerem to naturalna kolej rzeczy i zaszczyt dla byłego zawodnika. Prowadzę Poole już blisko 23 lata i nadal sprawia mi to radość. Jaki jest sens, by siedzieć w sporcie, gdy nie chcesz osiągać sukcesów. Nadal pragnę wygrywać w lidze. Nie czuje się wypalony.
To bardzo długi staż. Czy ma pan swój ulubiony moment, który zawsze pan dobrze wspomina?
Było ich tak wiele, że musielibyśmy trochę nad tym posiedzieć. Wygraliśmy wiele tytułów mistrzowskich, a każdy smakował wyjątkowo. Przechodziliśmy różne drogi. Pokonywaliśmy rywali w części zasadniczej, a potem w play-off. Wchodziliśmy też do decydującej fazy z dalszych miejsc i też triumfowaliśmy. Pamiętam też chwilę, że w Pradze rozmawialiśmy z Gregiem i zapytałem, czy nie chciałby nam pomóc w Poole, na drugą część sezonu. Cieszy mnie, że pomogłem Gregowi zdobyć to, czego nigdy nie miał. Nigdy bowiem, nie wygrał ligi angielskiej. To była szczególna chwila. Jestem wdzięczny, że mogłem pracować z takimi zawodnikami jak: Rickardsson, Adams, Loram czy Havelock.
Hans Nielsen mówił ostatnio w wywiadzie o roli zawodnika i trenera. Według niego, to kompletnie różne kwestie. Co pana zdaniem jest najważniejsze w roli trenera?
Budowanie relacji z zawodnikami. Nie jest sztuką wstawić rezerwę taktyczną, zmianę czy zastępstwo. Nie masz nie wiadomo jak wiele możliwości. Musisz rozumieć zawodników, znać ich możliwości. Co siedzi w ich głowach, co będzie działało u nich najlepiej, jak możesz uzyskać u niego najlepszy rezultat. Po złym biegu trzeba odpowiednio nastawić zawodnika, wyrzucić z niego, co złe i zrobić wszystko, by cały czas myślał o następnym starcie, pełne skupienie. Zrozumienie i pełne zaangażowanie. Miałeś zły bieg? Zrób coś, ale nie myśl o tym. Może nie należę do spokojnych osób (śmiech), ale jestem zawsze w pełni skupiony. Ważne też rozwiewać wątpliwości, które mają. Gdy byłeś zawodnikiem, to wiesz, co oni czują po słabym biegu, gdy słyszysz, że motocykl źle pracuje. Staram się, by im choć trochę ulżyć.
Współpracował pan z wieloma znakomitymi zawodnikami. Czy obserwując ich w parku maszyn był pan pozytywnie zaskoczony, a może zawiedziony ich zachowaniem?
Tych drugich nie było właściwie wcale. Krzysztof Kasprzak jeździł dla nas wiele świetnych spotkań i pewnego razu nie wiadomo, co się z nim stało. Nic nie chciało zaskoczyć. To na pewno mnie zszokowało, bo to zawodnik o międzynarodowej klasie. Wypracowaliśmy dobre relacje, ale wtedy nie wiem, co się stało. To nie był ten zawodnik, który stanowił o naszej sile w Poole. Wierzę, że będzie jeszcze mocny.
Od 2001 roku do 2007 roku trwała pana przygoda z reprezentacją. Jak do tego doszło?
Każdy, komu zaoferowano by pozycję menedżera drużyny, zgodziłby się bez wahania. To wielki zaszczyt, by pracować z zespołem narodowym. Nie myślałem wcześniej o tym, ale z powodzeniem prowadziłem Poole, więc to był z pewnością jeden z powodów.
Na pewno pamięta pan finał Drużynowego Puchary Świata z 2004 roku, gdzie Wielka Brytania była gospodarzem w Poole. Mieliście wielką szansę na zwycięstwo przed własną publicznością. Rywalizacja była przednia, bo o wszystkim zdecydował ostatni bieg.
To dzień, o którym wolałbym zapomnieć. Oczywiście srebro to wielki sukces, ale my mieliśmy to złoto na wyciągnięcie ręki. Nie ukrywam, że nie tylko podczas tych zawodów, ale i całego okresu prowadzenia kadry mieliśmy sporo pecha. W Poole Scott Nicholls stracił ważny punkt, przez pomyłkę. Myślał, że to czerwone światło, a to była osoba z kamerą. Ostatni wyścig, do dzisiaj mnie nurtuje, gdy Hans Andersen spogląda na Petera Karlssona i łatwo daje się minąć. Srebro to zawsze powód do radości, ale nie tym razem. Powinniśmy to byli wygrać, to była moja największa szansa na złoty medal przez cały okres bycia menadżerem kadry.
Nie mogę nie zapytać o Chrisa Holdera. Współpracował z nim pan przez wiele lat. Można stwierdzić, że jest waszym wychowankiem, a później zdobył IMŚ. Wiele osób pyta, dlaczego Holder ma taki problem, by wrócić do ścisłej czołówki, w której był jeszcze niedawno. Czy zna pan przyczynę?
Na pewno nałożyło się dużo rzeczy na to. Jego kontuzja z 2013 roku, do tego wypadek Darcy’ego, problemy osobiste. Jego psychika nie pracowała dobrze. Widziałem jego zachowanie, tam się za dużo działo. Teraz nie jest może w ścisłym topie, ale wciąż ma momenty dobrej jazdy. Może wróci na dobre tory, w przyszłym roku. Jednak trzeba pamiętać, że pojawiło się wielu młodych, utalentowanych zawodników, którzy są głodni wygrywania i będzie mu bardzo trudno wrócić, do tego co było. Ustabilizował sprawy rodzinne, jest silniejszy mentalnie. Teraz musi przełożyć to na jazdę. Obaj tworzyli fantastyczny duet, który się niestety skończył. Widzę, że Chris dojrzał i traktuje żużel na poważnie. Zmiana klubu? To może na niego dobrze wpłynąć. Spędził wiele lat w świetnym klubie, o dobrej renomie, ale może to właściwy czas, by odpoczął od tego miejsca i znów uwierzył w siebie i stał się liderem.
Kolejnym talentem, który miał pan przy sobie, to Darcy Ward. Jakie są pana wspomnienia z waszych początków i dalszej współpracy?
Kiedy zobaczyłem Darcy’ego pierwszy raz, jeszcze gdy ścigał się wśród nastolatków, to ktoś mi podpowiedział, żeby zwrócić uwagę na tego dzieciaka. Te ruchy na motocyklu i ścieżki, które obierał. To było coś! Żużel go fascynował, siedział i oglądał jak najwięcej video żużlowców i ciągle się uczył. Tony Rickardsson mówił, ten chłopak jest naprawdę wyjątkowy. Pragnąłem zobaczyć jak rywalizuje z Bartoszem Zmarzlikiem, to byłaby wspaniała, sportowa walka. Pierwsze lata pokazały, że był trochę arogancki i zarozumiały, co nie było tak do końca złe, jeśli myślisz o byciu utytułowanym. Przez te lata spędzone w Poole traktowałem go jak swojego syna. Mieliśmy z nim trochę problemów, ale był jak członek rodziny. Szkoda, że dojrzał dopiero przed upadkiem. Przestał imprezować, zaczął się odpowiednio odżywiać, przejmował się różnymi rzeczami, zaczęło się inne spojrzenie na żużel.
Wypadek w 2015 roku zszokował wielu i zabrał całemu środowisku żużlowemu, czysty talent XXI wieku. Jak pan pamięta ten trudny wówczas czas?
Siedzieliśmy ze znajomymi na spotkaniu, dostałem telefon, że Darcy miał wypadek. To było straszne. Słyszałem o urazie pleców, mówił mi, że w ogóle nie czuje stóp. Kontaktowaliśmy się przez smsy. Polecieliśmy wspólnie z Holderem, Wattem do szpitala. Byliśmy przy nim, to było najważniejsze. To wspaniałe, jak wiele osób się w to zaangażowało, rzesze fanów, kluby, Monster, jego sponsor czy Mark Webber.
Widziałem jak ciężko pracował na rehabilitacji. Nie poddawał się, ale tylko on wie, jak straszne dni przechodził. Odwiedziłem go w Australii i ma się bardzo dobrze. Ma nowy cel w życiu, ma wspaniałą żonę i syna Charliego. Pozytywne jest to, że nie wiemy, co się stanie w medycynie za kilka lat i jak zmieni się technologia, która da mu szansę. Jestem dumny z tego, jak poukładał sobie życie i jak dobrą pracę robi dla australijskiego żużla. Dzieciaki są nim zafascynowane i z wypiekami patrzą i słuchają, co mówi. Kto wie, może już niedługo jego wychowanek będzie jeździć w polskiej lidze U-24. To doskonała możliwość rozwoju zawodników, z całego świata. Za co należy określić słowami: fantastyczne! Tym bardziej teraz, gdy angielski żużel zmaga się z różnymi problemami.
Poole Pirates było dominatorem w lidze angielskiej przez wiele lat. Teraz jeździcie w Championship. Jest szansa na powrót do Premiership?
Nie sądzę. To jest decyzja podyktowana finansami. Jednak nie widzę jazdy w Championship jako coś złego. Tak naprawdę tylko szóstka czołowych zawodników nie jeździła w niższej lidze. Natomiast kilka zespołów w najwyższej to nie jest dla naszego żużla dobre. Za moich czasów jeździło 19 drużyn. Swindon? Miejmy nadzieję, że już niedługo wrócą. Myślę, że musimy być czujni, co do żużla w Poole. Coraz więcej osób chciałoby wynieść żużel z Wimborne Road. Mają plany postawienia domów czy biur, a hałas nie jest im tu potrzebny. Jak długo będziemy tutaj? Nie wiem. Prawda jest taka, że cały żużel w Anglii zmaga się z takimi problemami.
7 stycznia obchodzi pan swoje urodziny. Czego można panu życzyć?
Kolejnego zwycięstwa w lidze, a ponadto dobrego zdrowia.
Zobacz także:
Sezon 2012 dostarczył nam huśtawki nastrojów. Tragedia we Wrocławiu i pamiętne rywalizacje w Toruniu
Opowiada, co spotkało go w Afryce. "Dwie osoby zachorowały na Omikron i się zaczęło"