Przez ponad 70 lat żużla w Częstochowie pojawiło się wielu zawodników, którzy do dziś są wspominani przez kibiców. Na taką miłość fanów, jaką obdarzono Andrzeja Jurczyńskiego mogło liczyć niewielu żużlowców reprezentujących barwy Włókniarza. Jego szarże i zdobyte punkty dały Lwom wiele sukcesów.
Jurczyński trafił na dobry okres w historii częstochowskiego żużla. Karierę zaczął w 1968 roku. Wówczas do szkółki żużlowej zgłaszały się setki młodych, którzy marzyli o wielkiej karierze. On był jednym z nich. Zdołał przedrzeć się przez gęste sito selekcji dokonanej przez trenerów.
Ćwiczył, by być jeszcze lepszym. Na treningach pracował dużo nad tym, by poprawić swoją jazdę. W 1969 roku przebił się do składu Włókniarza. Jako junior nie zachwycał, ale cieszył się zaufaniem sztabu szkoleniowego. Szybko za to zaufanie odpłacił punktami.
ZOBACZ WIDEO Żużlowiec z PGE Ekstraligi zaskoczył. To nie jest obecnie popularny wybór wśród zawodników
W latach siedemdziesiątych wyrósł na jednego z liderów Włókniarza. Bez niego nie byłoby tak wielkich sukcesów. Wszak mocno przyczynił się do tego, że w 1974 roku Lwy zostały mistrzem Polski, a w kolejnych czterech latach zdobywały kolejno dwa srebrne i dwa brązowe medale.
Jurczyńskiego śmiało można nazwać legendą Włókniarza. Był bardzo dobrym ligowcem, ale bez sukcesów indywidualnych. Tylko dwa razy startował w finałach IMP, w których zajął czternaste i dwunaste miejsce. Również w Złoym Kasku był daleki od podium.
Częstochowianin słynął jednak z waleczności. Sam po latach wyznał w rozmowie z Czewa TV, że piętnaście razy wylądował w szpitalu i miał złamanych aż siedemnaście kości.
- Miałem z reguły słabe starty i żeby wygrać bieg musiałem się wciskać w jakąś szparę, albo kogoś przeciągnąć. Miałem dużo kontuzji w karierze, chyba najwięcej spośród wszystkich ówczesnych zawodników Włókniarza. Piętnaście razy byłem w szpitalu i miałem złamanych siedemnaście kości - przyznał 72-letni obecnie "Ruski".
Przez lata był członkiem kadry narodowej, a największy sukces osiągnął w 1974 roku, gdy na torze w Chorzowie zdobył brązowy medal DMŚ. Startował też w eliminacjach IMŚ, ale do finału nigdy nie awansował.
Ze startami zagranicznymi wiąże się szereg anegdot. Jedna z nich dotyczy przemytu pism dla dorosłych do ówczesnego Związku Radzieckiego. - Na tydzień jechaliśmy do Rosji. Miałem wtedy dużo rzeczy z RFN-u. Wszystko wydało się na przystanku, milicja mnie zwinęła. Była rewizja, były te broszurki. Mieli mnie zawiesić na dwa lata. Kart z gołymi paniami nie zabrali. Schowałem je w oponę i z powrotem przywiozłem do Polski. Jeden z zawodników wyjechał na niej do biegu. Narobiłem wtedy krzyku, żeby stanęli i zmienili koło. Jakby opona zdefektowała i karty wyleciały w powietrze, to wszystkich nas by zamknęli - wspominał.
W Polsce startował we Włókniarzu, ale ma za sobą także rywalizację w Anglii. Był zawodnikiem White City. Tam miał startować przez cały sezon, ale nie zgodził się na to prezes Lwów, Wacław Tomaszewski. Jurczyński i Cieślak latali do Polski samolotem Kopernik, który dwa lata później rozbił się w Warszawie.
Karierę zakończył w 1986 roku, gdy Włókniarz przeżywał jeden z najtrudniejszych momentów w historii. W 2003 roku znów święcił triumfy z Włókniarzem. Był wtedy trenerem, a Lwy po pamiętnym meczu z Apatorem zdobyły czwarte w historii mistrzostwo Polski.
Czytaj także:
Pożar wyrządził ogromne szkody. Młody sportowiec prosi o pomoc
Sławomir Drabik: Lekarz wziął urlop, a u mnie trzeba wymienić wątrobę [WYWIAD]